Beata Różalska: Róbmy śmieszne rzeczy!

27.08.2022
Jo - International Impro Festival Toruń zdjęcie Alicja Trojnar

O aktorskiej improwizacji komediowej z Beatą „Bebe” Różalską rozmawia Michał Cierzniak.

Jak zaczęła się Twoja przygoda z improwizacją komediową? kiedy zetknęłaś się z nią pierwszy raz i czy od razu wiedziałaś, że chcesz się nią zajmować?

 

Beata „Bebe” Różalska: To było w roku 2007. Chodziłam do trzeciej klasy gimnazjum. Szymon Jachimek przyjechał ze Stanów Zjednoczonych i przywiózł ze sobą improwizację komediową. Zaczął uczyć osoby w Stowarzyszeniu Teatralno-Edukacyjnym „Wybrzeżak”, do którego chodziła moja siostra. Rok czy dwa lata później ona sama poprowadziła warsztaty z impro. Pomyślałam, że na nie pójdę, bo to takie wygłupy na scenie. Moja siostra wtedy jeszcze niewiele o tym wiedziała, ja nic o tym nie wiedziałam, nawet Szymon miał o tym niewielkie pojęcie. To były zupełne początki. To, co my zrobiliśmy przez pięć lat, aktualnie robi się w pół roku, bo teraz jest dostęp do książek, trenerów, w internecie jest dużo więcej o impro, a wtedy to była partyzantka pod hasłem: róbmy śmieszne rzeczy! Nadawany od 1998 r. do dziś amerykański komediowy i improwizowany program telewizyjny „Whose Line Is It Anyway?” był wtedy dostępny na YouTubie w tłumaczeniu Tadeusza Jaśkiewicza. Ale to właściwe tyle.
 

W roku 2007 chyba niewiele osób w Polsce słyszało o improwizacji komediowej?
 

W Trójmieście dosłownie kilka. Coś związanego z improwizacją komediową działo się w Warszawie, Krakowie, Lublinie i chyba we Wrocławiu. To były ośrodki, z których potem impro rozeszło się na inne części Polski.
 

A jak to wygląda obecnie? Jak oceniasz rozwój improwizacji komediowej w Polsce?
 

To ciągle bardzo młoda dziedzina. Jest dużo ludzi, którzy się tym zajmują na zasadzie zwykłej zabawy, co jest zresztą zupełnie normalne. Profesjonalnych grup jest bardzo mało, ale kilka takich funkcjonuje, a wcześniej nie było żadnych. Jednak jeszcze wiele lat minie, zanim improwizacja komediowa zdobędzie prawdziwą popularność i się w pełni sprofesjonalizuje.

Istnieje coraz więcej grup improwizatorskich, funkcjonują w każdym większym mieście. Na pewno w dziesięciu największych ośrodkach miejskich. W Trójmieście jest nas dużo, zaistniało tu około trzydziestu grup. Lecz zanim powstawały projekty, w które angażowali się ludzie z różnych zespołów, minęło około siedmiu lat.

SzaFoFe w Wydziale Remontowym zdjęcie Magdalena Kukla

Mówiłaś, że na samym początku improwizacja komediowa to była dla Ciebie zabawa, trochę wygłupy. Nie miałaś trudności z tym, żeby wejść na scenę, przełamać się przed publicznością?
 

Nie, nie miałam tego problemu. Może m.in. dlatego, że jak byłam mała, to w szkole odbywały się mini playback show, konkursy tańca itp., a ja we wszystkim tym brałam udział. Potem chodziłam na różne kółka teatralne, były jasełka. Nigdy nie bałam się występów przed publicznością.

Improwizacja była dla mnie o tyle wygodna, że nie musiałam uczyć się tekstu. Od początku więc myślałam o tym, że to są zabawne rzeczy, które mogę robić i nie muszę niczego wkuwać. Teraz to już nie jest dla mnie tylko zabawa. Teraz to ciężka praca i dużo pieniędzy… włożonych w to, żeby nauczyć się robić to dobrze. Na przykład warsztaty pracy z partnerem. Jest to teraz trochę poważniejsze niż tylko „granie w grę”.
 

