Jaka naprawdę była Wanda Rutkiewicz?
Wanda Rutkiewicz była kobietą tajemniczą i niedostępną. Nie miała zbyt wielu przyjaciół, sporo osób zazdrościło jej sukcesów, determinacji i charyzmy. Ci jednak, którzy jej zaufali, powtarzali, że była człowiekiem wyjątkowym.
„Nie myślała o tym, że może być ciężarem dla kogoś, kto będzie musiał ją ewentualnie ratować, myślała tylko o swoim celu – opowiada na łamach książki „Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci. Historia Wandy Rutkiewicz” Anny Kamińskiej inna polska himalaistka, Anna Czerwińska, która po kilku wyprawach zrezygnowała niegdyś ze wspinaczki z Rutkiewicz. – A cała sztuka polega na tym, żeby wejść na szczyt i nie stanowić przy tym zagrożenia dla innych oraz żeby starczyło sił na powrót. Wanda w górach była twarda i szła do końca, ale nie myślała o tym, jaki będzie koniec. Z nonszalancją odnosiła się do własnego organizmu i wymagała tego samego od innych” – konkluduje. Z drugiej strony Czerwińska zawsze miała dla Wandy Rutkiewicz szacunek, podkreślała, że determinacja Wandy ją mobilizowała i do dziś himalaistka jej imponuje: „W 1984 roku na wyprawie pod K2 zrobił jej się czyrak na ręku, miała kłopoty z nogą i kuśtykała po bazie. Słaniała się, chora, od namiotu do namiotu. I jakby mi wtedy ktoś powiedział, że ta kobieta wejdzie za dwa lata na K2, tobym nie uwierzyła. To była dla mnie najbardziej motywująca sytuacja w życiu. Kiedy źle się czuję, myślę sobie, że skoro Wanda po takich przejściach dała radę wejść na K2, to ja też powinnam się wybrać na K2” – wyjaśnia Anna Czerwińska.
Tylko człowiek
W książce znajdujemy również bardziej surowe oceny: „Wanda na swoich wyprawach kalkulowała, co zrobić, by przy pomocy innych ludzi zrealizować swój cel i nie patrząc na okoliczności ani czyjeś ambicje, niedyspozycje i zdrowie, wejść na szczyt – mówi jeden z wrocławskich himalaistów. – To się odbywało w białych rękawiczkach, ale się czuło, że ona chciałaby skorzystać z czyjejś obecności w górach, dlatego nikt nie palił się, żeby z nią jeździć. Nie należy gloryfikować himalaistów, mają takie same przypadłości jak inni śmiertelnicy”. Cóż, Wanda Rutkiewicz była tylko człowiekiem…
Odmienne zdanie na temat Wandy w relacjach miały natomiast jej towarzyszki wyprawy do Patagonii w 1987 .: „Za bardzo ciągnęło ją jednak w góry wysokie – mówią dzisiaj uczestniczki tamtej wyprawy. – Wanda miała szerokie horyzonty, marzenia, ambicje. (…) Dla nas była jednak łagodna. Kiedy wspinałyśmy się i była straszna piździawica, Wanda oszczędzała na przykład Ewę Panejko-Pankiewicz, która była matką”. Jedna z nich, Ewa Szcześniak, podkreśla też, że Wanda Rutkiewicz miała niebywałą orientację w terenie: „Miała jakby siódmy zmysł. To była dla nas bardzo dobra wyprawa także pod względem towarzyskim, wszystkie po przyjeździe stwierdziłyśmy, że Wanda była w Andach rewelacyjna i że jest świetnym kompanem na wyprawie”. Potwierdzają to też słowa wspomnianej Ewy Panejko-Pankiewicz: „Miałam do niej stuprocentowe zaufanie. (…) Wanda była w górach wyjątkowo ambitna, miała talent, by realizować się w alpinizmie i wyprzedzała koleżanki i kolegów pod każdym względem. W środowisku było czuć, że wspinacze wszystkiego jej zazdroszczą. Ja zawsze powtarzam, że Wandzie zazdroszczono nawet marzeń. Była wizjonerem, człowiekiem, który realizuje to, co sobie założy”. A tacy albo inspirują innych, jak w przypadku Anny Czerwińskiej, albo budzą irytację i zawiść, że tak trudno ich doścignąć…
