Marcin Nałęcz-Niesiołowski: Jestem sternikiem
O planach na przyszłość, budowaniu mądrej publiczności oraz o tym, jak nie wypaść za burtę, sterując tak wielkim okrętem jak Teatr Wielki w Łodzi, z nowym dyrektorem prof. Marcinem Nałęcz-Niesiołowskim rozmawia Maria Krawczyk.
Teatr Wielki w Łodzi od jakiegoś czasu potrzebował zmiany. O co trzeba teraz najbardziej się zatroszczyć, żeby mógł rozkwitnąć?
Sądzę, że o pewną stabilizację, którą można określić jako stabilizację przede wszystkim artystyczną, ale także organizacyjną. Dobrze by było, żeby teatr mógł popracować kilka lat z dłuższą perspektywą liczby premier, liczby wydarzeń ogólnie. To ważne, żeby pojawiła się pewna przewidywalność w tym, co się dzieje od strony nie tylko artystycznej, ale także organizacyjnej i inwestycyjnej. Tylko w takich warunkach artyści i inni pracownicy będą mogli zająć się tym, co tak naprawdę powinno być najważniejsze, czyli sztuką sacrum, prawdziwym sensem naszego istnienia.
W swoim życiu trzyma się Pan bardzo blisko opery. Co ona takiego w sobie ma, że Pana przyciąga?
Często powtarzam, że opera to sztuka, która jest syntezą wszystkich innych sztuk: literatury, muzyki, sztuk plastycznych, architektury, aktorstwa, sztuk użytkowych itd. I właśnie suma tych wszystkich dziedzin sztuki powoduje, że opera jest mi szczególnie bliska.
Czy to, czego nauczył się Pan w zawodzie dyrygenta, pomaga też w byciu dyrektorem i w prowadzeniu teatru?
W jakimś aspekcie na pewno tak. Częścią tak zwanego „bycia dyrektorem” jest zarządzanie, używając obrazowego porównania, „poprzez partyturę”. Traktując operę nie tylko jako dzieło muzyczne, ale także jako instytucję, są w niej rzeczy ważne, bardziej ważne i najważniejsze. Tak jak w partyturze, którą trzeba poznać, zrozumieć i nadać jej właściwą interpretację. Może wydaje się to zbyt artystyczne podejście dla niektórych osób preferujących zarządzanie kulturą przede wszystkim przez pryzmat zestawień finansowych, ale osobiście uważam, że tylko takie połączenie sacrum z profanum, bez stygmatyzowania niczyich obowiązków, nadaje prawdziwy sens instytucji kultury.
Jeśli jesteśmy już przy temacie finansów – podczas ostatniej konferencji prasowej padła informacja o pracowniczym sporze zbiorowym. Czy udało się tę sprawę rozwiązać?
Tak, to prawda. Istnieje w teatrze płacowy spór zbiorowy, który przejęliśmy po poprzedniej dyrekcji. Aktualnie jesteśmy jeszcze w trakcie rozmów – spokojnych, merytorycznych, rzeczowych. Czuję, że dobrze one rokują. Chciałbym bardzo, żeby na koniec marca spór zbiorowy zakończył się wspólnymi decyzjami pomiędzy stroną związkową i teatrem. Jeśli tak się wydarzy, owocem tego porozumienia będą zapowiadane od połowy roku czy na koniec tego sezonu podwyżki wynagrodzeń wśród pracowników teatru.
Przygląda się Pan teatrowi już jakiś czas. Co w tym przypadku oznacza podkreślane przez Pana słowo „Wielki”, co jest fundamentem jego wartości?
Z jakiegoś powodu trzy teatry operowe w tym kraju mają to dopowiedzenie. Mamy oczywiście Narodową Operę, Teatr Wielki w Poznaniu i właśnie Teatr Wielki w Łodzi. To jest pewnego rodzaju stempel. Czy powinien być to stempel jakości? Do tego powinniśmy w naszych działaniach, planach dążyć. Kto zna historię tego teatru, ma w pamięci wiele wspaniałych dzieł, które na przestrzeni tych kilkudziesięciu lat się pojawiały. Każde takie wydarzenie to artystyczna karta, która buduje wielkość tej instytucji. Tak widzę rangę naszego teatru teraz i w przyszłości, żeby to, co prezentujemy i proponujemy, było wielkie przede wszystkim w rozumieniu artystycznym – bez zbędnej „nadbudowy”, choć fizyczna wielkość całego budynku niewątpliwie robi wrażenie.
