Zmieniać czy nie zmieniać? Kilka słów w sprawie tłumaczeń literatury

07.05.2022

Burza, która przetoczyła się w mediach po wydaniu nowego tłumaczenia powieści Lucy Maud Montgomery pt. „Anne of Green Gables”, uświadomiła szerszej grupie odbiorców, jak ważnym i poważnym zadaniem jest praca tłumacza. I jak bardzo nie lubimy zmian – również na polu literackim – choć często są one bardzo potrzebne.

Anna Bańkowska, bohaterka całego „skandalu”, przez wielu została odsądzona od czci i wiary. Zarzucano jej „zdeptanie dzieciństwa”, „profanację” i zamach na dziewczęca wyobraźnię. Uprzedzając krytykę, której spodziewała się po wydaniu „Anne z Zielonych Szczytów”, napisała w „Słowie od tłumaczki”:

 

Niewdzięczne zadanie tłumacza Podsumowując, przyznaję się do winy: zabiłam Anię, zburzyłam Zielone Wzgórze i pozbawiłam je pokoiku na facjatce. Proszę jednak o łagodny wymiar kary, zważywszy na to, że ktoś kiedyś musiał się podjąć tego niewdzięcznego zadania.

Od roku 1911, od kiedy polskie czytelniczki po raz pierwszy mogły odbyć cudowną podróż do Avonlea, na naszym rynku wydawniczym pojawiło się kilkanaście przekładów powieści Montgomery. Pierwsze z nich, dokonane przez Rozalię Bernsteinową, oparte na oryginale oraz przekładzie szwedzkim i niemieckim, przez lata wyznaczało kierunek kolejnych tłumaczeń pierwszej części cyklu o Ani. Większość z nich pojawiła się jednak dopiero w latach 90. XX wieku, dlatego wersja znana z pierwszego wydania tak bardzo utrwaliła się w świadomości dorosłych już dziś odbiorców.

 

I właśnie być może dlatego tak trudno się nam pogodzić ze zmianami, które wprowadziła Anna Bańkowska. Dotknęła ona czegoś, co od lat kształtowało wyobraźnię kilku pokoleń czytelniczek, dla których Ania Shirley była nie tylko przyjaciółką, ale często także odbiciem ich samych. Jak więc pogodzić się z tym, że dziewczynka, którą tak dobrze się znało, nagle zmienia imię na Anne, nie mieszka na Zielonym Wzgórzu, lecz w Zielonych Szczytach, a zamiast jechać do Białych Piasków, rusza do White Sands…?

 

Anna Bańkowska rzeczywiście podjęła się niewdzięcznego zadania. Mało kto jednak zauważył, że znaczące „poprawki” w tłumaczeniu Rozalii Bernsteinowej pojawiały się już dużo wcześniej i nie były powodem medialnych awantur.

 

Zmiany, zmiany, zmiany…

Tłumacze, którzy podejmowali się kolejnych przekładów książki o rudowłosej dziewczynce, zwracali uwagę na liczne błędy obecne w pierwszej polskiej wersji. Zarzuty dotyczyły m.in. zmiany imion (nie tylko spolszczania, ale całkowitej zamiany, np. przyjaciółka Maryli w oryginale nazywa się Rachel Lynde – skąd więc Małgorzata?), pomijania fragmentów tekstu, obecności błędów stylistycznych i językowych czy zbyt daleko idącej tendencji do „udomowienia”, czyli dostosowania tekstu do realiów znanych rodzimemu czytelnikowi. Powszechna jest też opinia o infantylizacji głównej bohaterki oraz języka powieści.

 

Oddając sprawiedliwość Rozalii Bernsteinowej, trzeba przyznać, że jej rozwiązania translatorskie miały z pewnością po części związek z obowiązującą wtedy koncepcją tłumaczeń, a także z ówczesną wizją literatury dziecięcej i młodzieżowej, która miała mieć charakter pedagogiczny i dydaktyczny, a tym samym musiała być bliska młodemu czytelnikowi. Z drugiej jednak strony – jak twierdzą badacze – wielu rozstrzygnięć nie da się usprawiedliwić.

