Razem zmienimy świat
W ostatnich czasach bardzo modna jest praca nad swoim wnętrzem, przekonaniami, ograniczeniami. Furorę robi hasło: „Nie możesz zmienić kogoś lub czegoś, ale możesz zmienić sposób postrzegania spraw i własne emocje”. Nie mniej popularne są nawoływania „świata nie zmienisz”. Czy rzeczywiście?
Są tacy, którzy przestrogi te puszczają mimo uszu. Przeciwnie, wierzą – i wiedzą – że możliwe jest zmienianie świata. Doświadczeni w tej materii praktycy mają świadomość, że może niekoniecznie uda się to, gdy będziemy działać w pojedynkę. Ale razem możemy wszystko. Albo bardzo wiele.
Nie tylko pieniądze
Tak naprawdę nie jest ważne, czy zmienianie świata odbywa się pod szyldem wielkiej międzynarodowej organizacji, krajowej fundacji wspieranej przez dużą firmę czy po prostu siłami wolontariuszy, którzy działają dzięki spontanicznym zbiórkom pieniędzy. Oczywiście to prawda, większość podejmowanych akcji wymaga nakładów finansowych. Ale to tylko część istoty zjawiska, jakim jest zmienianie świata. Równie ważne jest dawanie nadziei, poczucie szerzenia ważnej misji, ochrona istotnych wartości. Nie każdy się do tego nadaje, nie każdy będzie w tym autentyczny.
Wszystkie pandy są nasze
WWF – World Wide Found for Nature (Światowy Fundusz dla Natury) to jedna ze sztandarowych organizacji. Jej motto brzmi: „Nie ocalimy wszystkiego, co byśmy pragnęli. Ale uratujemy o wiele więcej, niż mogłoby ocaleć, gdybyśmy w ogóle nie podjęli naszych starań”. Od ponad 60 lat fundusz stara się budować przyszłość, w której ludzkość będzie żyć w zgodzie z naturą, zamiast ją niszczyć. Jego twórcy nie tylko zwyczajnie kochają czyste lasy, jeziora i dzikie zwierzęta. Oni wiedzą też, że od ich kondycji zależy życie nas, ludzi, jego jakość. Brzmi nieco egoistycznie, ale taka jest prawda. Bez ludzi dzika przyroda poradzi sobie doskonale, my bez niej – niestety nie. Dlatego nawet jeśli nie lubimy spacerów po parkach narodowych i w sumie niewiele nas obchodzi smutna minka pandy (to symbol WWF), i tak dbajmy o nie, szanujmy tych, którzy robią wiele, by je ocalić. Działalność tej organizacji trudno podsumować w dwóch zdaniach, ale warto zaznaczyć, że opiera się ona na dążeniu do partnerstwa z administracją publiczną, rządami, biznesem i lokalnymi społecznościami. Tylko angażując wspomniane grupy można osiągnąć sukces. Nie walcząc z nimi, ale rekomendując poparte nauką rozwiązania. Wykorzystując autorytet międzynarodowej organizacji, lecz jednocześnie wsłuchując się też w racje mniejszych środowisk. Co ważne, by działania przynosiły efekt, muszą być przeprowadzane na jak najszerszym froncie. Chcąc zablokować działania sprzeczne z troską o środowisko, trzeba pokazać alternatywę. Trzeba uświadamiać ludzi, co mogą zrobić we własnym zakresie, by nie psuć tego, co już się udało osiągnąć. Choć praca w WWF może kojarzyć się głównie z wolontariuszami ratującymi foki, tak naprawdę chodzi tu o wiele poważniejsze wyzwania. To np. namawianie polityków, by wspierali wykorzystanie odnawialnych źródeł energii. Albo współpraca z samorządami w celu przywrócenia naturalnych koryt rzek. WWF to ogromna rzesza ludzi ogarniętych misją zachowania jak najdłużej naszej planety w stanie po prostu nadającym się do zamieszkania. Ich działania jak najbardziej pokazują, że świat można zmienić. Byle z głową.
