Rozśpiewany Kopernik 3D [rozmowa z prof. Piotrem Sułkowskim, dyrektorem Opery Krakowskiej]
"Najpierw zaprosiłem naszych realizatorów z reżyserem Jakubem Szydłowskim na czele do biblioteki Hosianum w Olsztynie, gdzie dzięki uprzejmości i zaangażowaniu ks. dr. Tomasza Garwolińskiego oglądaliśmy inkunabuły z zapiskami Mikołaja Kopernika, oraz do Fromborka, miejsca pracy i pochówku wielkiego astronoma [...]" opowiada pomysłodawca i współtwórca musicalu „Kopernik”, prof. Piotr Sułkowski, w rozmowie z Grzegorzem Szczepaniakiem.
Zanim porozmawiamy o musicalu, chciałbym namówić pana na refleksję na temat tego, jak bardzo marnujemy nasze, rzekłbym, atuty. I oczywiście przykładem będzie postać Mikołaja Kopernika. Kiedy sobie pomyślę, że kilkadziesiąt lat po śmierci Mikołaja zapomniane zostało jego imię, to urasta to do symbolu tego marnotrawstwa. Oczywiście współcześnie pamiętamy o Koperniku, jako o wybitnym astrologu i twórcy teorii heliocentrycznej, ale niemal kompletnie zapomniane są inne talenty i umiejętności tej wybitnej postaci.
Piotr Sułkowski: Tak, jest dużo racji w tej pana krótkiej diagnozie. Kopernika kojarzymy z gwiazdami i dwuwierszem „Wstrzymał słońce, ruszył ziemię. Polskie go wydało plemię”.
I nawet z tą rymowanką jest problem, bo kto wie, że napisał ją najprawdopodobniej Jan Nepomucen Kamiński?
Dokładnie. Myślę, że wiedza o Koperniku dotycząca innych jego dokonań jest jednak dostępna. Tylko ona jest rozproszona. Do Mikołaja Kopernika przylgnęło też wiele stereotypów i one kształtują myślenie o tej postaci. Wszyscy wiemy o tym, że był zapatrzony w niebo, badał gwiazdy i dokonał rewolucji w myśleniu o tym, jak wygląda – jak to powiemy dzisiaj – układ słoneczny. Ale bez większego trudu, który jednak trzeba sobie zadać, odnajdziemy informacje o tym, że był lekarzem, nawet uprawiał coś na wzór dietetyki, był filozofem, matematykiem, strategiem, a nawet zajmował się ekonomią. Ponieważ czasy, w których żył, były dla ludzi uprawiających wolne nauki niezbyt przychylne, to też swe największe dzieło tworzył raczej po cichu. Teoria heliocentryczna burzyła doktrynalną geocentryczną, którą uznawał Kościół, i lepiej było o tym zbyt nachalnie nie dyskutować. My oczywiście tylko przypuszczamy, domyślamy się, jak to mogło wyglądać, ale na pewno Kopernik był ostrożny, jeśli idzie o efekty swych prac i spostrzeżeń dotyczących kosmosu. Współcześni znali go i cenili za umiejętności medyczne. Uchodził za uzdrowiciela, dziś byśmy powiedzieli „znakomitego lekarza”.
Wspomniał pan o stereotypach, które przylgnęły do Kopernika. Gdy się w Polsce wymieni to nazwisko, ma się od razu skojarzenie z Toruniem. To jeden z tych stereotypów?
Mam nadzieję, że nie podpadnę nikomu w Toruniu, ale trochę tak jest. Rzecz jasna – Mikołaj urodził się w zamożnej toruńskiej rodzinie, ale jako nastolatek wyjechał stamtąd na studia. Na pewno jako osiemnastolatek trafił do stołecznego Krakowa, by studiować na tamtejszej Akademii. Niewykluczone jednak, że wcześniej pobierał nauki we Włocławku. Całe swe dorosłe życie spędził poza Toruniem. Poza rodzinnym miastem tworzył i pracował. Był chyba jednak bardziej krakowski i fromborski niż toruński. Kolejny stereotyp jest taki, że był astronomem. Oczywiście był, ale przede wszystkim był takim klasycznym człowiekiem renesansu o niezwykle szerokich zainteresowaniach, wielu umiejętnościach i talentach. I o tym nie chcemy pamiętać – i tu się z panem zgodzę, że to jest „marnotrawstwo”. Kopernik był wybitny swą wszechstronnością, nie tylko rewolucyjną teorią. Był niezwykle inspirującą, ciekawą postacią, człowiekiem z krwi i kości i żył w trudnych czasach, zatem targały nim przeróżne wątpliwości, obawy. Żył w bardzo określonym środowisku z wujem, który bardzo chciał na niego wpływać i tak naprawdę wpłynął. Kiedy myślę o Koperniku w ten sposób, widzę postać wielowymiarową, zaskakującą, prawdziwą i wybitną. Jest czymś pasjonującym śledzić jego losy i próbować się efektami tych badań dzielić poprzez sztukę.
