Sławnym wolno więcej?
Być sławnym. Wielu marzy, by taki status osiągnąć, niewielu faktycznie się to uda. Na ogół osoby znane i powszechnie podziwiane muszą trochę nad tym popracować, a przynajmniej do niedawna wydawało się to naturalne. Trzeba więc podejmować interesującą działalność artystyczną lub naukową, angażować się społecznie, umieć nadać temu sens i treść, otrzymując w zamian atencję i zaufanie fanów. Układ wydaje się uczciwy. Czy jednak da się go utrzymać przez dłuższy czas?
Sporo osób dotyka syndrom „już nie muszę”. Im sławniejsze – tym chętniej odcinają kupony od tego, co robiły do tej pory. Powtarzają się, obrabiają ten sam wątek na sto sposobów, a ich aktywność pozbawiona jest dawnej pasji. Jednak fani, raz złapani na haczyk, potakują: „to wspaniałe, wyjątkowe”. Ktoś nieznany, dopiero budujący swą pozycję, oceniany byłby znacznie surowiej. Warto jednak sprawiedliwie odnotować, że wciąż nie brakuje sławnych postaci, które stawiają sobie poprzeczkę niezmiennie wysoko. To ludzie uczciwi, pracowici, a może po prostu obdarzeni obfitością talentów i pomysłów, których starczy im na całe życie?
Nieomylni
Do podjęcia rozważań nad tym tematem skłoniło mnie wydarzenie z ubiegłego roku. Pewna celebrytka i podróżniczka ogłosiła w mediach sukces – uzyskała wsparcie finansowe, dzięki któremu będzie budować dom dla samotnych nastoletnich matek w trudnej sytuacji. Idea szczytna, nad wszystkim czuwają specjaliści… Tyle że miejsc w domu będzie zaledwie sześć. Można powiedzieć – dobre i to, może ten przykład pociągnie za sobą kolejne podobne inicjatywy. A jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że akcja jest kolejną kampanią wizerunkową naszej bohaterki. Dla tak skromnej liczby mieszkańców łatwiej byłoby wynająć jakąś większą willę, przeprowadzić adaptację budynku i po miesiącu pierwsze pensjonariuszki mogłyby znaleźć schronienie. Wtedy jednak nie dałoby się uruchomić całej machiny medialnej. A tak… będą fotki z budowy, fotki z otwarcia, wywiady, przy okazji promocja fundacji, książki i innych produktów ze sklepu pomysłodawczyni projektu. O co w tym wszystkim chodzi? O realną pomoc czy zarobek i wypromowanie siebie? Ktoś mniej znany być może usłyszałby głosy krytyki jak powyżej – że można taniej, a przede wszystkim szybciej. Ale celebrytka nie po to latami budowała swój image, by teraz brać pod uwagę krytyczne opinie. Słucha tylko pochlebców, których pod każdym jej postem w mediach społecznościowych melduje się kilkuset.
Nie ona jedna odcina kupony od sławy, balansując na granicy dobrego smaku. Być może zapomniała, że zbyt mocna wiara w uwielbienie fanów najczęściej kończy się nieprzyjemnie. Temat szczególnie mocno dotyczy artystów, skupię się więc głównie na nich. Choć mamy przecież całe zastępy ekspertów-celebrytów – językoznawców, psychologów, dietetyków i trenerów. Niejednemu woda sodowa uderza do głowy już przy pierwszych sukcesach, inni potrzebują trochę czasu. A może są jeszcze inne czynniki, które sprzyjają rutynie, odbierają dawną pasję, a przede wszystkim krytyczną ocenę własnych działań?
Jak chomik
W dzisiejszym świecie miarą sukcesu jest popularność. Walka o nią pociąga za sobą liczbę miejsc, w których trzeba się pokazać, by zaistnieć. W rzeczywistości wirtualnej i realnej, na Instagramie i w śniadaniówce – samo bywanie może już zmęczyć. A przecież wraz z rosnącą popularnością rośnie też ilość pracy. Mało kto ma taki luksus, by wydawać jedną książkę co kilka lat, malować miesiącami obraz, grać parę koncertów rocznie. Na ogół wciąż większe znaczenie ma ilość. Przyznajmy – tylko cyborg może wykonać dwadzieścia razy w ciągu miesiąca ten sam repertuar na koncercie bez znudzenia, na niezmiennie wysokim poziomie. Cóż więc robić? Odmawiać? A skąd. Pierwsza umiejętność człowieka sukcesu to robienie dobrej miny do złej gry. Coś dziś nie poszło? Forma nie sprzyja? Cicho tam, nikt nie musi tego wiedzieć. Promienny uśmiech, koniecznie bis, a zamiast filmiku, który obnaża fałsze, tym razem w relacji tylko zdjęcie. Książka w połowie zawiera treści z poprzedniej? Może nikt nie zauważy, wystarczy przecież nabazgrać autograf pewną ręką i karuzela kręci się dalej.