Improwizacje komediowe tworzy się oczywiście na żywo, bez scenariusza, ale często na bazie różnych formatów. Na przykład krótkie scenki nawiązujące do piosenek przesłanych przez publiczność albo do haseł, które rzucają na bieżąco widzowie. Masz swoją ulubioną formułę, w której tworzy Ci się najlepiej?
 

U mnie zależy to od humoru, od tego, na co właśnie mam ochotę. Bardzo lubię gry improwizowane – to dynamiczna forma sceniczna, składająca się z krótkich, niepowiązanych ze sobą, scen, z których każda ma określoną strukturę – niektórzy mogą znać to z „Whose Line Is It Anyway?”. Chociaż było w naszym środowisku takie przeświadczenie, że gry są dla tych, co zaczynają, a później powinno się robić długie formy. Potem zrozumiałam, że to nieprawda, bo żeby dobrze zaprezentować gry, trzeba mieć je w małym palcu, należy przykuć uwagę publiczności, trzymać dobre tempo – jest bardzo dużo części składowych tego rodzaju improwizacji, ale jak robi się to dobrze, to jest superzabawa.

Jednym z moich ulubionych formatów, który sami wymyśliliśmy z SzaFoFe, są „Mroki”. Polega to na tym, że gramy do mrocznej muzyki i oświetlamy się na scenie tylko światłem latarek. Zrobiliśmy to na jeden festiwal, bo chcieliśmy zagrać coś wyjątkowego, żeby publiczność nas dobrze zapamiętała. Ćwiczyliśmy to przez trzy miesiące, rozpisywaliśmy wszystko na tablicy, dodawaliśmy różne elementy, później je usuwaliśmy. Wyszło w końcu na to, że zrobiliśmy to w dość prostej formule.

Muszę przyznać, że chociaż oglądam dużo poważnego, dramatycznego impro, to jest to jednak mimo wszystko komedia i najbardziej lubię te jej abstrakcyjne i absurdalne elementy. Stąd też nazwa „Mroki”, która wydawała się nam absurdalna, niegramatyczna. Generalnie najbardziej lubię rzeczy wymagające dużo ruchu i szaleństwa.

Festiwal w Atenach Mt. Olymprov

Chciałbym zapytać o ten poważny i dramatyczny aspekt improwizacji komediowej. Ostatnio grałaś w składzie z Siedmioma Kobietami w Różnym Wieku „A’la Hamleta” organizowanego w ramach przygotowania do Festiwalu Szekspirowskiego. Czy szukasz w impro czegoś bardziej poważnego i dramatycznego, chociaż w komediowej formie?
 

Tak. Z grupą Siedem Kobiet w Różnym Wieku często grałyśmy na festiwalach za granicą. W Atenach pomieszałyśmy poważne zagadnienia z absurdalnym humorem. Trzy razy z rzędu, na trzech różnych wydarzeniach ludzie płakali, było w tym dużo rozważań moralnych, dużo prób przełamywania tabu, trudno nawet to do końca nazwać i opisać. Nie było na pewno moralizowania. Nie znosimy prawić morałów ze sceny, komedia ma edukować, ale nie może mówić ludziom, co mają robić. Ma zwracać uwagę na pewne rzeczy.


 

Ostatnio widziałem Twój występ z SzaFoFe, który graliście z okazji Dnia Matki. Część osób przyszła ze swoimi rodzicami, więc wśród widowni były osoby w różnym wieku. Czy na podstawie swojego doświadczenia scenicznego możesz powiedzieć, że improwizacją komediową interesują się tylko młodzi, czy nie ma tutaj prostych zależności metrykalnych?
 