Relacje takie i inne
Krystyna Zapendowska-Starzyk mówiła z kolei o Wandzie Rutkiewicz, że mimo wielkiej pasji do wspinaczki i żelaznej konsekwencji w realizowaniu górskich celów potrzebowała ludzi, którzy pomogą jej żyć. Zresztą sama Wanda przyznała kiedyś, że trudno wraca się do pustego domu, że czasem tęskni za życiem kobiety w domu, która w niedzielę idzie z mężem i z dziećmi do parku czy do Konstancina do restauracji, tyle że było to nie do pogodzenia z jej trybem funkcjonowania – poniekąd z tego względu rozpadły się jej dwa małżeństwa. Nie wszyscy rozumieli, że Wanda ma jakby dwa życia – jedno pełne aspiracji, świadczące o wielkim uporze, które uczyniło z niej ikonę po wsze czasy, drugie, prywatne, osoby bardzo wrażliwej, empatycznej i nieśmiałej, która w górach zapominała o bolączkach doczesnego życia. Dziennikarka Ewa Matuszewska podkreślała, że Wanda była wolna i żyła tak jak chciała, co stanowiło w PRL-u rzadkość i synonim luksusu. We wspomnianej książce biograficznej Anny Kamińskiej czytamy:
Wanda pokazuje Ewie, że można inaczej żyć inaczej niż tylko praca-dom, nadaje jej życiu pęd, kolor i podnosi temperaturę, Ewa zaś wprowadza w życie Wandy porządek, spokój i prawdę. Mówi jej nie to, co chce usłyszeć, tylko prawdę prosto w oczy. Wanda z kolei motywuje ją do podążania za marzeniami. Wanda uczy Ewę także parzyć herbatę lapsang, przywozi jej z Azji kolorowe spódnice, biżuterię, białą bluzkę z cienkiego batystu, aksamitny fioletowy żakiet, olejek paczuli czy kremowo-szarą z czerwonymi aplikacjami kurtkę Fila, Ewa daje jej kwiaty, książki i pisząc o jej życiu, chroni jej sekrety. Wie, co Wanda lubi czytać (Sylvię Plath) i czego słucha (Jeana Michela Jarre’a, Wysockiego i Vangelisa), ponieważ rozmowy, które ze sobą prowadzą, dotyczą literatury, sztuki i muzyki, czyli są to – jak mawiał Witkacy – rozmowy istotne. Do dziś Ewa Matuszewska nigdy nie napisze o Wandzie Rutkiewicz inaczej, niż »zaginęła«, bo nie odnaleziono w Himalajach ciała Wandy.
(„Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci. Historia Wandy Rutkiewicz”, Anna Kamińska, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017)
Do grona przyjaciół Wandy Rutkiewicz należała także Austriaczka, dr Marion Feik, która od końca lat 80. zaczęła pełnić funkcję menedżera himalaistki – pomagała przy organizacji prelekcji, publikacji czy w poszukiwaniu sponsorów. Dzięki temu Wanda została odciążona od wielu zadań koniecznych do wykonania, które jednak nie były do udźwignięcia dla jednej osoby. Ponadto przy Marion nauczyła się profesjonalnej prezentacji swoich dokonań szerszej publiczności – z początku Rutkiewicz miała problem z dotrzymywaniem terminów, punktualnością oraz techniczną stroną projekcji. W przypadku wyjątkowo nieudanego pokazu dla członków Alpenverein potrafiła jednak zachować zimną krew i dowcipnie skwitować całą sytuację: „Kiedy w dzieciństwie pije się mleko kozy, to potem nic nie jest w stanie wyprowadzić cię z równowagi”.
