Miało być inaczej [„Orecchio, brat Pinokia” w Teatrze Lalek Guliwer]

31.03.2023
„Orecchio, brat Pinokia” w  Teatrze Lalek Guliwer

Wystawiony niedawno premierowo w warszawskim Teatrze Lalek Guliwer spektakl „Orecchio, brat Pinokia” w reżyserii Ady Tabisz (tekst: Merlin Vervaet, tłum. Jan Nowak) został oparty na bardzo dobrych założeniach – w centrum zainteresowania postawił młodsze dzieci dorastające w cieniu na pozór bardziej błyskotliwego rodzeństwa. Twórcy uzmysławiają nam, że Pinokio (ani nikt inny) wcale nie musi wywoływać w swoim mniej znanym bracie kompleksów, a porównywanie ze sobą kogokolwiek może złościć!

Tym samym oswajają nas z myślą, że mamy prawo do najróżniejszych emocji (szczególnie gdy jesteśmy dziećmi) i że odkrycie w dziecku potencjału wymaga od dorosłego czasu, cierpliwości i uważności. Pospieszna edukacja, zrównująca ze sobą wszystkich punktowanymi, pozbawionymi otwartych odpowiedzi testami, nie sprzyja indywidualnemu rozwojowi i budowaniu zdrowych relacji. Nie ma też nic wspólnego z wolnością i bliskimi naukom Janusza Korczaka ideami mówiącymi, że każde dziecko jest wyjątkowe. Zresztą i w religii oraz różnorakich systemach filozoficznych znajdziemy wsparcie dla tej pozornie banalnej, a jednak nie zawsze w powszechnym dyskursie obecnej tezy: jeśli wszyscy jesteśmy „dziećmi Bożymi”, to i wszyscy zasługujemy na miłość, a podążając tropami buddyjskimi – każdy dla każdego może być nauczycielem. Jeśli podważamy własny umysł, tak winniśmy wdawać się w polemikę i z ważnymi na naszej życiowej drodze mistrzami. Nawet w kultowym „Władcy Pierścieni” znajdziemy przekonanie, że każde istnienie może odegrać jakąś rolę w historii świata, co udowodniło wprowadzenie przez Tolkiena do fabuły postaci Froda czy Golluma. I niby wszyscy to wszystko wiemy, a jednak wciąż nie dostrzegamy najważniejszego – że warto po prostu być i pozostawać otwartym, nie zakopywać talentów w ziemię, nie doszukiwać się ich na siłę, bo przecież nigdy nie wiemy o sobie nawzajem wszystkiego i jedynie mierzymy drugiego własną miarą, nawet jeśli jesteśmy rodzicami czy pedagogami. Nie przeskoczymy samych siebie, za to potrzebujemy siebie nawzajem – i to dotyczy wyznawców wszelkich wiar, agnostyków i ateistów.

Nikogo do niczego nie można więc zmuszać, niech nikt nikogo nie naśladuje – postawienie sprawy w ten sposób to z całą pewnością największa wartość spektaklu „Orecchio, brat Pinokia”, choć też pozwala na różne niebezpieczne interpretacje. Główny bohater buntuje się właściwie przeciwko wszelkiej edukacji, mimo swego młodego wieku omnipotentnie uznając, że ma lepszy pomysł na życie, niż wszyscy dorośli naokoło mu to próbują wmówić (oczywiście niemniej omnipotentnie). W życiu tak bywa, jednak bywa i tak, że dziecko nie od razu wie, czego chce, trzeba mu wiele drzwi po kolei otwierać. Znam wielu pasjonatów muzyki, którzy żałują, że w dzieciństwie nie byli mocniej dopingowani do nauki gry na pianinku i ją w rezultacie odpuścili, a teraz ubolewają, bo straconych lat już nadrobić się nie da. Znam i takich, którzy niczego tak mocno nie żałują, jak nużących ćwiczeń przy fortepianie zamiast upragnionej gry w piłkę na boisku z kolegami. Każda historia jest inna i nie wszystko da się określić jednoznacznie na wczesnym etapie dorastania. Ważne jest, aby wszystkim dzieciom starać się stworzyć te same możliwości rozwoju, szanse na próbowanie swoich sił w różnych dziedzinach i – tu się zgadzam – wspierać je w rozwoju swoich zainteresowań w myśl słynnego mema, że o ile małpa świetnie chodzi po drzewie, to akwariowa rybka wprawdzie doskonale pływa, ale wspina się już nijak. I przyznaję rację twórcom spektaklu, że czasem i patrzenie w chmury nie jest bez sensu, bo może stać się przyczynkiem do działań twórczych, a w relacji wystarczy po prostu być, a nie w kółko coś robić i spełniać czyjeś oczekiwania. Ważne rzeczy wydobywają się z ciszy, a nie z nieskończonej liczby dodatkowych zajęć, co obecnie ma miejsce w niejednym przedszkolu, gdzie dzieciom jakby kompulsywnych i nad wyraz ambitnych rodziców brak czasu na swobodną zabawę i odkrywanie świata, a nawet na zawiązywanie przyjaźni i przede wszystkim na czas spędzony po prostu z rodziną i naturalną międzypokoleniową wymianę. Jakbyśmy zapomnieli o sile wyobraźni i o tym, że być dzieckiem oznacza też czasem radośnie „nic nie robić”, bo w ten sposób także poznajemy siebie, świat, siebie w świecie. Uczymy się być, a nie tylko robić.

