Krzesimir Dębski: Muzykę fantasy trzeba było wymyślić

26.10.2021

O wyzwaniach, jakie stoją przed kompozytorem, o tym jak napisać muzykę do baśni oraz o ulubionych bajkach mówi kompozytor Krzesimir Dębski w rozmowie z Mają Baczyńską.

 

Maja Baczyńska: Muzyka jest fantastyczna?

Krzesimir Dębski: Muzyka jest fantastyczna, bo to najpiękniejsza zabawa, jaką wymyślił człowiek – mówię to jako kompozytor. Układanie dźwięków, konstrukcja utworów, wymyślanie motywów, zmienianie stylów, wyszukiwanie nowości, które niby nie były wcześniej używane… to jest fantastyczna zabawa i sposób na spędzanie czasu. Fantastyczna w kontekście zjawiska socjologicznego. Niektórzy szukają przyjemności w oglądaniu zdjęć czy pisaniu blogów kulinarnych, ale niewiele z tego wynika. A w przypadku muzyki jest to fantastyczny sposób na zatrzymanie czasu. Bo po procesie pisania utworu zostaje materia – muzyka, której wcześniej nie było, która powstała z niczego.

 

MB: Trudno było Panu się przebić po skończeniu studiów kompozytorskich? Wielu kompozytorów się na to skarży…

KD: Skończyłem studia, wyszedłem z dyplomem i… nikt nic ode mnie nie chciał, nie było żadnych propozycji. Pierwsze z nich napłynęły z kręgów rozrywkowych. Na studiach koledzy zaciągnęli mnie do zespołu jazzowego, bo okazało się, że mam zdolności improwizatorskie, co było szalenie istotne w muzyce jazzowej i co absolutnie jest fantastyczną sprawą. Oczywiście nie chodziło o wymyślanie rzeczy nierealnych, ale improwizowanie w ramach skal, struktur muzycznych - niby eklektyczne, niemniej była to zabawa z całą przeszłością muzyczną. Potem się okazało, że ten zespól jazzowy stał się bardzo popularny. Czasy komunizmu były bardzo smutne, mimo że młodość zwykle się wspomina na wesoło. Dla mnie pewną receptą na to był właśnie jazz i możliwość podróżowania z zespołem za granicę.

 

MB: Który gatunek muzyczny jest Pana ulubionym? Jazz, muzyka filmowa czy…?

KD: Muzyka współczesna. Tylko przypadek sprawił, że niestety, mając predyspozycje do muzyki rozrywkowej, tamte rzeczy m.in. jazzowe zupełnie przykryły moją wszelką inną działalność. Ludzie mnie znali z piosenek, które stały się przebojami i z tras koncertowych – zagraliśmy z zespołem około tysiąca koncertów, wydaliśmy osiem płyt itd. Wtedy czekało się po osiem lat na wydanie płyty, a nam wydawano je już po paru miesiącach. Dlatego to było takie antidotum na szarą, buraczaną rzeczywistość PRL-u. Jednak cały czas pisałem utwory współczesne, poważne. To jest rynek tak mało chłonny (właściwie – w ogóle nie jest to rynek), że obchodziło to może kilka tysięcy ludzi, którzy się tym zajmowali. Nawet w dzisiejszym świecie nie do końca zauważono to, że jestem kompozytorem muzyki poważnej. Tak więc intensywnie pisałem muzykę współczesną, tymczasem pojawiły się filmy i muzyka filmowa przykryła już zupełnie wszystko.

MB: Jakie wyzwania stoją przed kompozytorem, który musi dotrzeć się z reżyserem i producentem i zmierzyć z muzyką filmową?