 

„Nieszczęsne” tytułowe szczyty…

Mimo licznych uwag do pierwszego polskiego przekładu, kolejni tłumacze decydowali się na niewielkie tylko zmiany. Uzupełniano co prawda brakujące fragmenty, poprawiano oczywiste błędy językowe, powrócono do niektórych imion lub nazw oryginalnych, jednak wiele usterek i rozwiązań odbiegających od oryginału powtarzano za wydaniem z 1911 r. Dotyczy to również tytułu, który pozostał niezmieniony. A właśnie dla zrozumienia całego zamieszania wywołanego przekładem Anny Bańkowskiej kwestia tytułu wydaje się kluczowa.

 

Dziś chyba już wszyscy wiedzą, że angielskiego określenia „green gables” nie powinno się tłumaczyć jako „Zielone Wzgórze”. Słowo „gable” to określenie stosowane w budownictwie, oznaczające „szczyt” domu, a dokładnie jest to »trójkątna ściana między połaciami dachu dwuspadowego« albo »zwieńczenie elewacji budynku lub portalu, okna itp. mające kształt trójkąta ograniczonego gzymsami« (Słownik Języka Polskiego PWN). Taki element jest charakterystyczny dla architektury Wyspy Księcia Edwarda – i choć może to mało romantyczne ze strony L.M. Montgomery, to właśnie jego nazwa pojawia się w tytule pierwszej powieści o Anne.

 

Podejrzewam, że gdyby najnowsze wydanie zachowało tytuł w niezmienionej postaci, opublikowanie przez Wydawnictwo Marginesy nowego przekładu przeszłoby bez echa. Burza rozpętała się przecież na długo przed premierą książki, w momencie ogłoszenia tytułu „Anne z Zielonych Szczytów”. Gromy padające na tłumaczkę ciskane były przez osoby, które nie miały jeszcze okazji zajrzeć do samej powieści. Podczas jednej z rozmów Anna Bańkowska przyznała jednak, że wielu czytelników, początkowo przeciwnych zmienionemu tytułowi i rozwiązaniom deklarowanym przez autorkę przekładu, po lekturze i wyjaśnieniach tłumaczki przekonało się do nowej Anne.

Anne z zielonych szczytów, okładka

Po co zmieniać?

Jeśli w tłumaczeniu pojawiają się oczywiste błędy wynikające z zaniedbań lub niewiedzy tłumacza, nikt nie zgłasza sprzeciwu, kiedy wydawnictwo publikuje wydanie poprawione. Po co jednak zmieniać coś, co tak długo i tak trwale zapisało się w świadomości i sercach odbiorców, lecz z takich czy innych powodów, być może kiedyś uznanych za słuszne, odbiega od oryginału?

 

Niektórzy uważają, że dobrze jest dostosować charakter starszego tekstu do aktualnej rzeczywistości, odarchaizować język i uczynić go lepiej zrozumiałym dla współczesnego czytelnika, nawet kosztem treści i stylu pierwotnego tekstu. Jak szeroka jest jednak przestrzeń takiego działania? Czy wyłącznie w obszarze składni i leksyki, czy może sięga dalej?

 

Wśród tłumaczy istnieje wspomniana wcześniej kategoria „udomowienia”, która pomaga oswoić czytelnika ze światem powieści poprzez stosowanie znanych sformułowań i nazw. Przykładem może być przyjęte przez Rozalię Bernsteinową nazewnictwo roślin, które miało być oczywiste dla odbiorcy, ale jednocześnie zaprzeczało oryginałowi – i rzeczywistości. Przywoływany jest często przykład rośliny o nazwie ladies’ eardrops, która w pierwszym przekładzie „Ani…” została przetłumaczona jako fuksje. Problem w tym, że te kwiaty nie rosną na Wyspie Księcia Edwarda, dlatego nie mogły pojawić się w Avonlea… Nasuwa się więc pytanie – zmieniać czy nie zmieniać? Czy taki drobiazg jest w ogóle istotny? Z punktu widzenia czytelnika być może nie ma to znaczenia, jednak sztuka tłumaczenia tekstów rządzi się przecież swoimi prawami. Jednym z nich jest wierność…

 

Wierność wobec autora czy lojalność wobec przyzwyczajenia?