Cenić życie po kres
Fundacja TZMO – Razem Zmieniamy Świat wartości upatruje w człowieku. A konkretnie w tym, by, jeśli przewlekle zachoruje, mógł nadal żyć godnie. On i jego opiekunowie. Fundacja działa na wielu obszarach. Prowadzi szkolenia dla personelu instytucji opiekuńczych. Wydaje pismo poświęcone problematyce opieki długoterminowej. Uczy bliskich osób przewlekle chorych, jak radzić sobie z sytuacją, jak się nimi opiekować. Poświęca też uwagę działaniom prewencyjnym zmierzającym ku jak najdłuższemu utrzymaniu dobrej kondycji ludzi zagrożonych niesamodzielnością z racji wieku lub postępujących chorób. Zmieniają świat? Z pewnością. Czy będzie to wdrożenie nowinek technologicznych w projekcie sprzętu do rehabilitacji, czy po prostu wsparcie psychiczne rodzin dotkniętych długotrwałą chorobą jednego z jej członków – jest to na pewno zmiana na lepsze.
Zupa z uśmiechem
Wystarczy wpisać w Google frazę „karmią bezdomnych”, by natrafić na dziesiątki artykułów o małych fundacjach i stowarzyszeniach, które bez wielkiego rozgłosu robią tyle, ile mogą, by oświetlić promykiem słońca życie ludziom bezdomnym. Czasem robią to jako pododdział większej organizacji, np. ruchu Food not Bombs (Jedzenie zamiast Bomb), który narodził się USA w latach 70. w proteście przeciwko przeznaczaniu ogromnych środków na zbrojenie ubogich państw zamiast zapewnienia lepszego życia ich mieszkańcom. Jak podkreślają wolontariusze, bezdomność to tylko kryzys, a nie sytuacja bez wyjścia. Dając bezdomnym ciepły posiłek i zimową czapkę, ofiarowują im znacznie więcej. Nadzieję, że jeszcze warto szukać w sobie sił i walczyć o życie. Przypominają, że ktoś czeka, troszczy się, że jeszcze komuś zależy. Wiele z tych organizacji ma problemy z brakiem dotacji, z rzucaniem kłód pod nogi przez bezdusznych urzędników. Niektórzy nie chcą udostępnić lokalu za niewielką kwotę, inni wręcz stają po stronie tych, którym nie pasuje tego typu działalność, bo zaburza im idealny obraz świata – bez brudu, głodu i bezdomności. Wolontariusze borykają się z wieloma trudnościami, ale nie zostawiają swoich podopiecznych. Potrzebują tej nagrody, którą jest uśmiech, z trudem wyrażone słowa podziękowania. Wbrew pozorom pomaganie jest łatwiejsze psychicznie od przyjmowania pomocy. Mając tego świadomość, nie warto oczekiwać wdzięczności czy wręcz jej wymagać. Czasem wystarczy się jej domyślić.
Konkret to podstawa
Są też inicjatywy wspierane przez duże instytucje, te radzą sobie lepiej, choć idea jest podobna. Pokazują potrzebującym, że mogą liczyć na pomoc, a tym, którym wiedzie się lepiej, że pomaganie jest przyjemne. Zmieniają świat na bardziej przyjazny, wypełniony dobrą energią, nadzieją. To np. Szlachetna Paczka czy Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Przez przeciwników są krytykowane za nadmierną ilość środków wykładanych na promocję i organizację, udział celebrytów i mediów. Nie warto się tym przejmować, lepiej dostrzec „skutek uboczny”, którego nie można lekceważyć – akcje te budują poczucie wspólnoty. Ci, którzy angażują się w pomoc, są jakby połączeni niewidzialną nicią tych samych wartości. Szanują człowieka, jego zdrowie, prawo do uśmiechu czy przyjemności choćby przez krótką chwilę. Nie zawsze mają zaspokojone wszystkie własne potrzeby, wielu nie oczekuje wzajemności (choć niezbyt trafne hasło „dobro wraca” przyświeca chyba sporej części pomagających). Wspieranie tego typu inicjatyw wpisuje się w perspektywę tych, którzy w pomaganiu lubią konkret – chcą wiedzieć, na jaki sprzęt tym razem zbierane są pieniądze, jakie są potrzeby rodziny, dla której kompletują paczkę. Cieszą się ze swojej skuteczności, lubią też mieć możliwość kontroli, czy ich pomoc nie została zmarnowana.