KD: Pierwsze – żeby w ogóle dostać taką pracę. Żeby ktoś o tobie usłyszał i dał się przekonać, że jesteś zdolny i warto zainwestować w takiego gościa. Problem polega na tym, że nie mamy na co dzień z reżyserami i producentami za dużo styczności. Film jest odrębnym światem. Oni żyją we własnym świecie i my, muzycy, także. Rzadko się spotykamy. W moim przypadku łącznością była może niezbyt fortunna kładka – muzyka popowa. Do pierwszych filmów napisałam muzykę dlatego, że pisałem piosenki. Reżyserzy i producenci słyszeli w radiu moje piosenki i mówili: „ja też chcę taką piosenkę”. Sprawdzali, kto je napisał i tak do mnie trafiali. Inni mnie znaleźli przez muzykę jazzową i to były już specyficzne filmy. Pisząc piosenki, starałem się przekonać reżyserów, że istnieje też inna muzyka, że może być w takich filmach użyty też idiom muzyki filmowej symfonicznej. Tak było np. w wypadku filmu „Kingsajz” Juliusza Machulskiego. Dzięki piosenkom wchodziłem w świat muzyki orkiestrowej. Mogłem pracować z najwybitniejszymi orkiestrami np. z Sinfonią Varsovią, z NOSPRem, z orkiestrą Filharmonii Narodowej… Wtedy inni reżyserzy – słysząc taką muzykę – zatrudniali mnie do kolejnych filmów.

 

MB: Czy to jest właśnie droga do sukcesu?

KD: Nie wiem, może inni mają jakoś fajniej, mi się akurat tak przytrafiło. Najważniejsze jest, by być gotowym na każdą sytuację. „Jaka następna propozycja? Jutro mam następną piosenkę napisać? Proszę bardzo!” Nigdy nie nawaliłem z żadnym terminem, zawsze miałem wszystko gotowe, nawet przed czasem. Taka jest moja recepta.

 

MB: A najfajniejsza rzecz, jaką Pan usłyszał na temat swojej muzyki?

KD: Niekiedy słyszałem nawet takie seksualne skojarzenia a propos niektórych moich utworów, a to zabawne, bo przy komponowaniu o konkretach się nie myśli, ja nie myślę przynajmniej, a zdarzały się czasem komplementy tego typu (śmiech).

 

MB: Wracając do piosenek…

KD: To było zawsze moje hobby. To jest bajecznie prosta rzecz, a jednocześnie strasznie trudna. Nigdy nie wiadomo co chwyci - to zaskakujące, musimy przecież działać na emocje milionów ludzi. Bardzo wdzięczna forma, króciutka, pisze się trzy – cztery minuty…W moim przypadku większość to takie improwizowane piosenki – zagrałem i już. Bywało, że się jednego dnia coś napisało, a już następnego dnia miliony ludzi słuchało tego w radiu. Ale to właśnie mi szkodziło, bo wszyscy mi dali etykietkę: „A, to taki facet co pisze piosenki”. Bo albo piszesz piosenki, albo jesteś jazzmanem i już. Ludzie lubią szufladki - albo to, albo tamto. Więc jako człowiek, który zajmuje się niestety wszystkim po trochu, miałem pewne problemy.

MB: Pisał Pan muzykę do baśniowych filmów, animacji, a nawet sztuk teatralnych…

KD: Tak, ale przyznam szczerze, że nie lubię gatunków fantastycznych w literaturze i w filmie. Lubię czytać, dużo książek czytałem, ale z przykrością przyznaję, że np. Stanisława Lema w ogóle nie mogłem przebrnąć. Z pewną ulgą potem przeczytałem, że Lem sam swoje pierwsze książki z tego gatunku jakoś źle oceniał (śmiech). Pisałem muzykę do kilku filmów fantastycznych, m.in. do filmów dla dzieci, jak np. „Gwiezdny pirat”. To było ciekawe, bo trzeba było wymyślić… ”muzykę fantasy”, pozastylową.

 

MB: To jak taką muzykę stworzyć?