Jeśli chodzi o grających, to głównie są to ludzie w przedziale wiekowym 20–35 lat. Mało jest osób starszych lub młodszych – co zresztą chcemy w przyszłości zmienić. W Warszawie Karina Krystosiak robi Seniorwizację i angażuje w improwizację komediową ludzi w wieku emerytalnym i okołoemerytalnym. W Bydgoszczy też pojawiła się podobna inicjatywa. Wszyscy mówią, że seniorzy znakomicie sobie radzą w impro. Jak byłam bardzo młodą improwizatorką, to nie do końca wiedziałam, co mam grać, bo niewiele wiedziałam o życiu. Teraz, gdy coś się przeżyło, to mam więcej odniesień, więcej inspiracji, niż miałam wcześniej. Seniorzy mają dużą „teczkę”, z niej mogą wyciągać zagadnienia, które mogą ogrywać.

Jeśli chodzi o widownię… Gdy zaczynaliśmy, to składała się głównie ze studentów. Zauważyliśmy to m.in. dlatego, że jak była sesja, to nikt nie przychodził na nasze występy, bo wszyscy się uczyli. Potem, gdy my stawaliśmy się coraz starsi, to razem z naszą widownią.

Specjalny występ na Dzień Mamy jest superwydarzeniem, które zrobiliśmy też kilka lat temu. Przyszło bardzo dużo mam i było fantastycznie. Inaczej jest, gdy widownia złożona ze starszych osób zbierze się z przypadku, wtedy jest bardzo wycofana, sceptyczna i trzeba włożyć dużo pracy, żeby ich do siebie przekonać. Jednak jeśli te osoby wiedzą, że przychodzą na coś, co ma im sprawić radość, to są najszczęśliwsze na świecie. Od początku się świetnie bawią, a dzięki temu nakręcają nas, więc my lepiej gramy i tak to się napędza, żeby na końcu wybuchnąć.

Improfestival Karlsruhe zdjęcie Tom Kohler

W nawiązaniu do publiczności: wydaje mi się, że tradycyjny kabaret traci na popularności wśród młodych osób, które zamiast skeczów oglądają improwizacje komediowe albo stand-upy, szczególnie te ostatnie mają dużą oglądalność. W Polsce kabaret stracił młodych widzów i trudno się temu dziwić, patrząc na to, co pojawiało się przez ostatnie lata w mainstreamie, gdzie wartościowe rzeczy stanowiły wyjątek. Czy myślisz, że taka sytuacja tworzy pewną lukę, którą może zapełnić np. improwizacja komediowa? Jaka jest w ogóle relacja między kabaretem, impro i stand-upem?

 

To bardzo złożone pytanie. Poziom kabaretów trochę spadł, ale część ludzi improwizujących też zaczyna robić skecze. Kabaret może być super, a to, o czym mówisz, nie jest problemem samej sceny kabaretowej, ale telewizji. Tam trzymali znane twarze, które kiedyś powiedziały kilka żartów, a potem nie napisały żadnego dobrego programu i „leciały pod publiczkę”. Sprawiało to, że upowszechniało się myślenie, że ta publiczka jest głupia, bo bawią ją takie mierne rzeczy. A to nie było tak, bo publiczność była nauczona przez telewizję, że to jest śmieszne, więc nie zdawała sobie sprawy, że istnieje coś innego, coś lepszego. Widzowie więc nadal oglądali to, co im pokazywali w telewizji. I tak to się nakręcało, bo nadal pisali beznadziejne żarty dla ludzi, którzy nie znali alternatywy. I to jest jedna z przyczyn kryzysu kabaretu.