W górskiej pustce
Trudno powiedzieć, w czym należy upatrywać odwagi i siły ducha Wandy Rutkiewicz. Z pewnością miała niezwykłą determinację, którą jedni podziwiali, a drudzy jej zazdrościli czy krytykowali za zbyt „makiaweliczną”. Trzeba jednak pamiętać, że Rutkiewicz doświadczyła kilku traum – w dzieciństwie w tragicznych okolicznościach straciła brata, później bestialsko zamordowano jej ojca, do tego w górach, na stokach Broad Peaku (8047), zginął na jej oczach jej ukochany Kurt Lyncke-Krüger, neurolog z Berlina Zachodniego. „Myślę, że to, co ją łączyło z Kurtem, to była nie tylko miłość, lecz także szansa na prawdziwy dom i rodzinę – mówi Ewa Panejko-Pankiewicz na łamach książki. – Wanda nawet powiedziała wtedy coś takiego: »Wiesz, my się z Kurtem szykujemy na starość«. Była nim na sto procent oczarowana” – dopowiada.
Być może kobieta tak niezłomna i ciężko doświadczona przez los, już zawsze musi sobie udowadniać, że da radę ze wszystkim i niczego się nie boi. A może po prostu Rutkiewicz miała taki charakter, który pozwalał jej nie tylko zdobywać ośmiotysięczniki, lecz także znosić traumy osobiste. „Dobry los sprawił, że nam obojgu tego samego dnia udało się wejść tak wysoko” – miał niegdyś powiedzieć Jan Paweł II do Wandy Rutkiewicz, jako że tego samego dnia, co Karola Wojtyłę wybrano na papieża (16 października 1978 r.), polska himalaistka jako trzecia kobieta na świecie i pierwsza Europejka zdobyła Mount Everest.
Istoty przeżyć Rutkiewicz udało się dotknąć twórcom spektaklu „Ostatnie 300 metrów”, który na co dzień jest grany w krakowskim Teatrze Bagatela, a ostatnio został gościnnie wystawiony w Warszawie, m.in. w kinie Luna podczas Nocy Himalajskiej 18 lutego 2022 r. Przez cały monodram w reżyserii Bartka Kulasa aktorka Lidia Olszak pozoruje marsz w stronę szczytu; w trakcie wędrówki powracają do niej wspomnienia z całego życia. Rola Olszak jest przejmująca, pomaga nam uświadomić sobie, że być może dopiero w górach Rutkiewicz mogła wyciszyć trudne emocje, nabrać dystansu do życiowych wyzwań. W książce Kamińskiej natomiast czytamy: „…im mniej miała radości z życia, tym bardziej była skłonna do tego, by ryzykować w górach, idąc jak najwyżej w strefę śmierci. Im mroczniej na dole, tym większa chęć, by być w górze. Im mniej siły do życia, tym większa chęć, by igrać ze śmiercią. »Akcja likwiduje strach«, mawiała często, pytana o to, jak w górach pokonuje lęki, zmęczenie i bierze się w garść, i podawała taki rodzaj działania jako jeden z powodów, dlaczego w ogóle chodzi w góry. I być może podejmowana wciąż akcja górska, w którą w naturalny sposób jest wpisane ryzyko śmierci, była też sposobem na to, by po stratach najbliższych móc dalej żyć”. I być bliżej nich.