KD: Wśród reżyserów i producentów filmowych panuje dość krępujące przyzwyczajenie do idiomu muzyki filmowej. I tego trzeba się trzymać, bo inaczej można bardzo łatwo stracić pracę i przestać istnieć na rynku. Jest więc kanon, od którego nie wolno odstępować. W ramach tego kanonu miałem ambicje, by stworzyć coś odrębnego, nowego i w miarę odkrywczego. Na przykład „Stara Baśń” Jerzego Hoffmana - akcja filmu została osadzona w V wieku. Jaka w tych czasach była muzyka? Mniej więcej wiemy, ale zacytowana dosłownie nie uniosłaby emocji, które chciał zawrzeć w obrazie reżyser. Fleciki, prymitywna perkusja…zastosowałem wszystkie te rzeczy, których mogli Słowianie wówczas używać, ale trzeba było wykorzystać to w kontekście muzyki filmowej. Pewne kłopoty miałem, ponieważ chciałem mieć polskie głosy białe, a wówczas niewiele osób się tym zajmowało. Polskie artystki ludowe, które – jako miłośnik folkloru z całego świata – uwielbiam, nie czytały nut i nie były przygotowane do pracy błyskawicznej. W filmie trzeba wszystko nagrywać w bardzo szybkim tempie, bo nigdy nie ma pieniędzy, pośpiech straszny, potrzebne jest obycie w pracy w studiu. Bardzo było mi trudno takie osoby w Polsce znaleźć, więc sięgnąłem po głosy bułgarskie. Być może nasi przodkowie w takim właśnie stylu śpiewali. I te głosy w połączeniu z naszymi chórami i orkiestrą symfoniczną, miały oddać ducha muzyki tego czasu.

MB: Filmy baśniowe, pobudzają wyobraźnię kompozytora?

KD: Tak, często reżyserzy muszą wymyślić jak taki świat ma dokładnie wyglądać. „Stara Baśń” – to przede wszystkim dziewicze lasy, ale budynki czy ubiór były już osobną sprawą do obmyślenia i muzyka miała tę atmosferę dopełnić. Czasem kompozytor musi stworzyć „przykrywkę” dla niedostatków filmu. Jeśli np. w scenie bitwy mamy tylko sto koni, (bo są różne ograniczenia), to muzyką trzeba stworzyć wrażenie, że tych koni są tysiące. W „Ogniem i mieczem” były tysiące statystów, ale to mało jak na tak potężne bitwy. Napisana z rozmachem muzyka potrafi stworzyć wrażenie, że tych ludzi jest dużo więcej, kilkadziesiąt tysięcy itd.

 

MB: Z ciekawości - jaka była Pana ulubiona bajka w dzieciństwie?

KD: Zbój Madej.

 

MB: Dlaczego?

KD: Bardzo sympatyczny. Groźny, z humorem i z dystansem i z abstrakcyjnym myśleniem. Pewnie nie będę oryginalny, jak dodam do tego wiersze Brzechwy czy Tuwima. Gorzej z książkami, w których dorośli próbowali zamknąć dzieci w jakichś ramach.

 

MB: Muszę o to zahaczyć. Pana syn, Radzimir, również jest kompozytorem… tak wyszło?

KD: Chodził do szkoły muzycznej od dziecka. Trochę go zmuszałem do grania, ale nie bardzo mi to szło. Kiedyś, gdy nie był już uczniem szkoły muzycznej, wrócił do domu wcześniej i zastał u mnie znanego kompozytora muzyki rozrywkowej, który akurat zamawiał u mnie aranżacje orkiestrowe. I Radzimir był bardzo zdumiony: „Ten człowiek do c i e b i e przyszedł?? A czego on może od ciebie chcieć??” „No chciał, żebym nuty dla niego pisał.” „A dlaczego chciał, żeby nuty mu pisać?” „Bo ja umiem nuty pisać, a on nie umie.” ”On nie umie? I co, napiszesz mu?” „Nie napiszę, bo nie dogadaliśmy się na temat ceny.” (Ja za takie rzeczy postanowiłem wymagać wysokiej ceny). „To jak to, ty więcej zarobisz niż on?” A ja: „Tak, jak człowiek zna nuty, to więcej zarabia niż taki, który nie zna.” Parę lat później Radzimir zawiadomił nas, że chce jednak wrócić do szkoły muzycznej, potem zdał na studia na kompozycję i ukończył je. Poza tym po mnie odziedziczył dryg do muzyki popowej. Co będzie robił, czy będzie się zajmował muzyką w każdym gatunku i pójdzie w moje ślady – zobaczymy!

 

Wywiad ukazał się w Presto #8/2013 - Fantastyka

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.