Anna Bańkowska w wielu wywiadach wyjaśniała, że podstawową zasadą, jaką kierowała się w trakcie pracy nad nowym przekładem, była wierność oryginałowi, a więc zamysłowi autorki powieści. Przyjmując takie ujęcie, trudno zgodzić się ze stwierdzeniem, że zmiany w nowym przekładzie są zamachem na klasykę literatury. Tym bardziej że Lucy Maud Montgomery, która podobno śledziła translatorskie losy swoich książek, bardzo niepochlebnie wyraziła się o pierwszej wersji polskiego tytułu.

 

Tłumacz podejmujący się zmian w dotychczasowym przekładzie stoi zatem na rozdrożu. Idąc ścieżką wierności oryginałowi i twórcy, naraża się na krytykę czytelników przyzwyczajonych do utrwalonego tekstu, choćby nawet zaprzeczał intencji autora. Rezygnując zaś ze zmian, powiela błędy i nieścisłości oraz godzi się na oddalenie tekstu od zamierzonego przez pisarza kształtu. Pozornie dylemat ten jest prosty do rozwiązania. Jak jednak pokazuje sytuacja z ostatnim przekładem „Anne of Green Gables”, nie jest to rzecz oczywista.

Fredzia Phi-Phi

Nie tylko Anne…

Dyskusje na temat zmian w tłumaczeniach dzieł literackich, zwłaszcza tych najpopularniejszych, toczyły się niemal od zawsze. Warto przywołać kilka sytuacji, które w ostatnich dziesięcioleciach zwracały szczególną uwagę czytelników.

 

Misia o małym rozumku znają wszyscy. Nie każdy jednak wie, że oryginalne imię bohatera A.A. Milne’a wprowadziło niemały zamęt. Pierwsze tłumaczenie na język polski, dokonane przez Irenę Tuwim (siostrę poety) w 1938 r., utrwaliło w świadomości czytelników imię Kubusia Puchatka. W późniejszym przekładzie autorstwa Moniki Adamczyk-Garbowskiej (1986), mającym z założenia przybliżyć tekst polski do oryginału, pojawia się… Fredzia Phi-Phi. Pominę zawiłości wyjaśniające taki obrót spraw, w skrócie jednak powiem, że faktycznie w oryginale miś, choć jest chłopcem, nosi imię dziewczęce, zaś przekład Ireny Tuwim – według drugiej tłumaczki – zawierał liczne błędy i infantylizował opowieść. Nowa wersja nie zdobyła jednak zbyt dużej popularności, a imię Fredzi Phi-Phi, choć wiernie oddające znaczenie wyrażenia Winnie the Pooh, nie przyjęło się.

 

Maria Skibniewska, pracując nad przekładem „Władcy pierścieni” Johna R.R. Tolkiena, poszukiwała wskazówek u źródła. Za pośrednictwem wydawnictwa Allen & Unwin przesłała list do autora, prosząc o wskazówki dotyczące tłumaczenia nazw własnych, które nie dość że są w powieści liczne, to jeszcze często ich formy są oparte na językach opracowanych przez samego twórcę.

 

Tolkien odpowiedział, że tłumaczka powinna kierować się ogólną zasadą, by jak najmniej tłumaczyć czy zmieniać nazwy. Jak sama zauważa, jest to angielska książka i jej angielskość nie powinna ulec zatarciu. […] Moim zdaniem nazwiska osób powinny zostać nietknięte. Wolałbym także nie ruszać nazw miejscowych, łącznie z Shire” (z listu do wydawnictwa Allen & Unwin, 11 września 1959; J.R.R. Tolkien, „Listy”, Prószyński Media Sp. z o. o., Warszawa 2010).

 

Przekład Marii Skibniewskiej (1961, 1962, 1963) do dziś uznawany jest za najlepszy, choć dwa kolejne – autorstwa Jerzego Łozińskiego (1996) oraz Marii i Cezarego Frąców (2001) – również mają swoich zwolenników. Na forach internetowych najlepiej widać, jak czytelnicy zaciekle bronią „swoich” tłumaczy, analizując i porównując różne wersje słów i wyrażeń oraz powołując się na uwagi Tolkiena czy słowniki.