Za moment o tym oczywiście porozmawiamy, ale chcę jeszcze pana zapytać o ten spór między Polakami i Niemcami o tożsamość narodową Kopernika.
To jest kłopot, bo w zasadzie narody w dzisiejszym rozumieniu tego słowa zaczęły się kreować znacznie później, zatem w czasach Kopernika rozumienie tych kwestii było kompletnie inne. Na pewno Mikołaj mówił po niemiecku, biegle władał łaciną, bo to był język międzynarodowy, jak dzisiaj angielski. Czy mówił po polsku? Nie ma na to dowodów, ale na pewno był wierny polskiemu królowi, co deklarował słowem i czynem, m.in. organizując obronę zamku w Olsztynie przed Krzyżakami. Był też uczestnikiem słynnego Hołdu Pruskiego w świcie Zygmunta I Starego. To raczej rozstrzyga sprawę.
No to mamy w zasadzie rozstrzygniętą także kwestię, dlaczego zajął się pan tą postacią.
Chyba pana zaskoczę, bo sprawa nie jest taka oczywista. Rzeczywiście od pewnego czasu nosiłem w sobie pomysł, by postać Kopernika „wziąć na warsztat”. Miałem też świadomość zbliżających się okrągłych rocznic jego urodzin i śmierci oraz okazji, jakie one czynią, by temat był możliwy do realizacji. Ale to, w jaki sposób do tego doszło, jest splotem przeróżnych okoliczności. Nie byłem pewien, czy musical to jest dobry język dla opowieści o Koperniku. Ale wcześniej wydarzyło się coś jeszcze innego. Ponieważ pracowałem na Warmii, w Olsztynie i dotknąłem tego bogactwa różnych historii, opowieści, baśni z tego regionu, to zacząłem się zastanawiać, czy by ich nie uchwycić właśnie w musicalu. Pojawiły się pytania: kto to ma napisać? Zacząłem się spotykać z ludźmi, którzy byli specjalistami od tych historii, z myślą taką, żeby pomogli mi i stworzyli libretto do takiego spektaklu. Wydawało mi się, że ten pomysł jest oczywisty, ale poległem. Specjaliści od tych legend przychodzili, opowiadali wiele wspaniałych rzeczy, tylko nie mieli pomysłu, jak ten materiał przenieść na język musicalu. Chyba też nie do końca rozumieli intencję. Tu nie chodziło o opowiedzenie którejś z tych legend, tylko o to, by nimi zainteresować, by ludzie mogli się o nich dowiedzieć, chcieć po nie sięgnąć. To były dziesiątki godzin rozmów, mijały dni, tygodnie i zacząłem rozumieć, że gdzieś popełniam błąd. Sporo rozmawiałem z żoną na ten temat, podróżując z Krakowa do Olsztyna. W takiej drodze jest dość czasu na to, by gruntownie wiele rzeczy przedyskutować. I to moja małżonka rzuciła taki pomysł, by to była osoba „z zewnątrz”, która tych historii nie zna, zainspiruje się nimi, ale nie będzie nimi niejako „obciążona”. Że może trzeba szukać właśnie takiego adresu. Padło też nazwisko Ałbeny Grabowskiej, której twórczości ja wtedy nie znałem, ale znała moja żona. I od niej dowiedziałem się, że Ałbena ma taki dar, że bardzo trudno oderwać się od jej tekstu. Chcesz po prostu być w tej opowieści, ona wciąga, nie możesz przerwać, bo kończąc jeden akapit, ona niejako zmusza czytelnika, by zaczął kolejny. W dodatku jest praktykującą lekarką i tu od razu zaświeciła mi się taka „lampka”, że skoro jest to osoba, która zajmuje się różnymi rzeczami w życiu, to faktycznie może się sprawdzić. I choć, jak potem opowiada, mój telefon wydał się jej szalony, przeczytała jednym tchem dostarczone przeze mnie materiały, zakochała się w temacie i napisała libretto do musicalu „Pora Jeziora”. Pierwsze w jej życiu w tantiemie z piosenkami Daniela Wyszogrodzkiego, wybitnego specjalisty od musicalu. Do teamu dołączył także pochodzący z Warmii Tomasz Szymuś, który napisał muzykę, oraz reżyser Jerzy Połoński. Rozpoczęta praca przebiegała fantastycznie mimo wybuchu… pandemii. Dla nas jej „dobrą stroną” był fakt wolnych terminów najlepszych musicalowych wokalistów. Wykorzystaliśmy tę okoliczność, kontraktując ich na spektakle także w latach następnych. Ogromnie cieszyliśmy się z tych działań oraz współpracy, która inspirowała nas do dalszych pomysłów.
