Ulica moim domem

06.05.2023
ul. Poniatowskiego, Wrocław

Czy ulica może stać się czyimś domem? Bezpieczną przystanią, oazą, poligonem doświadczalnym? Czy nieokamerowany kawałek miasta może być twierdzą? A drugi człowiek jest tam w stanie strzec innych lepiej niż szlaban, zbrojona szyba i żaluzje antywłamaniowe? Zwłaszcza na najkrótszej, a jednak najdłuższej ulicy we Wrocławiu…

 

„Wychowałam się na ulicy”, może powiedzieć co któraś dorosła Polka, kobieta urodzona w latach osiemdziesiątych w sypialni dużego miasta. Mogę to powiedzieć ja.

 

Komuna to był czas budowania osiedli z wielkiej płyty. Sypialnie wielkich miast powstawały na pęczki w ramach programu rządowego. Wydaje się, że historia zatoczyła koło i podobne budynki i plomby powstają również dzisiaj, tym razem jednak są to estetyczne rzeczy. Piękne, ba, wyrafinowane architektonicznie. Nagradzane w konkursach. I pilnie strzeżone. Ludzie, którzy mieszkają na strzeżonych, okamerowanych, bezpiecznych osiedlach, nie wchodzą już ze sobą w sąsiedzkie relacje, nie szukają towarzystwa poza domem i nie pozwalają innym wsadzać nosa w nie ich sprawy, oni odgradzają się od siebie szlabanami, zbrojonymi szybami, czym się da. Wszyscy, którzy nie respektują zasad bezpieczeństwa, wydają się być podejrzani – a przynajmniej tak się mówi, podkreślając jednocześnie, że to wielka strata dla społeczeństwa.

 

To nie jest moje doświadczenie, ja tego nie wiem na sto procent, tak tylko słyszałam od ludzi, że uciekamy przed kontaktem za szlabany i żaluzje antywłamaniowe. Bo po trzydziestu pięciu latach mieszkania w blokowisku z lat osiemdziesiątych wyprowadziłam się do kamienicy w Śródmieściu. Mieszkam przy Poniatowskiego, w kamienicy objętej ochroną konserwatora zabytków.

 

Wychowałam się jednak we Wrocławiu przy Legnickiej. W blokowisku. I byłam spuszczana ze smyczy na całe dni. Bawiłam się z chuliganami takimi jak ja. Każdy zerwany most był nasz. Wszystkie duże drzewa i trzepaki w okolicy były nasze. Ile to razy tam miał miejsce jakiś wypadek! Przykładowo podczas skakania przez kabel. Ale rodzice o niczym przeważnie nie wiedzieli. Radziliśmy sobie sami. Obmyte śliną rany okładało się liśćmi babki lancetowatej. Nie było wtedy czekolady, dla osłodzenia sobie życia wyciskało się zębami sok z koniczyny i tasznika pospolitego albo akacji. Ale frajdą było też robienie sobie klonowych nosków. Zatem niby wychowałam się na ulicy, a było ciekawie, bardzo samodzielnie i przyrodniczo, przygody same się nam przydarzały, jak w filmie o wakacjach z duchami.

 

Jestem dzieckiem ulicy i przy Poniatowskiego przeżywam swoje drugie dzieciństwo. Nie tylko dlatego, że jestem pisarką, także dlatego, że mieszkam na niestrzeżonym osiedlu pełnym ciekawych, kolorowych ludzi, z którymi, chcąc lub nie chcąc, mam relację. Jeden sąsiad czasem podchodzi i zagląda mi do okien. Gdy wypija piwo, wprasza się do mnie na kawę. Mówi, że jestem piękna i gdyby był młodszy, to by się ze mną ożenił. Drugi sąsiad nie wita się ze mną i ja się zawsze stresuję, gdy go mijam. Bo myślę: może coś do mnie ma i zaraz mi lutnie? Wieczorami bywa, że wysłuchuję kłótni moich sąsiadów. Mimowolnie biorę też udział w ich podwórkowych imprezach i rozmowach. A mieszkańcy Śródmieścia rozmawiają o pracy, wakacjach, zdrowiu swoim i najbliższych. Często oplotkowują krewnych. O mnie też pewnie mówią, ale cicho. Bywa, że mężczyźni reperują samochody pod moimi oknami. Raz jednemu mechanikowi ktoś ukradł koła, zostawił auto oparte o cegłówki. Biedak chodził od sąsiadów do sąsiadów i jojczył, jak to tak można w biały dzień brać się za złodziejski fach. Bo to wydarzyło się koło szesnastej! Niestety niczego nie widziałam. A może nawet tak lepiej? No i są dzieci moich sąsiadów. Mają tam swoje lata osiemdziesiąte, bo biegają pod moimi oknami spuszczone ze smyczy. Jedno z nich na okrągło woła swojego psa. Gdy miałam urodziny i poczęstowałam zgraję smyków czekoladą, po godzinie przyszedł ojciec jednego z nich z pretensjami. Jednak wszyscy czujemy się tam bezpieczni. „Swój swojego nie ruszy, nie skrzywdzi”, mówi się na dzielni. Sąsiedzi przyzwyczaili się do mnie i traktują mnie jak część wspólnoty, a może nawet skarb. Chronią mnie jak te wszystkie szlabany i żaluzje.

 

A ja? Piszę o ulicy Poniatowskiego wiersze. Chcę, by moja ulica była znana, kojarzona ze mną. Moim zdaniem to jedna z najkrótszych ulic we Wrocławiu. Dla mnie jednak się ciągnie w nieskończoność. Jest tam salon tatuażu, niejeden stomatolog, sklep ze zdrową żywnością, żarciem dla psów i są aż dwie Żabki oraz najlepsze pierogi w mieście.

 

I teraz jest mój dom.

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Może Cię zainteresować...

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.