Dla kogo to wszystko?
Nie ma co ukrywać, sytuację wspierają mało wyrobieni melomani i miłośnicy innych sztuk. Skoro oni nie zauważają, że coś jest nie tak, potrzeba perfekcji przestaje być koniecznością. Jeśli nikt – z uprzejmości lub ignorancji – nie woła głośno „król jest nagi!”, po co stawiać sobie poprzeczkę wysoko? Są jednak tacy, którzy nie wyobrażają sobie innej opcji. Co nimi kieruje – uczciwość wobec publiczności, samych siebie? Może wszystko przychodzi im łatwo i po prostu zrobić czegoś źle nie umieją? Czy jednak boją się koszmaru każdego artysty i twórcy, czyli opinii kolegi po fachu? Ten, nawet jeśli przemilczy potknięcia i nic nie powie prosto w oczy, za plecami pewnie podzieli się z kimś refleksją o niezbyt udanym występie. A krytycy? Podczas gdy jedni gotowi byliby zapłacić, by ci najznamienitsi pojawili się na koncercie lub wernisażu, inni z chęcią przeznaczyliby nawet większą sumę, byleby tylko krytyk tym razem odpuścił i nie przyszedł. Albo chociaż litościwie zaniechał pisania recenzji.
Sztuka przetrwania
A może jest tak, że tylko nieliczni mogą zajmować się całe życie tylko jedną dziedziną? Może wypalenie zawodowe dotyczy nie tylko smętnych pracowników korporacji i biur, ale też artystów? Jeśli nie zrobili wielkiej kariery, sprawa jest prosta – czas na nowe wyzwania. Ale, będąc na szczycie, bardzo trudno jest sprawić zawód fanom, trzeba trzymać głowę wysoko i nie zdradzać się z twórczym kryzysem. Ten może minąć, a raz utraconą pozycję odbudować jest bardzo trudno. Kolejną więc umiejętnością, której nie uczą w szkołach i na uczelniach wyższych, jest zarządzanie w kryzysie – oszczędzanie sił, regeneracja, szukanie nowych inspiracji i źródeł motywacji. Dla wielu, bardzo wielu artystów są to pieniądze. Wcale nie miłość do sztuki i potrzeba nieustannego wyrażania siebie za jej pomocą. Po prostu jeśli nie umie się robić niczego innego, a chce się jeść, trzeba pilnować interesu.
Byle z nazwiskiem
I właściwie nie byłoby w takiej postawie niczego zdrożnego, a publiczność całkiem słusznie okazywałaby wyrozumiałość gwieździe, którą dotknął kryzys, gdyby nie jeden szczegół. Obecne czasy sprzyjają obdarzaniu statusem gwiazd osób, które nie dokonały jeszcze niczego. Wybaczyć można osiemdziesięcioletniemu wiolonczeliście, który z racji wieku ma już nieco wolniejszą wibrację i smyczek czasem mu zadrży, ale i tak podziw budzi jego niesłabnąca charyzma i muzykalność. Albo wokaliście, który kiedyś czarował głosem, a dziś ma coraz krótszy oddech, ale wciąż uroczy uśmiech. Czy jednak taka sama wyrozumiałość należy się dwudziestoletniej gwieździe, która jest „produktem” wykreowanym przez managerów? Jeśli w obliczu pierwszych sukcesów przestaje inwestować w swój rozwój artystyczny, za to często dzieli się w mediach „życiowym doświadczeniem”, opowiada o kolejnych związkach, publikuje fotki z kuchni i treningu, a wreszcie projektuje własną linię dresów i czapek – prędzej czy później może się rozczarować. Bo zaraz pojawi się nowy „produkt”, a ona, nie mając solidnych podstaw, pogubi się w groźnym świecie estrady. Inna rzecz, że zawsze można opowiedzieć o tym plotkarskiemu portalowi i w ten sposób podtrzymać zainteresowanie fanów. „Gwiazda przerywa milczenie” – za taki nagłówek warto nawet dopłacić.