 

Niewątpliwa popularność tłumaczenia Skibniewskiej nie oznacza jednak, że pierwsze podejście do tekstu Tolkiena było bezbłędne. Jak czytamy w „Nocie wydawcy” do wydania z 2002 r. (Wydawnictwo Muza), podczas przygotowywania nowej edycji okazało się jednak, że można tam znaleźć pewną liczbę sformułowań błędnych lub nietrafnych oraz że opublikowane w ostatnich latach nowe materiały – przede wszystkim autokomentarze i notatki samego J.R.R. Tolkiena – dostarczają niekiedy argumentów na rzecz innych rozwiązań translatorskich. Do tekstu wprowadzono zatem poprawki i modyfikacje. Widać więc, że zmiany w przekładzie mogą zachodzić również w ramach tego samego tłumaczenia. I są nie tylko uzasadnione, ale wręcz konieczne.

Tolkien, Dwie wieże, Władca Pierścieni

Warto nawiązać również do historii tłumaczeń „Małego Księcia”. Co prawda tytuł, a zarazem i imię głównego bohatera, nie budziły większych wątpliwości, jednak kwestia przekładu imion postaci spotykanych przez chłopca wygląda już zupełnie inaczej. Do tej pory na polskim rynku wydawniczym pojawiło się ponad 20 przekładów powiastki Antoine’a de Saint-Exupéry’ego, w tym ostatni autorstwa Agaty Kozak, opublikowany na wolnej licencji w cyfrowej bibliotece Wolne Lektury.. Porównując przyjęte w nich rozwiązania choćby w zakresie imienia le vaniteux, znajdziemy takie oto wersje: Pyszałek, Bufon, Zarozumialec, Pan Próżny i Człowiek Próżny. Jedno słowo, ten sam bohater, pięć różnych form. Która jest właściwa? I czy zmiany miały jakiekolwiek znaczenie dla wymowy dzieła? Powraca ta sama wątpliwość, która pojawiła się w przypadku nazw roślin z Wyspy Księcia Edwarda…

 

Wątpliwości, złoty środek i rozwiązanie ostateczne

Jak widać, zawód tłumacza jest niesamowicie trudny, wręcz niebezpieczny. Autor przekładu, zwłaszcza pracując nad kolejną wersją tłumaczenia, musi być ostrożny jak saper. Decyzje, które podejmuje, mogą (choć nie muszą) wpływać na wymowę dzieła, na kształt przedstawionego w książce świata czy na charakter postaci. Tłumacze kreują opinię o dziele i jego autorze, bo przecież czytelnik rzadko sięgnie po oryginał. Nieustannie zmagają się oni z wątpliwościami, analizując zagmatwane reguły gramatyczne, składniowe czy leksykalne na poziomie oryginalnego i rodzimego języka. I muszą wciąż lawirować pomiędzy lojalnością wobec twórcy, własnymi literackimi ambicjami a gustem i przyzwyczajeniami odbiorców. Znalezienie złotego środka nie jest proste, czasem jest ono wręcz niemożliwe.

 

I gdy nie uda się tłumaczowi zadowolić wszystkich stron, może on zaproponować rozwiązanie ostateczne: niech czytelnik wybierze taki przekład, który najbardziej mu odpowiada, w zależności od tego, na jakie zmiany jest gotowy. Tłumacz zaś niech idzie własną drogą, niezależnie od tego, czy pragnie pozostać wierny oryginałowi, czy z określonych powodów zamierza odbiegać od pierwotnego tekstu.


 

Źródła:

  1. Piotr Oczko, Anna z domu o zielonym dachu. O cyklu powieściowym Lucy Maud Montgomery

(http://rcin.org.pl/Content/62249/WA248_79283_P-I-2524_oczko-anna_o.pdf)

  1. Joanna Hoły, Wydawnicze dzieje cyklu „Ani z Zielonego Wzgórza” Lucy Maud Montgomery na ziemiach polskich

(https://joannaholy.pl/pliki/praca-magisterska.pdf)

  1. Bernadeta Milewski, Kierunek Avonlea – wywiad z Anną Bańkowską

(https://kierunekavonlea.blogspot.com/2022/01/wywiad-z-anna-bankowska.html?m=1)

  1. Bartosz Czartoryski, Anne, nie Ania. O konieczności odświeżania klasyki

(https://kultura.onet.pl/wywiady-i-artykuly/anne-z-zielonych-szczytow-czy-ania-z-zielonego-wzgorza-zamieszanie-wokol-tlumaczenia/1fdz5kz)

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Może Cię zainteresować...

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.