Z kobiecego punktu widzenia
Z książki Anny Kamińskiej o Wandzie Rutkiewicz wyłania się obraz kobiety silnej, pewnej swego, ale i niepozbawionej momentów zawahania. Kamińska to mistrzyni portretów kobiecych (m.in. „Simona: opowieść o niezwyczajnym życiu Simony Kossak). Niedawno nakładem Wydawnictwa Literackiego ukazała się jeszcze jedna książka poświęcona polskiemu himalaizmowi, także zasłużonej himalaistce, ale tym razem Halinie Krüger-Syrokomskiej. Kamińska opisuje życie tej postaci barwnie i z detalami, to zdaje się już jej styl pisarski – wskrzeszanie świata opisywanych bohaterów, dzięki czemu zbliżamy się do nich zarówno przez szczegóły, jak i poprzez szeroko zarysowany kontekst wychowania, edukacji, różnych przeżyć i znajomości itd. „To z nią chcieli wejść na szczyt. Chcieli ją wychować w domu z ogrodem, nauczyć kindersztuby, gry na fortepianie, języka francuskiego i jazdy konnej. Miała być symbolem ich zaradności, ambicji i zwiastunem lepszego życia” – pisze Kamińska o rodzinie Haliny Krüger-Syrokomskiej, co pokazuje nam, w jakich czasach przyszło dorastać, żyć naszym himalaistkom i jak bardzo wyemancypowały się swoimi życiowymi wyborami, postawieniem na górską pasję. Choć skądinąd Krüger-Syrokomska miała niegdyś powiedzieć: „Góry? To ważne jak cholera… Ale oprócz tego jest też inne życie”. Czy może to ją odróżniało od Wandy Rutkiewicz? Zdolność do oceny ryzyka, rezygnacja z ambicji na rzecz bycia w społeczeństwie, życia samego w sobie? Niestety obie zginęły w górach – Halina 30 lipca 1982 r. na stokach K2, a Wanda dziesięć lat później 13 maja na Kanczendzondze, tej samej, o której zrobiła w 2020 r. nagradzany film dokumentalny Eliza Kubarska („Ściana cieni”), zaintrygowana faktem, że Szerpowie traktują tę górę jako świętą (notabene, z tego samego powodu ponoć matka Wandy, Maria Błaszkiewicz, odradzała kiedyś córce wyprawy na ten szczyt). Cóż, chciałoby się w tym miejscu wspomnieć słowa Klary Wojtkowskiej, autorki książki „Będziemy się za was modlić. Z Polski do Zimbabwe ścieżkami przodków”: „Świętych gór wkrótce nie będzie, bo ludzie nie rozumieją, co to jest, co robi, że góra jest święta. Ludzie chcą tylko zajrzeć do środka góry, zobaczyć, co takiego sprawia, że jest”. Niemniej trudno dziś dyskutować o motywacji himalaistów, zwłaszcza że wielu z nich już wśród nas nie ma. Pozostaje mieć uznanie dla ich dokonań sportowych, które w ekstremalnych warunkach wymagały ogromnej odwagi, szczególnie gdy chodziło nie tylko o zdobycie szczytu, lecz także uratowanie człowieka (jak w przypadku Elisabeth Revol, ocalonej przez polskich himalaistów w 2018 r. na stokach Nanga Parbat). Dlatego co rusz organizowane są pokazy filmów, a także spektakle (poza wcześniej wymienionym „Ostatnie 300 metrów”, m.in. „Wanda” Teatru Polskiego w Bielsku-Białej czy „Himalaje” Teatru Śląskiego im. St. Wyspiańskiego w Katowicach, przedstawienie o Jerzym Kukuczce) oraz wystawy; nawet Polska Agencja Prasowa z okazji Roku Wandy Rutkiewicz 2022 udostępniła zwiedzającym w swoich warszawskich przestrzeniach nieznane fotografie himalaistki.
Kształtując charaktery
Na podziw zasługują też kobiety, które wspinały się jak Rutkiewicz czy jej koleżanki, w czasach, gdy jeszcze nie było to takie powszechne i modne oraz było uznawane głównie za domenę mężczyzn. Dlatego do dziś takie postaci pozostają dla nas wielką inspiracją, bez względu na to, jak oceniamy (lub próbujemy nie oceniać) ich wybory. Bez wątpienia góry hartują i mogą przygotować do wyzwań życiowych; Anna Kamińska pisze o tym w jeszcze innej swojej książce, w której cytuje z kolei Marka Kotańskiego w poświęconej mu biografii („Kotański. Bóg Ojciec. Konfrontacja – opowieść o legendarnym twórcy Monaru”, Wydawnictwo Literackie, 2021): „To jest rzecz, która ukształtowała mój charakter – powie kiedyś o własnych doświadczeniach w Tatrach. – Tu się rodziła moja osobowość, tu była moja młodość, tu było moje życie”. Jedni idą w góry, aby doświadczyć czegoś niezwykłego, stanąć oko w oko ze śmiercią, zdobyć coś dla innych na pozór nieosiągalnego, może też jako sportowiec przynieść chwałę swojemu krajowi. Inni wspinają się po to, aby wrócić i z nową perspektywą stworzyć coś wyjątkowego dla innych. Ale o tym drugim napiszę więcej następnym razem.