Jaki cel postawił Pan teatrowi na ten rok, a jaki sobie?
Chcę stworzyć wśród pracowników, ale także wśród publiczności wewnętrzne przekonanie, że nasza łódź jest sterowna. Nie odnoszę się tylko do nazwy miasta, ale mówię także w ten sposób, ponieważ jestem synem marynarza, hobbystycznie również sternikiem morskim. Chciałbym, żeby nasza Opera płynęła dobrym kursem, po bezpiecznych wodach jako flagowy żaglowiec Łodzi, którym artystycznie dotrzemy do ważnych i niezapomnianych miejsc.
Teatr zdecydował się na rozszerzenie repertuaru edukacyjnego. Czy to pomysł na budowanie przyszłej publiczności? Dlaczego to tak ważne?
To zdecydowanie inwestycja w wykształconą i osłuchaną publiczność. Edukowanie widzów w szczególnie takim, dość trudnym otoczeniu medialnym, gdzie sztuka operowa i muzyka klasyczna mają „pod górkę”, tudzież walczą ze „zdradliwymi prądami” muzycznego mainstreamu. Rolą instytucji jest edukowanie i kształtowanie publiczności. Dlatego wraz z osobami zajmującymi się w teatrze edukacją chcemy rozwinąć te działania, wprowadzając między innymi takie wydarzenie jak niedzielne poranki muzyczne. Planujemy także wprowadzić w kolejnych sezonach pozycje, które nazywamy familijnymi. W przyszłym sezonie ma to być m.in. opera „Jaś i Małgosia” Humperdincka.
Wiem, że jako dyrygent lubi Pan odkrywać mniej znane dzieła. Czy Teatr Wielki też będzie szedł w tym kierunku?
Bardzo bym chciał, żebyśmy jak najszybciej mogli zaprezentować dzieła mniej znane. Jednak warto pamiętać, że to, co najczęściej uznawane jest za „chętnie słuchane”, nie bez przyczyny w tym repertuarze się znajduje. Na przestrzeni dwóch, trzech sezonów chcielibyśmy doposażyć teatr w pewne tytuły, które powinny na stałe być w repertuarze. Myślę tu np. o Halce, nowej inscenizacji Nabucco czy Tosce. Te pozycje należą się publiczności!
Organizuje Pan i uczestniczy w niezwykle wymagających trasach rowerowych, nierzadko połączonych z akacjami charytatywnymi. Czy to przekłada się na wytrwałość i cierpliwość w budowaniu formy w teatrze?
Wszyscy mnie w TWŁ dopiero poznają. W Filharmonii Łódzkiej wielokrotnie gościłem, ale tak się złożyło, że w Teatrze Wielkim nie miałem przedstawień. Może rzeczywiście poprzez wytrwałość uda mi się osiągnąć założone cele – tak jak w sporcie. Te dłuższe, czasami ekstremalne pod względem formuły ich pokonywania trasy, które z reguły raz w roku organizuję wraz z przyjaciółmi i znajomymi pokazują mi, ile jeszcze w sobie mam determinacji, woli zwycięstwa, realizacji zamierzonych celów. To się przekłada na pewno na życie zawodowe. Czas wolny zawsze pokazuje nam inne perspektywy do działania w pracy. Gdy mam możliwość, to nie tylko poświęcam swój czas na rower, ale także bardzo ważny jest dla mnie wolontariat, szczególnie jeśli chodzi o wolontariat wobec osób z niepełnosprawnościami.
I na koniec nie mogłabym nie zapytać o Pana ulubioną operę.
Zapewne będzie to klasyka odpowiedzi na tego typu pytanie, ale nie wskażę jednej. W każdej epoce mam swoją ulubioną. Więc odpowiem tak, że jeżeli już decyduję się na premierę i prowadzenie jakiegoś tytułu, to wtedy ta dana jest ulubiona! Po takiej wytężonej pracy następuje, w cudzysłowie mówiąc, zapomnienie. Ona oczywiście pozostaje w sercu, pamięci na długo.