Kwestia uczuć
Oglądam i czytam sporo materiałów dotyczących reklamy, marketingu, public relations. Tylko raz spotkałam się ze sformułowaniem „nie ukręcisz bicza z piasku”. Nie obiecuj sobie, że coś wypromujesz, gdy twoja oferta niczym się nie wyróżnia. Przyznaj uczciwie, że coś jest słabe i popraw to, a dopiero potem reklamuj. Najczęściej jednak słyszy się coś zupełnie przeciwnego – nieważne, co chcesz sprzedać, musisz tylko wiedzieć, jak. Dzisiejsze realia można spokojnie nazwać Wielką Mistyfikacją. Kulturą sprzedaży opakowań bez zawartości. Coraz częściej zadziwiają mnie wypowiedzi osób uznanych za ekspertów w swojej dziedzinie – ślizgają się po powierzchni tematów, unikają głębszych refleksji, jak ognia boją się polemiki, używają wyświechtanych argumentów. Naprawdę nie stać ich na więcej? Czy po prostu nie chce im się wysilać? Mało kto jest odważny na tyle, by zarzucić im płyciznę i banał, wielu zresztą tego nie dostrzega. A jeśli znajdzie się śmiałek, zawsze można go zignorować lub skasować komentarz. Może tak być musi. Jednak żal mi wszystkich obdarzonych kłopotliwym darem perfekcjonizmu, samokrytyki i skromności – coraz częściej muszą męczyć się w rzeczywistości, za którą nie nadążają. Oddawać pola tym, którzy są bardziej popularni, mimo że sami czują się w danej dziedzinie lepsi. Sławy nie osiągną, pieniędzy też nie. Mogą mieć osobistą satysfakcję, tylko cóż po niej, gdy w garnku pusto, a buty dziurawe. Choć każdym wystąpieniem i dziełem potwierdzają rozwój swoich talentów, choć wciąż wierzą, że ktoś ich zauważy, raczej nie doczekają tego momentu. Przegapili to, co najważniejsze – starania o sławę. Zawsze będą w drugim rzędzie, w rezerwie. Świadomi, że nawet dając z siebie sto procent, będą oceniani surowiej. Niestety, popularność zdobywa się nie tylko perfekcją. Równie ważne jest wzbudzenie sympatii, zainteresowania, współczucia czy nawet zazdrości. A niechby nawet kontrowersji lub oburzenia. To gra na emocjach, ryzyko. Ale… opłaca się. Bo tak, sławnym wolno więcej.
Postscriptum
Być może wiele osób pomyśli teraz – jeszcze czego? A prowadzić samochód po pijaku też wolno? A romansować i łamać serca? A oszukiwać na podatkach? Promować kiepskie produkty i wątpliwe etycznie idee też może wolno? Nie da się ukryć, gwiazdy i celebryci robią to nagminnie. W teorii odpowiedź powinna brzmieć – sława nie ma tu nic do rzeczy. Prawo jest prawem, etyka etyką, a uczciwość uczciwością. W praktyce jak jest – wiadomo. Często to zasługa posiadania wpływowych znajomych, czasem możliwość opłacenia najlepszych adwokatów. A nawet jeśli gwiazda poniesie konsekwencje swoich błędów, zapłaci karę, chwilowo straci na popularności, ktoś się oburzy i przestanie subskrybować kanał – po jakimś czasie wszystko przyschnie. Fan rozumie, fan wybacza, fan nie ocenia zbyt surowo. Jednak czasem nie wszystko układa się pomyślnie. Samochody i łódki tracą sterowność, a piesi i kierowcy z przeciwka nie chcą rozpłynąć się w powietrzu. Następuje apogeum popularności, wszystkie serwisy informacyjne przekazują sensacyjne szczegóły, niektóre wychodzą na jaw po latach. Policja puściła go wolno chwilę przed wypadkiem… We krwi miał 2 promile alkoholu… Był pod wpływem narkotyków… Nie miał prawa jazdy… Był sławny…