W jaskrawych barwach Eurazji
I Festiwal Eurazja jest jak wielobarwny kalejdoskop rozmaitości niezaznanych. Prezentowana przez dziesięć dni kinematografia bałkańska, bliskowschodnia oraz Azji Środkowej zaskakuje nieoczywistą i odważną narracją filmową, artystycznymi sposobami wyrażania, poszerza ponadto perspektywę oglądu świata. Ten kalejdoskop wciąga na tyle intensywnie, że chce się do niego zaglądać częściej.
Szlak między Kinem Luna a Kinem Atlantic przez dziesięć kwietniowych dni był gorącą linią festiwalową. Artur Zaborski – Dyrektor Programowy oraz Małgorzata Szlagowska – Dyrektorka Festiwalu skomponowali dla widzów „symfonię” składającą się z trzydziestu sześciu filmów, które powstały m.in. w Kazachstanie, Palestynie, Syrii, Izraelu, Kirgistanie, a wiele z nich stworzono w koprodukcji z krajami europejskimi. Nie sposób było obejrzeć wszystkich dzieł, wyznaczyłam sobie więc tematyczne azymuty, nimi podążałam.
Swoja filmową wędrówkę przez nieznane mi dotąd rejony rozpoczęłam od dzieła Mouni Akl, reżyserki i scenarzystki z Libanu mieszkającej w USA. „Costa Brava” to film zaangażowany, artystyczny wyraz nowoczesnego patriotyzmu. Ten pełnometrażowy debiut jest kontynuacją podjętego przez reżyserkę w dziele dokumentalnym z 2016 roku tematu dotyczącego kryzysu śmieciowego w Bejrucie. W 2015 roku wybuchły bowiem w Libanie protesty, gdyż śmieci przestały być usuwane ze stolicy kraju. I tak Mounia Akl tworzy film słodko-gorzki, w którym miłość do ojczyzny podszyta jest bólem, zmęczeniem i frustracją. Opowieść o rodzinie pragnącej stworzyć swój kawałek raju z dala od miasta posiada też uniwersalny wymiar. Zestaw hasztagów do tego filmu to ekologia, aktywizm, rodzina. Dzieło Mouni Akl jest tak mocno poruszające, że w 2022 roku było kandydatem Libanu do Oscara w kategorii najlepszy film międzynarodowy.
Dramat rodziny Badri widz przeczuwa od pierwszych chwil filmu. Rim (kapitalne bliźniaczki Ceana Restom i Geana Restom), młodsza córka Souray (Nadine Labaki) i Walida (Saleh Bakri), w momentach zagrożenia kompulsywnie zaczyna liczyć do dziesięciu. Kiedy widzi obce osoby zbliżające się do domostwa, jej dziecięcy instynkt jest w gotowości. Z żarem modlitwy lub zaklęcia wypowiada kolejne cyfry, by odstraszyć zło. Widz wchodzi w tę poruszoną przestrzeń napięcia. I dzieje się – wysypisko śmieci tuż za ogrodzeniem rodzinnego raju jest faktem. Teraz przyjdzie zmierzyć się nie tylko ze smrodem, brudem, brakiem czystej wody i prądu, trzeba będzie opowiedzieć sobie rodzinny obrazek na nowo. Wydaje się, że bohaterowie „Costa Brava” nie potrafią lub nie chcą ze sobą rozmawiać, nie mają narzędzi, by przystąpić do głębokiej pracy nad relacjami. Zresztą czas się kurczy, za chwilę w popłochu wszyscy uciekną z rajskiego niegdyś miejsca. W filmie porusza siła kontrastu było-jest, ujawniającego się na różnych poziomach – od fabularnej pulsacji do sposobu obrazowania i formalnego rytmu dzieła.
Wysypisko to również scena dramatu kameralnego „Wiszące ogrody” w reżyserii irackiego twórcy, Ahmeda Al-Daradji. Jest to obraz obnażający z kolei to, co w bliskowschodniej kulturze wyparte. Asad i Taha to bracia osieroceni podczas amerykańskiej inwazji na Irak. Zarabiają na życie jako zbieracze śmieci w Bagdadzie, a znaleźć tam można oprócz złotych kolczyków, ciał niemowląt także… lalkę erotyczną. Dwunastolatek, wbrew starszemu bratu, zabiera ją do domu, czym burzy zbudowaną misternie przez Tahę ich małą stabilizację.
Film „Wiszące ogrody” jest historią o dylematach irackiego społeczeństwa. Nie prowokuje widza, zostawia go jedynie/aż z pytaniem o egzystencję sensowną i uczciwą w kraju wyniszczonym przez wojnę. Czy Ahmed Al-Daradji przekracza cienką linię, opowiadając o instynktach lokalnych mężczyzn, stawiając w jaskrawym świetle ich hipokryzję? Nie wiem… Film ma swoje miękkie podbrzusze, jest nim delikatnie zaznaczony motyw miłości, a raczej jej pragnienia. Dwunastoletni Asad dba o lalkę jak o ukochaną osobę. Wpatruje się w nią, głaszcze, pielęgnuje, troszczy się, by jego starsi, wyposzczeni i ogarnięci seksualną gorączką koledzy nie zrobili jej krzywdy. Z lalką spędza czas z dala od domu, tam, gdzie ją znalazł, jest to ich wspólny „siódmy cud świata”. Te subtelności uczuć pięknie wydobywa muzyka skomponowana przez Suad Bushnaq, jordańsko-kanadyjską twórczynię muzyki filmowej.
