Zdarzyło się pod pomnikiem Fredry we Wrocławiu
Wrocławianie mają mnóstwo wspomnień związanych z pomnikiem Aleksandra Fredry. Po wojnie Fredro patrzył na odbudowę Rynku, z okazji Euro 2012 dostał szalik kibica, był świadkiem koncertu „Anioły Europy” i uczestnikiem happeningów. Jego okolice to też miejsce spotkań, ulicznych występów, tańców, bicia rekordów, festiwalu baniek mydlanych czy powitania nowego roku. W przeszłości można było siedzieć u podnóża pomnika i pić piwo. A Fredro od 1956 roku patrzy na to wszystko z kamienną miną, zdaniem niektórych musi być dobrym obserwatorem i ma ciekawe życie.
Garść informacji
Aleksander Fredro urodził się w 1793 roku niedaleko Jarosławia. Był polskim hrabią. Uznawany jest za najwybitniejszego polskiego komediopisarza. Był też poetą i pamiętnikarzem. Tworzył w epoce romantyzmu. Napisał takie komedie jak Zemsta czy Śluby panieńskie, czyli Magnetyzm serca, które weszły do kanonu lektur.
Jak podaje Wikipedia, Fredro odwiedził Wrocław „jako młody kapitan wojsk polskich walczący u boku Napoleona”, a w 1856 chciał kupić w okolicy dom.
We Wrocławiu Fredro od 2014 roku ma swoją ulicę, w Zakładzie Narodowym im. Ossolińskich znajdują się dwa rękopisy Zemsty, a na Rynku stoi pomnik literata, kultowe miejsce na mapie stolicy Dolnego Śląska.
Pomnik Fredry został wykonany przez polskiego artystę włoskiego pochodzenia w 1879 roku. Początkowo rzeźba literata znajdowała się na Placu Akademickim we Lwowie. Po II wojnie światowej ZSRR wydało polskiemu rządowi narodowe pomniki i Aleksander Fredro zawędrował do Warszawy, a stamtąd w 1956 roku na wrocławski Rynek.
Poprosiłam kilku znajomych, by mi opowiedzieli, jakie mają skojarzenia i wspomnienia związane z pomnikiem. Pośmialiśmy się.
Jan
Mój starszy kolega Jan wspomina, że w latach 70. na wrocławskim Rynku siedzibę miał Urząd Stanu Cywilnego. Zatem gdy zawarł wówczas małżeństwo, pod pomnikiem Fredry koledzy i koleżanki składali mu życzenia. Nieraz wybierał się też z kolegami i koleżankami jako gość lub świadek na ich śluby. Jan podkreśla, że całowali się pod Fredrą, ile się dało.
Damian
Mój najmłodszy kolega opowiedział mi, że prawie dwa lata temu pod Fredrą umówił się na randkę ze swoją aktualną dziewczyną. Był przed czasem, więc przez dłuższą chwilę mógł popatrzeć na pomnik, a także na atrakcje wokół niego. Było parno, masa turystów. Jakiś kolorowo ubrany mężczyzna stał z papugą na ramieniu i zbierał pieniądze. Inny od strony pijalni piwa grał na gitarze i też zarabiał na życie.
Damian wspomina, że Jola przyszła punktualnie, ale miała nietęgą minę, być może z przebodźcowania bańkami mydlanymi, które latały w powietrzu. Od strony budynku, w którym obecnie jest bank, ktoś puszczał bańki, a dzieci biegały za nimi i piszczały.
Drugi raz zaś spotkali się tam z Jolą zimą na wycieczce z przewodnikiem po kryminalnych akcentach Wrocławia, już jako para.
Krysia
Krysia była raz pod Fredrą w związku z darmową wycieczką z przewodnikiem, tam się zaczynała impreza. Dowiedziała się wtedy, że na jednej z wrocławskich kamienic jest namalowane okno, które, jeśli się dobrze przyjrzeć, widoczne jest spod pomnika i wygląda jak prawdziwe. Od wtedy, za każdym razem, gdy ma gości spoza Wrocławia, pokazuje im budowlę, mówiąc: z którym oknem jest coś nie tak? Ludzie wytężają wzrok, ale nie dostrzegają różnicy między oknami.