W „Orecchio, bracie Pinokia” podoba mi się też słuszna obserwacja, że bez względu na wiek wszyscy mamy jakieś mechanizmy obronne – Orecchio zasypia, gdy się nudzi, jego mama puchnie od nadmiaru lęków… Tak, wszystkie te spostrzeżenia są w naszej rzeczywistości bardzo potrzebne. Z jakiegoś powodu wszyscy gdzieś gonią, liczy się liczba godzin spędzonych w pracy, a nie jej jakość, liczba tytułów i dyplomów, a nie rzeczywiste umiejętności. Spory odsetek społeczeństwa cierpi na choroby cywilizacyjne, różnego rodzaju nerwice, lęki, bezsenność itd., zaryzykowałabym twierdzenie, że coraz więcej pacjentów znajduje się na psychoterapiach. „Orecchio…” porusza więc tematy kluczowe. Obecne podczas premiery 25 marca dzieci wydawały się być również całością zainteresowane, a to przecież najważniejsze. Na scenie działo się dużo, nie brakowało też interakcji z widownią. Było także z czego się pośmiać.

A przecież mimo tych wszystkich wymienionych wyżej atutów i obiecujących intencji nie był to spektakl, który poleciłabym w pierwszej kolejności komukolwiek. Niedbały język, nieustanne krzyki na scenie, nadmiernie uproszczony sposób opowiadania o uczuciach – rozumiem, że staramy się ułatwić najmłodszym odbiór treści, ale mimo wszystko nie zwalnia to nas z kultury bycia, jakości prezentacji, artystycznego wymiaru prezentowanej formy, zwłaszcza w teatrze tej klasy. O tak, w moim odczuciu właśnie tego chcemy uczyć dzieci w pierwszej kolejności. Tymczasem oprawa muzyczna spektaklu była niemal nie do zniesienia (szczególnie jeśli chodzi o jakość wykonania), narracja niespójna (nawet sposób wymawiania imienia głównego bohatera nie był tu konsekwentny), reżyseria jakby nieprzemyślana – zapewne miał być to spektakl „dla wszystkich”, a jednak abstrakcyjne i młodzieżowe pojęcia mieszały się z gagami na poziomie naj-najów nazbyt często, aby mieć pewność, dla jakiej grupy odbiorców docelowo jest to opowieść. Ostatecznie – dużo obietnic, mało „mięsa”, biorąc pod uwagę nazwiska twórców. I mimo wszystko nie aż tak oryginalnie – chociaż na scenie pada żart, jakoby Pinokio był tak słynny, że nie tylko Disney, ale nawet Netflix robi o nim film (nomen omen w reżyserii Guillermo del Toro i nagrodzony Oscarem), podczas gdy o jego bracie nikt nie pamięta, to przecież jest to zaledwie – być może nieświadome – powtórzenie idei zawartej w przywołanym tu filmie del Toro. W produkcji Netflixa Pinokio ma być pokochany przez Gepetta takim, jaki jest, a nie jako drewniana podobizna jego „brata”, Carla, który tragicznie zmarł w czasie wojny. Cóż, tak czy inaczej imię „Pinokio” działa na masową wyobraźnię jak zaklęcie, zaś Carlo Collodi, który tworzył swą słynną powieść w odcinkach w latach 1881–1883 byłby dziś milionerem.

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Może Cię zainteresować...

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.