Zaimpregnowani [odporność i wspólnota]
Odporność. Na choroby i stres, na ból i zmęczenie. Marzenie każdego to umieć im sprostać, a jeszcze lepiej nie dopuścić, by w ogóle nas dopadły. Kombinujemy, co możemy zrobić. Dieta, sen, siłownia i poranny jogging, relaks z muzyką i zabawnym filmem? Z pewnością mogą pomóc, a łączy je pewna cecha – wszystkie koncentrują się wokół jednej osoby. Nas. Nawet na bezludnej wyspie możemy biegać, spać i jeść zdrowe korzonki, jeśli takie tam rosną. Czy w takim razie inni ludzie w niczym nie mogą nam pomóc? Czy ich obecność nie sprawi, że nasza odporność wzrośnie? A może odwrotnie, to oni generują większość zagrożeń i przykrości, przed którymi chcemy się uchronić?
Wspólnota lizaka
Kiedy jesteśmy małymi dziećmi, świat jest nieco prostszy. Intuicja podpowiada nam, komu warto pożyczyć na chwilę lizaka w zamian za wiaderko, a komu lepiej dać po głowie łopatką. Nie zastanawiamy się specjalnie nad tym, jaki skutek dla naszego zdrowia i psychiki będą miały takie interakcje. Z wiekiem i doświadczeniem zaczynamy zauważać, że istnieją pewne powtarzalne sekwencje wydarzeń, a chwila refleksji we właściwym momencie może zapobiec kłopotom. Tak rodzi się nasza odporność społeczna. Już nie damy się łatwo sprowokować, a i sami dwa razy zastanowimy się nad szarżą na cudze zabawki, skoro zawsze kończy się to awanturą. Dopóki nie poznamy reakcji drugiego człowieka na nasze działania, nie dowiemy się, że czasem warto opanować swoją niecierpliwość, chciwość i chęć dominacji. Dopiero wtedy możemy też wykorzystać pewność siebie, asertywność czy umiejętność bagatelizowania sporów. Niestety, większość z nas przekonuje się wcześniej niż później, że spora część ludzi nie jest nam przychylna lub traktuje nas z obojętnością. Zdarzają się złośliwe przekomarzania wujka (które bawią tylko jego), bywają rozkazy pójścia spać w trakcie najlepszej zabawy, wreszcie dokuczanie i wyśmiewanie przez rówieśników.
Brzydkie kaczątko
Niekoniecznie jest prawdą, że doświadczana od najmłodszych lat tzw. szkoła życia zahartuje naszego ducha i niczym najlepszy trening uodporni nas na każdy cios. Pewna dawka utrudnień jest konieczna, abyśmy nie wyrośli na przewrażliwione osobniki, ale co za dużo, to niezdrowo. Każdy rodzi się z inną osobowością, z dwójki dzieci jedno tę samą sytuację skwituje śmiechem, a drugie zaleje się łzami. Oczywiście, funkcjonowanie we wspólnocie to konieczność dostosowania się do jej reguł, jednak nie każdemu przyjdzie to z równą łatwością. Tym pierwszym „stadem” jest najczęściej dom rodzinny. I choć na ogół można zaobserwować podobne poczucie humoru, zwyczaje lub poglądy u domowników, to równie często można zauważyć, że jeden jest dziwnie niedostosowanym indywidualistą. Sposób, w jaki do tej inności odniosą się pozostali, będzie kapitałem, który uodporni odmieńca – lub niestety osłabi – w razie ataku z zewnątrz. Czy wyniesione z domu poczucie własnej wartości wystarczy, by radzić sobie w świecie? Na pewno zaniżone spowoduje mnóstwo kłopotów. Od oddawania swoich kanapek szkolnemu gangowi chuliganów po wikłanie się w dorosłym życiu w toksyczne związki.
Patrz i ucz się?
Rodzina jest pierwszym autorytetem, pierwszą ważną wspólnotą, ale warto przyjrzeć się jej z dystansu. Widząc, jak starsi podchodzą do ważnych kwestii, możemy kopiować ich zachowania albo odrzucić je i w ramach buntu działać w swoim stylu. Najlepiej, by był to wybór świadomy, ale młody człowiek nie zawsze jest zdolny do krytycznej oceny. Czasem po prostu nie ma innego wzorca. Jeśli jest zależny ekonomicznie i bytowo od rodziny, na ogół odczuwa lęk przed ponoszeniem pełnej odpowiedzialności za swoje życie – dla świętego spokoju kracze więc jak pozostałe wrony. W przyszłości najcenniejsza może być jednak umiejętność oparcia się wpływom, uświadomienia sobie choćby, że są inne metody zwalczania stresu niż alkohol, a konflikty da się rozwiązywać bez awantur. Jak bardzo może się to przydać, przekona się każdy, kto spróbuje nakrzyczeć na szefa tak samo, jak matka krzyczała na ojca. Bywa, że latami próbujemy zwalczyć schemat wyuczonej bezradności lub blokujące przekonania, które stoją na przeszkodzie w znalezieniu pracy czy partnera. I, niestety, czasem jesteśmy wyjątkowo odporni na ducha zmiany.
