Pierścień pierścieniowi nierówny [co łączy trylogię Tolkiena z operami Wagnera?]
„Oba pierścienie są okrągłe. Na tym podobieństwa się kończą”. Tak lakonicznie uciął Tolkien dyskusję na temat ewentualnych analogii między swoją książkową trylogią „Władca Pierścieni” a operową tetralogią Ryszarda Wagnera „Pierścień Nibelunga”.
I ja powinienem zakończyć więc ten tekst w punkcie wyjścia i zrobiłbym tak, gdyby nie fakt, że oglądając dzieło Wagnera nie mogę pozbyć się skojarzeń z Tolkienowską opowieścią. Ustalmy najprostsze fakty.
Fakt 1: Tolkien znał „Pierścień Nibelunga”.
Jeśli nie widział opery, to na pewno znał libretto drugiej części „Pierścienia” – „Walkirii”. Jego biografowie potwierdzają, że czytał i dyskutował o nim wraz z C.S. Lewisem.
Fakt 2: Wagner i Tolkien czerpali inspirację z tych samych źródeł.
Nordyckie i germańskie mitologie zawarte w islandzkich sagach „Edda” i „Sadze rodu Wölsungów” oraz staroniemieckiej „Pieśni o Nibelungach” każdemu z twórców służyły za podstawę budowanych przez nich opowieści. Wagner znał je z przekładów, Tolkien z oryginału. W nich też odnajdziemy wiele z motywów, które dla obu dzieł są wspólne.
Fakt 3: Wagner dodaje do mitów nowe jakości, które odnajdziemy też u Tolkiena.
Wagnerowski pierścień sprawia, że bohaterowie go pożądają. Klątwa rzucona nań przez Alberyka – tytułowego Nibelunga – brzmi „jego władca będzie jego sługą”. Tolkienowski pierścień działa podobnie – pęta umysły tych, którzy się z nim stykają, sprawia, że pragną go posiąść.
Fakt 4: Tolkien stosuje literackie lejtmotywy, których muzycznym wynalazcą był Wagner.
Najwyraźniej odnosi się to do samego pierścienia. Ilekroć o nim mowa, narrator zawsze podkreśla jego ciężar, tym większy, im bliżej Mordoru znajduje się Frodo. Określenia opisujące tę charakterystyczną właściwość tolkienowskiego pierścienia są jak powracająca melodia wagnerowskiego lejtmotywu.
Fakt 5: Wagner i Tolkien tworzą własne mitologie.
Zło wagnerowskiego pierścienia neutralizuje jedynie miłość. Zło tolkienowskiego pierścienia znieść może jedynie hobbicki (brytyjski) upór i jowialność. Obie mitologie czerpią z tych samych elementów, różnią się jednak w kwestiach zasadniczych, co do hierarchii zawartych w nich wartości.
Tym bardziej jednak każdy Wagnerysta powinien niezwłocznie sięgnąć po książkę Tolkiena albo jej filmową ekranizację (z harmonicznie i strukturalnie z Wagnerem związaną muzyką Howarda Shore’a!), a każdy Tolkienista – biec do najbliższej opery, w której grają Wagnerowski „Pierścień”. Ostatecznie przecież oba światy powstają z muzyki. W przypadku opery staje się to oczywiste już po pierwszych kilku taktach. W przypadku dzieła Tolkiena wystarczy przeczytać pierwsze zdania „Silmarillionu” – księgi opisującej pradzieje „Władcy pierścieni”, gdzie zostało napisane: „Na początku był Eru, Jedyny. […] On to powołał do życia Ainurów, Istoty Święte, zrodzone z Jego myśli. […] Rozmawiał z nimi i poddawał im tematy muzyczne. Ainurowie zaś śpiewali dla Niego i On radował się tą muzyką”. To właśnie z muzyki Ainurów powstało Śródziemie i zamieszkujące je ludy.
Paweł Wiktor Siechowicz
Artykuł ukazał się w Presto #8: Fantasy