Odważni naiwni
Czy wspólne zmienianie świata zawsze idzie w kierunku ku lepszemu? Niestety nie. Nie trzeba daleko szukać przykładów. Politycy, urzędnicy, lobbyści międzynarodowych koncernów – zmieniają świat, a jakże. Mają siłę przebicia większą niż wszystkie organizacje proekologiczne i charytatywne razem wzięte. Tym bardziej należy docenić tych, którzy wierzą, że „wielkim siłom” można się przeciwstawić. Że da się nawiązać dialog, a w każdym razie należy próbować. Że nawet porażka nie oznacza ostatecznego poddania się. To ci naiwni, którzy nie wiedzą, że czegoś „się nie da”, więc to robią. Jest też grupa wojowników, którzy zawsze są gotowi do polemiki i otwierania innym oczu – czy chodzi o jakość pieczywa z marketu, czy nielegalne praktyki pracodawców. Spalają się na forach w internecie, wierzą, że każda osoba, która dozna oświecenia, to mały krok w kierunku lepszego, uczciwszego współistnienia nas wszystkich.
Zastanów się dwa razy
Na koniec warto wspomnieć o pewnej pułapce. Jest nią fanatyczna wiara i zaangażowanie w jakąś ideę. Rzadko które zjawisko społeczne, kulturowe czy przyrodnicze jest wyłącznie czarne lub białe. Zwykle ma wiele odcieni szarości. Jeśli ktoś twierdzi, że oszczędza przyrodę, nie dodając papierowej ulotki do produktu, bo przecież klient wszystko znajdzie w internecie – to znaczy, że zapomniał o tym, ile zasobów zużywa produkcja prądu, przesyłanie, udostępnianie i przechowywanie danych. Jeśli ktoś gloryfikuje elektryczne samochody, to pewnie nie słyszał o tym, że kobalt niezbędny do produkcji baterii wydobywany jest m.in. przez dzieci, które giną w kongijskich kopalniach, a same ogniwa mają tylko ograniczony zakres powtórnego wykorzystania. Fani ciuchów z lumpeksu udają, że nie wiedzą, jak trującą chemią są one odkażane przed sprzedażą i jaki ma ona wpływ na zdrowie i środowisko. Tu trzeba wspomnieć o spryciarzach, którzy robią biznes na ekoszantażu. Dobrym przykładem jest reklama różowego odplamiacza, który rzekomo ma pomóc oszczędzać ubrania i wodę potrzebną do ich produkcji – a sam jest żrącą trucizną, powoduje alergie i wymaga potrójnego płukania prania, by usunąć go z odzieży. Przykłady można mnożyć w nieskończoność. Tak naprawdę najczęściej sprawdza się idea złotego środka. Ludzi jest zbyt wielu, by wszyscy mogli jeść ekologiczną, kupioną prosto od rolnika żywność. Nie damy rady sami szyć sobie ubrań, jeździć wszędzie zbitą własnoręcznie z desek hulajnogą i leczyć każdej choroby ziołami zebranymi w lesie. Musimy niestety polegać na przemyśle – on z kolei daje zatrudnienie i pieniądze ogromnej części ludzkości, to także wartość dodana. A więc walczmy o to, by produkcja była możliwie przyjazna środowisku, a warunki zatrudnienia korzystne. Podobnie, skoro nie unikniemy starości, starajmy się chociaż zapobiegać chorobom. Zmiana myślenia, nastawienia – z „nie mogę nic” na „zrobię, ile mogę” – to też się liczy. Spróbujmy realnie spojrzeć na możliwości, sprawiedliwie ocenić samego siebie, swoje lenistwo, opory. Poprośmy o wsparcie, gdy brak nam wiary, że coś ma sens. Choć wiosna w pełni i noworoczne postanowienia dawno już za nami, pamiętajmy, że każda wielka zmiana zaczyna się od małego kroku.