I od razu zabraliście się za Kopernika?
Najpierw zaprosiłem naszych realizatorów z reżyserem Jakubem Szydłowskim na czele do biblioteki Hosianum w Olsztynie, gdzie dzięki uprzejmości i zaangażowaniu ks. dr. Tomasza Garwolińskiego oglądaliśmy inkunabuły z zapiskami Mikołaja Kopernika, oraz do Fromborka, miejsca pracy i pochówku wielkiego astronoma. Tam ostatecznie zapadła decyzja o powstaniu musicalu, bo byliśmy pod wrażeniem miejsc związanych z Kopernikiem, o które dba i które remontuje ks. proboszcz prałat Jacek Wojtkowski. Wtedy wszyscy zamarzyliśmy o premierze „Kopernika” we Fromborku.
Mówi pan o „przypadku”. Ja programowo w przypadki nie wierzę, więc bardziej stwierdzę, niż zapytam: spektakl powstał, żeby ściągnąć Kopernika z cokołu i pokazać przede wszystkim człowieka, a nie geniusza. Po to jest pomysł retrospekcji i pokazywania go w różnych momentach życia, jak mi się wydaje. Ale mam też takie wrażenie, że to był zabieg pozwalający zmieścić w przedstawieniu Kopernika w wersji „3D”, a to – biorąc pod uwagę jego aktywność – zadanie bardzo trudne. Dlatego ten pierwszy akt jest taki trochę „dydaktyczny”.
Premierowy spektakl we Fromborku trwał ponad trzy godziny z ogromną ilością treści. Podglądając praktyki broadwayowskich produkcji, po kilku przedstawieniach i opiniach publiczności przygotowaliśmy ostateczną, krótszą wersję oraz wersję edukacyjną dla dzieci i młodzieży. Zapewniam jednak, że musical nie stracił na treści i przekazie, a reakcje publiczności zawsze są takie same. Zaskoczenie, wzruszenie i… chęć zakupu biografii Kopernika.
Porozmawiajmy jeszcze o pieniądzach, bo taka produkcja kosztuje. Jak je pan zdobył?
No cóż, to nigdy nie jest łatwe. Z pewnością ważny był argument obchodzonego jubileuszu urodzin i śmierci Mikołaja Kopernika. Postać tego wielkiego astronoma skupiła wokół tego projektu nie tylko realizatorów i ludzi kultury, ale samorządowców, duchowieństwo, polityków oraz pasjonatów idei i twórczości Kopernika. Udało się.
Wspomniał pan, że miał wątpliwości, by historię Mikołaja Kopernika opowiedzieć językiem musicalu. Co je rozwiało?
Bardziej kto. Oczywiście chodzi tu o nasz zespół, który się sprawdził, który znakomicie pracował i odniósł sukces. Ale też chodziło mi o te kwestie, od których zaczęliśmy naszą rozmowę. Kopernika warto pokazywać w pełnej krasie, to postać z krwi i kości, bardzo prawdziwa. Można o nim opowiadać współczesnym językiem. Nawet trzeba, byśmy zrozumieli, kim tak naprawdę był, a to jest wiedza i zaskakująca, i fascynująca. Ponieważ wiedziałem, że z tą drużyną możemy stworzyć dzieło, które ma szanse odnieść sukces, będzie miało sens i spełni pokładane w tej produkcji nadzieje, to można było się w to zaangażować. I to była dobra decyzja, ale najlepiej się o tym przekonać samemu.
Na koniec jeszcze jedno pytanie. Tym razem o przyszłość. Mnie cały czas krąży po głowie taka myśl, że to świetny materiał na muzyczny film. Nie mamy, przynajmniej moim skromnym zdaniem, wielkich tradycji takich utworów, ale może znowu znajdzie się ktoś nieoczywisty, kto dołączy do teamu, by z sukcesem przenieść ten musical na ekran.
Wydaje mi się, że ma pan rację. To zresztą pomysł, który i mi gdzieś po głowie chodzi. Dzieło, które powstało, ma istotnie wielki potencjał. Pół żartem, pół serio powiem, że aż czasem żal, że to produkcja opery, a nie teatru muzycznego, w którym „Kopernik” mógłby w zasadzie nie schodzić z afisza. W operze mamy jednak także nieco inne zadania i ten tytuł musi poczekać na powrót na scenę. Zainteresowanie jest jednak ogromne. W Krakowie trzeba będzie jednak poczekać na powrót musicalu do grudnia. Teraz jedziemy z nim do Olsztyna.
Serdecznie dziękuję za rozmowę!
Najbliższe wystawienie musicalu "Kopernik" w piątek, 28 czerwca o godz. 19.00. w Hali Urania w Olsztynie. Zakup biletów możliwy u organizatora.