W zdrowiu i w chorobie
Czy w takim razie życie wśród innych nie może dać nam nic dobrego? Ależ skąd, zalet jest sporo. Począwszy od najbardziej trywialnej – odporności na choroby. Kontakt z ludźmi, ich bakteriami, to podstawa stymulacji systemu immunologicznego. Wspólnota to w wielu przypadkach gwarancja stabilności. Ekonomicznej, psychicznej. Ty masz teraz lepiej, ja gorzej, potem role się odwrócą, ale razem stale mamy się średnio dobrze. Wie o tym każdy, kto okresowo był na czyimś utrzymaniu, wspierał kogoś w żałobie, po rozstaniu albo szukał pracy przez znajomych. Im większa grupa wsparcia, tym bezpieczniej. Do pewnego momentu. Zbyt duża grupa powoduje podziały na mniejsze, zjednoczone wokół odmiennych interesów, wyznające różne wartości. Często przynależność do jednej automatycznie wyklucza już z drugiej.
Ja sobie radę dam
Bywa, że inni ludzie wzbudzają w nas więcej emocji negatywnych niż pozytywnych. Przeszkadzają nam ich głosy, nawyki, nagabywania. Każdy z nas może stać się czasowo nieodporny na obecność innych ludzi. Przemęczenie pracą, brak czasu dla siebie, nadwrażliwość zmysłów, niedospanie czy choroba mogą sprawić, że samotność zacznie się jawić jako stan upragniony. U niektórych to pragnienie jest trwałe. I jeśli tylko potrafią sobie zapewnić samowystarczalność, są naprawdę szczęśliwi. Jeśli nie – męczą się wśród ludzi. Niekiedy jest to tylko potrzeba chwilowego oddechu, by móc z nową energią stawić czoła życiu w grupie, ale i czerpać z tej sytuacji profity. Inni widzą we wspólnocie jedyną drogę funkcjonowania. I to oni są w największym niebezpieczeństwie. Najbardziej trwała społeczność może się rozpaść. Wypadki, choroby, wojny i kłótnie chodzą po ludziach. Warto zadać sobie pytanie – czy umiem sobie poradzić sam? Czy potencjał wyniesiony z mojej wspólnoty jest wartościowy również poza nią?
Zmiany mile widziane
Większość z nas przechodzi w życiu kilka razy znaczącą zmianę najbliższego otoczenia. Zmieniamy szkołę, pracę, wyprowadzamy się od rodziców, na drugi koniec kraju, poznajemy partnerów, pojawiają się nowi przyjaciele, stare znajomości wygasają, ktoś umiera, ktoś się rodzi. Każda taka zmiana, nawet początkowo trudna do zaakceptowania, to szansa na rozwój i większą odporność życiową. Nie sfrustruje nas kolejna zmiana trybu życia, pracy, diety, strefy klimatycznej czy nawet języka, jakim codziennie prosimy o bułki w sklepie. Im więcej osób w życiu poznamy, tym szybciej będziemy się z nimi oswajać. Zauważymy też, że mamy wybór, nie musimy być niewolnikami jednej społeczności, bo są na świecie ludzie, którzy żyją inaczej. Co ciekawe, inspiracją do poszukiwań własnej drogi wcale nie muszą być ludzie spotkani osobiście. Dawniej byli to bohaterowie książek (przyznaj się, nie chciałeś mieszkać w tipi albo igloo?). Dziś oglądamy setki historii w filmach i serialach, śledzimy na Facebooku relacje z podróży lub cudzej kuchni. Jednak to dopiero początek. Dopóki pozostajesz w sferze wyobrażeń, tak naprawdę nie wiesz, czy dogadałbyś się z Eskimosami.
Wilk słoniem nie zostanie
Uwolnienie się z objęć wspólnoty może być trudne. Nie jest łatwo wyrzec się rodziny, wpajanej od dziecka religii, nie mówiąc o ucieczce z sekty. Niektórym nieosiągalne wydaje się odejście z korporacji. Na ogół mamy przecież jakieś profity z bycia częścią społeczności – poczucie bezpieczeństwa, użyteczności czy satysfakcję z miejsca w hierarchii. Jest też inny problem. W nowej grupie wcale nie musimy zaakceptowani, może nie uda się z nią naprawdę zżyć i zawsze będziemy stać z boku. Może wpojone nam obyczaje i wartości nie dadzą o sobie zapomnieć i zwyczajnie zapragniemy powrotu do „swoich”? Nie zawsze będziemy odporni na tęsknotę za dawnymi przyjaciółmi i rytuałami. Tylko pamiętaj, nic nie stoi w miejscu. Powrót po latach może zburzyć mity i szczęśliwe wspomnienia. Jeśli jednak czujesz, że musisz – nie bój się zawrócić.
Odporność niepożądana
Nie ma niczego złego w tym, że oczekujemy wsparcia od naszej wspólnoty. Że nasiąkamy impregnatem, którym nas obdarza – tą wyjątkową mieszanką zaufania, wsparcia, akceptacji, krytyki, oczekiwań i reguł. Ważne jest jednak, by identyfikować się z nią z wyboru. Być, jeśli nie dumnym, to przynajmniej zadowolonym z jej współtworzenia. Zdawać sobie sprawę z jej zalet, ale też wad i zgadzać się na nie świadomie. Wiedzieć, co jest warte pielęgnowania i przekazywani innym, a od czego lepiej się odciąć. Najgorsze, co może nam się przytrafić, to stadna odporność na tolerancję dla innych. Nigdy nie dajmy sobie wmówić, że mając poparcie wspólnoty, zyskujemy jednocześnie patent na nieomylność. Że każde działanie można usprawiedliwić, jeśli tylko znajdą się tacy, co czynią podobnie. A my możemy być ślepi i głusi na najmądrzejsze argumenty i wnioski, jeśli tylko pochodzą z kręgu „obcych”. Takiej odporności po prostu nam nie trzeba.
Anna Markiewicz