Ubrania, które opowiadają historię [rozmowa z Małgorzatą Możdżyńską-Nawotką o wystawie Moda stanu wojennego w Muzeum Narodowym we Wrocławiu]
Buro, szaro i nijako. Czy na pewno? O fascynującej i nieoczywistej modzie lat 80. z kuratorką wystawy Moda stanu wojennego w Muzeum Narodowym we Wrocławiu Małgorzatą Możdżyńską-Nawotką rozmawia Karolina Sawicka
Skąd pomysł na taką wystawę? Większości osób stan wojenny kojarzy się raczej z okresem smutnym i ponurym, a tutaj nagle pojawia się temat mody.
Chyba warto zacząć od tego, że ja i Maria Duffek-Bartoszewska – kostiumografka i świetny filmowiec oraz współkuratorka wystawy – obie zajmując się modą, wiedziałyśmy, że ta szarość stanu wojennego to była jedna strona medalu. Ale z drugiej strony były przeczące temu nasze własne wspomnienia, a także obiekty, które w międzyczasie nagromadziłyśmy w kolekcji Muzeum Narodowego we Wrocławiu. Teraz, korzystając z zasobów magazynów muzealnych, zbiorów prywatnych oraz ubiorów z kolekcji CeTA (Centrum Technologii Audiowizualnych) we Wrocławiu, opowiadamy trochę inną historię tamtych czasów. Pomysł był taki, by poprzez przedmioty związane z modą stanu wojennego ukazać biografie osób z nimi związanych. Głównie kobiet, których wchodzenie w dorosłość było w jakiś sposób naznaczone wydarzeniami lat osiemdziesiątych. Kończyły wtedy szkoły średnie, zdawały maturę, szły na studia, kończyły studia, zaczynały pracę zawodową, potem rozpoczynały życie rodzinne… A w międzyczasie wiele z nas bardzo intensywnie – z różnych, złożonych powodów, w tym z konieczności wywołanej kryzysem gospodarczym – zajmowało się ubiorem. Niekoniecznie może modą – w tym sensie, że nie zawsze chodziło o skopiowanie jakichś modnych wzorów z „Burdy”. Chodziło raczej o indywidualność, uzyskanie poczucia kontroli chociaż nad fragmentem rzeczywistości. No więc można powiedzieć, że do powstania wystawy przyczynił się powód autobiograficzny, konteksty zawodowe, świadomość tego, co się w tym czasie działo, oraz dostęp do obiektów, które chciałyśmy pokazać. Najczęściej były to różne samodzielnie wykonane wyroby należące do osób, które w tym okresie usiłowały sobie z tą rzeczywistością radzić – i to nie tylko w sensie takim, żeby mieć się w co ubrać, ale też żeby były to ubiory ładne i w jakiś sposób wyrażające emocje użytkownika. Kiedy Maria rzuciła pomysł na wystawę, to wiedziałam, że trzeba to zrobić. To jest nasza historia, to na pewno trudny okres w dziejach Polski, ale też ważny i warto pokazać, jak zapisał się on w losach ludzkich, bo to o tych losach ludzkich opowiadamy poprzez ubrania. Okoliczności stanu wojennego, kryzys, kartki oraz indywidualne doświadczenia – te historie odbiły się w jakiś sposób w prezentowanych na wystawie strojach.
W jaki sposób można przez modę opowiadać o ludzkich losach?
I tutaj trochę wkracza muzealnik, bo przecież obiekt ma znaczenie w kontekście. Od lat zbieram unikatowe ubiory z lat osiemdziesiątych, mając świadomość, że trzeba też uzyskać informacje o tym, kto był ich autorem, kto je nosił, w jakich okolicznościach, z jakimi wspomnieniami się te ubrania wiążą, no i wreszcie – dlaczego zostały zachowane? Bo to jest zawsze bardzo ciekawe pytanie, prawda? Dlaczego właśnie te, a nie inne ubrania przetrwały? Ubrania to zapis ludzkich losów, czasami bezpośredni, czasami pośredni.
Co to znaczy pośredni lub bezpośredni zapis ludzkich losów?
Bezpośredni to np. logo Solidarności, które ktoś miał przypięte w czasie strajku w Stoczni Gdańskiej. Na wystawie znajduje się też replika nietypowej sukni ślubnej. Dlaczego nietypowej? Jej istotą było to, że nigdy nie została włożona na ślub – istniała tylko przez moment i tak naprawdę posłużyła tylko do przemycenia tkaniny do sitodruku. Dziewczyna i jej narzeczony byli zaangażowani w działalność Solidarności, w tym druk ulotek i materiałów antyrządowych, co oczywiście było wtedy nielegalne i surowo karane. No i właśnie ów narzeczony (a później mąż) wymyślił, żeby z materiału do drukarni uszyć wielką, falbaniastą suknię ślubną i tak ten materiał przemycić. Udało się. Tą dziewczyną była Maria Duffek-Bartoszewska – obecnie współkuratorka wystawy Moda stanu wojennego.