Kasia
Kasia opowiedziała mi o książce pisarki pochodzącej z Wrocławia, którą kiedyś czytała. Jej akcja dzieje się we Wrocławiu za komuny. Iga Karst opisuje historię sprowadzenia Fredry do Wrocławia i to, że towarzyszom jedynej słusznej partii nie podobało się, że na cokole widnieje tytuł hrabiowski literata, w socjalizmie nie stawiało się pomników hrabiom. Komuniści chcieli go usunąć. Jednak nie zgodził się na to przewodniczący miasta. To on zdecydował, że tytuł zostanie i widnieje tam także dzisiaj.
Tytuł hrabiowski Fredro otrzymał za życia od cesarza, a przewodniczący miasta miał na nazwisko Król. I dlatego Kasi zabawne wydaje się zdanie: Król nie odebrał tego, co cesarz nadał.
Kasia nie wie, na ile są to prawdziwe informacje, na pewno jednak działają na wyobraźnię.
Zuzia
Zuzia mówi, że jedyne wspomnienie, jakie ma z Fredrą, to pytanie jej polonistki z liceum o napis na cokole pomnika, bowiem zawiera on imię, tytuł hrabiowski i nazwisko dramatopisarza. W odpowiedzi Zuzia rzuciła ot tak sobie, że Fredro nie był hrabią. Polonistka zaś jej przytaknęła. Nie wytłumaczyła jednak, skąd posiada takie informacje.
Gdy opowiedziałam Zuzi, co usłyszałam od Kasi, śmiałyśmy się, że jej polonistka pewnie była komunistką.
Śmiałyśmy się też, że w dzisiejszej nomenklaturze skrót „HR.” mógłby być odczytany jako „Human Resources”, czyli określenie działu w wielu korporacjach, który zajmuje się zarządzaniem zasobami ludzkimi. Przykładowo, tytuł Fredry mogłyby przeczytać w ten sposób dzieci z podstawówki.
Kamil
Kamil tańczył pod pomnikiem poloneza dla Fredry, żeby przyniósł mu szczęście na egzaminie dojrzałości, to już ważna wrocławska tradycja. W jego czasach wchodziło się też na pomnik i dotykało się gęsiego pióra w ręce Fredry (znika ono wiele razy w roku), żeby mieć szczęście na maturze.
Poza tym Kamil słyszał opowieść, jak ktoś zdał maturę i wdzięczny, po wypiciu wina, przyszedł do Fredy, żeby mu podziękować. Po czym zwymiotował, było ostro.
Ewa
Ja w liceum siedziałam pod Fredrą na ziemi i mogłam złapać wilka. Piłam tam wino oraz paliłam papierosy, bo się buntowałam. Obok Fredry na przyczepie samochodowej grała wrocławska grupa muzyczna Hurt. Rynek był nieokamerowany, młodzi ludzie mogli robić tam wszystko, o czym marzyli, nikt nie reagował, żadna straż miejska. To były moje ukochane czasy.
Od dawien dawna jest to też miejsce moich spotkań ze znajomymi. Przychodzę na spotkania wcześniej, więc często patrzę, co się dzieje w pobliżu pomnika. Podziwiam skrzypaczki, ludzi grających na fortepianie, lokalsów robiących sztuczki z ogniem i innych akrobatów. Mijają nas dorożki z wesołymi ludźmi. Przeważnie czytam napis zamieszczony tuż nad ziemią, że Fredro stał kiedyś we Lwowie. Robi to na mnie wrażenie.
I ja fantazjuję, że Fredro jest megadobrym obserwatorem, wie więcej o nas niż ktokolwiek inny w Polsce. Wie więcej nawet niż krakowski Mickiewicz. Gdyby mógł się poruszyć, usiąść przed komputerem, dopiero napisałby komedię. No taką, że nie zabrakłoby nam perlistego śmiechu do końca życia, brzuchy by nas bolały już zawsze. Ludzkie przywary znów obśmiane zostałyby z klasą.
Na pewno jednak związane byłoby to dla nas z szokiem, oczy by nam wyszły na wierzch z wrażenia, jak literat sprawnie wklepuje paluchami z brązu literki do komputera, parafrazuje najlepsze teksty kultury i kpi z nas niczym sztuczna inteligencja.