Problem hipokryzji religii Bliskiego Wschodu był szczególnie obecnym tematem podczas Festiwalu Eurazja. Ten trudny wątek podejmuje turecki reżyser, Necip Çağhan Özdemir, w filmie „Nieskazitelna biel”. Historia tureckiego everymana Vurala (Mert Firat) to roztrzaskany obraz nieskazitelnego muzułmanina. Vural zdaje się być wzorowym ojcem, synem, mężem. Zasady, które wykłada Koran, stara się przekazywać synowi, wydaje się, że obrzydza go kłamstwo, żyje jak przykładny muzułmanin. Kiedy „przytrafia” mu się romans, Vural topi wszystkie swoje zasady moralne w gęstym okłamywaniu siebie samego. Czy kultura muzułmanów to en bloc kultura kłamstwa? Na to pytanie podczas pofilmowego spotkania Grzegorz Szymczak odpowiedział twierdząco. Okazuje się bowiem, że przeciętny mieszkaniec Turcji gubi swoją wiarę w ortopraksji, w tej zewnętrznej, formalnej warstwie religii. Jest ona na tyle wygodna, że przesiąkła już do obyczajowości społeczeństwa. Przyznam, że tego wieczoru opuściłam Kino Luna całkiem zła na głównego bohatera. Widz skłonny jest bowiem patrzeć na Vurala z łaskawością, ponieważ widzi w nim sympatycznego człowieka poczciwego. Tym kredytem zaufania i wiary w ludzką skruchę obdarza go nawet wtedy, kiedy dochodzi do zabójstwa kochanki. Widz oczekuje od Vurala, że będzie jak Raskolnikow i po winie przyjmie karę. Niestety widza spotyka zawód. Zabójstwo jest odkryte, ale nieudowodnione. Vural czuje dyskomfort, ale przecież można z nim żyć. Wypowiada słowa: „chciałbym, aby wszystko przykrył śnieg, brakuje mi bieli”. Spojrzenie Vurala na koniec filmu – prosto w kamerę, prosto w oczy oglądającego – jest jak wyryta szrama, trudna i bolesna. Ostatni obraz to padający, wszystko przykrywający, nieskazitelnie biały śnieg.
Fabuła filmu „Aż po grób” Asifa Rustamova wpisana jest w trójkąt hipokryzji doskonałej, zimnej i wyrachowanej jak kamień (nagrobny). Grafiter nagrobków, niespełniony i sfrustrowany absolwent Akademii Sztuk Pięknych (Elshen Esgerov), romansuje z zamężną przewodniczką muzealną, istną femme fatale (Natavan Abbasli). Spotykają się we wnętrzach muzeum, by romantyzować seks (mieszkanie mężczyzny to niewyjściowa rudera). Po pewnym czasie zjawa się ojciec artysty, niespodziewanie zwolniony z więzienia po odbyciu kary za zabicie żony. Ostatecznie kochanka przyłapana zostanie z tatusiem artysty na erotycznych figlach i ta schadzka skończy się dla nich krwawo.
Sama nie wiem, czy film azerbejdżańskiego artysty jest dziełem mrocznym, czy zabawnym, czy tajemnica, którą skrywają bohaterowie, jakoś szczególnie mnie dotyka. Oglądając „Aż po grób”, byłam raczej świadkiem tego, jak reżyser puszcza oko do niewierzącego muzułmanina, dla którego majestat mizaru nie jest znaczący (i tutaj można hodować pomidory). On uśmiechnie się, gdy kryminalista cynicznie podszywa się pod mułłę paradującego ze sznurem modlitewnym.
Niczemu się nie dziwię i nic mnie też nie bulwersuje. Konstatuję jedynie (pewnie ze smutkiem), że ludzi prawdziwie uduchowionych i żyjących zgodnie z etyką swojego wyznania jest coraz mniej.
Dziesięć dni z Eurazja Film Festiwal było czasem pełnowartościowym. Bywało, że nie zdążyłam przemieścić się na czas z jednego kina do drugiego. Na szczęście mogłam liczyć na powtórki. Wiele tytułów festiwalowych zapamiętam, zapisały się one jako artystyczne klejnoty. Wspomnieć muszę koniecznie o „Żółtym kocie”, w którym odnajdywałam poetykę filmów Andersona, o „Duszy bez adresu” – swoistym moralitecie, o „Poza kadrem” – dziele naszpikowanym metaforami w sposobie obrazowania, o „Żyłach świata” – filmie będącym jak ożywczy haust przecudnego, mongolskiego krajobrazu, a także o „Dzikim Czosnku” – dziele mądrym, niosącym nadzieję.
Czekam na II edycję Festiwalu. Poproszę!