To robi wrażenie! Ale wracając do rozmowy – jak mamy rozumieć pośredni zapis ludzkich losów poprzez ubrania?
Na wystawie jest kamizelka, którą inna dziewczyna haftowała tuż po wprowadzaniu stanu wojennego i mówiła, że to było takie rozładowanie gniewu i rozpaczy, szukanie jakiegoś ukojenia w tej czynności. Albo sukienka kupiona we Włoszech przez młodą studentkę historii, która pierwszy raz w 1981 roku pojechała na Zachód i liczyła, że kolejnego roku znowu tam wróci i kupi coś więcej, ale wprowadzono stan wojenny…
Dużo jest takich historii, np. na wystawie stałej zatytułowanej Cudo-Twórcy znajduje się piękny sweter z wełny kowarskiej, który został zrobiony przez jedną przyjaciółkę dla drugiej, emigrującej wtedy do Australii. Była w tym taka emocja, po prostu rozpacz i świadomość, że nie wiadomo, kiedy się znowu zobaczą. Dziewczyna, która dostała ten sweter, przechowała go przez ponad 30 lat. Potem przesłała i ofiarowała Muzeum. Zresztą co do swetrów z wełny kowarskiej to jest to równie ciekawa historia…
Może wyjaśnijmy, czym jest wełna z Kowar?
Południowa Polska, w tym Kraków, zaopatrywała się w wełnę od górali z okolic Zakopanego i Nowego Targu. A Dolny Śląsk szalał dzięki wełnie kowarskiej… Tak naprawdę były to odpady produkcyjne z fabryki dywanów w Kowarach pod Jelenią Górą. Tam się kupowało wielkie wory pełne kłębów różnokolorowej włóczki. Przeważnie była to wełna z różnymi domieszkami. A kolory wełny z Kowar zależały oczywiście od kolorystyki dywanów, które w danym momencie produkowano. Te kłęby składały się z kawałków przędzy, które miały 40–80 centymetrów długości, góra 1 metr. No i jak się taki kłąb kolorowej wełny dorwało, to zaczynała się zabawa. Razem z przyjaciółkami i koleżankami, popijając domowej roboty wino, w atmosferze „darcia pierza” trzeba to było jakoś obrobić. Dobrać kolory, prostować, powiązać i zwinąć w kłębki. Potem robiono z tego różne cuda na drutach, które łatwo było poznać po tym, że na lewej stronie miały z milion supełków (to te połączone, krótkie kawałki).
Znam temat. Wydaje mi się, że moja mama też mnie zmuszała do czegoś takiego… Do zwijania, do prucia, nawijania, prania, a potem noszenia… Najgorzej, że kolory może i były ciekawe, ale mi zupełnie nie pasowały i źle się w nich czułam.
Kolory to osobny temat. Farbowano wszystko: tetry, surówki jedwabne i inne tkaniny jak się dało. Można było samodzielnie, w domu, ale np. we Wrocławiu w technikum odzieżowym były farbiarnie, a ludzie stali tam w długich kolejkach, żeby oddać materiały do farbowania.
Z konieczności czy z chęci posiadania czegoś ładnego, innego?
Aspekt terapeutyczny rękodzieła był ważny w odniesieniu do tamtych czasów. Wtedy do tekstyliów odnoszono się z większym szacunkiem, ich konsumpcja nie była tak rozbuchana jak dziś, w epoce szybkiej mody. Szanowano surowiec i pozyskiwano go rozmaitymi sposobami. Przecież poradniki Dzianina z resztek, Jak samodzielnie przygotować garderobę, Jak ozdobić dom i tak dalej pisały świetne projektantki mody, a te książeczki osiągały nakłady 500 000 egzemplarzy. Ludzie rozwijali się rękodzielniczo, byli dużo sprawniejsi manualnie, w szkołach i na zajęciach praktyczno-technicznych uczono dziergania, wyszywania, szycia na maszynie i tak dalej. Z konieczności ekonomicznej, ale też z potrzeby estetycznej, żeby właśnie zaradzić tej szarości i wiecznemu brakowi wszystkiego.
Co podobało się Pani w modzie stanu wojennego? Upewnię się tylko – mówiąc o modzie stanu wojennego, chodzi nie tylko o okres między 81. a 83. rokiem?
Tak, wystawa dotyczy całej dekady, która się zaczyna wystąpieniami Solidarności, potem stan wojenny, potem pewnego rodzaju zawieszenie. W 1988 roku wchodzi w życie Ustawa Wilczka (potoczne określenie Ustawy z dnia 23 grudnia 1988 r. o działalności gospodarczej, przyp. red.) i życie gospodarcze się liberalizuje. Zaczyna się przejście do zupełnie innej rzeczywistości – społecznej, koncepcyjnej, modowej także.