Teraz pojawiają się skecz-show, które są niczym innym, tylko kabaretem tylko pod inną nazwą i o nieco innej strukturze. I to działa. Było takie przeświadczenie w naszym środowisku, że impro jest zdecydowanie lepsze od kabaretu. Teraz myślę, że to są zupełnie inne sposoby rozmawiania z publicznością, inny rodzaj komedii, więc nie ma co pluć na siebie nawzajem. W Stanach Zjednoczonych było tak, że wiele osób, które zaczynały od improwizacji, potem stawało się bardzo popularnymi komikami. Na przykład Steve Carell uczył się w szkole improwizacji w Chicago, był tam nawet trenerem przez jakiś czas, a potem zrobił wielką karierę. Dużo komików, którzy później pisali dobre skecze, stand-upy zaczynało od komedii improwizowanej. Amy Poehler, która występowała w Saturday Night Live i ostatnio wyreżyserowała film „Moxie” dla Netfliksa, też zaczynała od improwizacji komediowej. Inny przykład to „Whose Line Is It Anyway?” – oni zajmują się improwizacją od dawna i zarabiają na tym dobre pieniądze, bo robią to fantastycznie. W Polsce Abelard Giza i Kacper Ruciński zaczynali od impro.

Chociaż jest pewne tarcie między stand-uperami i twórcami imrpo. Z jakiegoś powodu stand-uperzy lekceważą improwizację i w ogóle jest silne rozróżnienie w środowisku komediowym między tymi gatunkami. Czasem ktoś mnie pyta, kiedy mam „te swoje stand-upy”… To niby tylko różnica w nomenklaturze, ale to jest coś kompletnie innego od impro. Stand-uper jest sam na scenie, ma napisany tekst, jeździ po kraju z programem, który jest przemyślany, przetestowany, a my jeździmy grupą bez żadnego przygotowanego scenariusza. Dziwi mnie to, że jest to jeszcze mylone.

Stand-up jest w Polsce dość młody. Czasem słyszę, jak ktoś narzeka na polski stand-up, że jest na niskim poziomie, wtedy mówię, że w Polsce ta forma funkcjonuje od jakichś dziesięciu lat, dajcie tym komikom jeszcze trzydzieści, lat to będzie dobry. Poza tym myślę, że kabarety, mimo obecnego upadku, wrócą w lepszej formie, a improwizacja komediowa nie zastąpi ani tego, ani tego, chociaż ciągle się rozwija. Na przykład duet Middleditch & Schwartz zamieścił na Netfliksie dobrą fabułę improwizowaną, którą każdy może sobie zobaczyć w domu.

Jo - International Impro Festival Toruń zdjęcie Monika Sieklucka

Na koniec chciałbym zapytać o Twoje plany. Jakimi projektami chcesz się zająć w najbliższej przyszłości?

 

Jakiś czas temu z moim kolegą z Sosnowca Antonim Machoniem założyłam Stowarzyszenie ImproNaTy, żeby robić warsztaty dla młodzieży z rejonów zagrożonych wykluczeniem. Niedługo będziemy prowadzić warsztaty właśnie dla młodych osób pochodzących z Czech i Polski. Potem zagrają oni na JO! 2022 – International Improv Festival, jako uwieńczenie naszego projektu. Na tym festiwalu oprócz prowadzenia warsztatów będę też występować.

Uzbierało się jeszcze kilka projektów: we wrześniu jadę do Karlsruhe – też żeby zagrać i poprowadzić warsztaty, potem do Moguncji, również warsztaty i występ, następnie mały festiwal w Bydgoszczy, później jeszcze festiwal w Irlandii. Po pandemii wszystko intensywnie ruszyło. Tak jak na początku lockdownu byłam przerażona, że wszystko trzeba było odwołać, to teraz boję się, że po takiej przerwie nie podołam kondycyjnie. Jestem jednak dobrej myśli.

Jeszcze mam nadzieję na dłuższą współpracę z Teatrem Szekspirowskim w Gdańsku, którą niedawno nawiązałyśmy. Fajnie byłoby zrobić coś improwizowanego związanego z dziełami Szekspira. Poza tym działamy lokalnie z SzaFoFe po rozszerzeniu składu. Musi się dziać. Show must go on.

 

Zobacz spektakle z udziałem Beaty Rozalskiej:

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Może Cię zainteresować...

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.