Czyli patrząc w ten sposób – co się Pani podobało w modzie lat 80. XX wieku? Ja kojarzę ją raczej z wielkimi, powyciąganymi swetrami i dziwnymi kolorami. Cieszyliśmy się ze wszystkiego i nieważne, czy to na nas i do nas pasowało, czy nie. Więc ja mam raczej negatywne wspomnienia…
I to było jednym z celów tej wystawy – pokazanie, że mimo wszystko powstawało wtedy wiele pięknych rzeczy. To był dosyć unikalny czas, kiedy ubiór zaczął pojawiać się nawet w galeriach sztuki! Oczywiście, aby sprzedawać tam swoje wyroby, trzeba było być artystą plastykiem (z wytwórcami chałupnikami tworzącymi rękodzieło pracowała Cepelia). Ubraniami zaczęli się zajmować artyści, którzy szukali sposobu utrzymania. Również wiele kobiet – niekoniecznie artystek – szyło lub przerabiało ubrania, czasami tworząc coś wyjątkowego. Jako studentka, potem jako młoda mężatka, również usiłowałam własnym sposobem sobie taką modę tworzyć. Moje osobiste doświadczenie było może trochę nietypowe, ponieważ w latach 80. znalazłam się w Wielkiej Brytanii. Pojechałam z mężem, który dostał stypendium do Oksfordu, a potem znowu dostał stypendium, tym razem w Stanach Zjednoczonych. Wróciliśmy do Polski w latach 90. W międzyczasie oczywiście przyjeżdżałam do Polski, ale cała druga połowa dekady to już było dla mnie doświadczenie bardzo odmienne, zwłaszcza że w USA bardzo szybko trafiłam do galerii sztuki współczesnej, która specjalizowała się między innymi w biżuterii. Poznałam całą czołówkę amerykańskiego designu jubilerskiego. Potem trafiłam na Uniwersytet Stanowy w Ohio, gdzie studiując, pracowałam przy znakomitej uczelnianej kolekcji ubiorów historycznych. Tam zresztą skończyłam kostiumologię. Jestem więc historykiem sztuki z polskiego wykształcenia, a kostiumologiem z amerykańskiego.
No właśnie, to ja bym teraz zadała pytanie do kostiumologa. Czy mogłaby Pani nam podać takie typowe zestawienie mody lat 80.?
Oczywiście. Zaznaczę tylko, że wystawa nie zajmuje się subkulturami związanymi z muzyką, czyli modą punkową czy rockową. To jest osobna sprawa, która zasługuje na oddzielne omówienie.
Moda lat 80.? To męski zestaw: wyciągnięty sweter, dżinsy, buty sznurowane, wojskowa albo welurowa kurtka w stylu militarnym. No i oczywiście opornik wpięty w klapę oraz brezentowy plecak, w którym się nosiło ulotki lub literaturę drugiego obiegu. Nawiązywało to do kontestacji studenckich z lat 60., a w szczególności z 1968 roku. Oczywiście stylizacje były różne. U kobiet popularne były legginsy i obcisłe spodnie noszone z oversizową górą. Ewentualnie spódnice do kolan. Hitem były rozbudowane ramiona, chociaż można powiedzieć, że te unikatowe, artystyczne ubrania nie miały takich przesadnych form, utrzymywano je w subtelniejszej estetyce.
W drugiej dekadzie lat 80. ważne były wpływy z Zachodu. W telewizji królowała wtedy Dynastia, a w ekonomii prosperity i dobrobyt (oczywiście za granicą). Moda lat 80. na Zachodzie mówiła nam: potęga, siła, optymizm, prosperity. Zarabiamy pieniądze, pokazujemy, że je mamy. Fryzury były napuszone, silny makijaż, bardzo śmiała biżuteria, kostiumy podkreślające ramiona. Lata 80. to także dużo mody sportowej: stylistyka tancerzy, więc właśnie legginsy, opadające z ramion t-shirty, swetry, getry, bryczesy.
Gdyby ktoś szukał inspiracji, żeby tę modę obejrzeć w filmach, najlepiej z tamtych czasów, to co by mu Pani poleciła?
Moją absolutnie ulubioną modową sekwencją jest pokaz mody w filmie Kingsajz. Pokazujemy go zresztą na wystawie, bo on znakomicie w żartobliwy i przewrotny sposób prezentuje wielorakość tendencji w modzie lat 80. – teatralność, skóry, dzianiny, supermodę koktajlową. Wspaniały jest również Wielki Szu – zwłaszcza postać głównego bohatera, która z tłumu tak bardzo się odróżnia przez garnitur i kapelusz.