Kiedy miłość przegrywa z zazdrością [Prapremiera „Żółtej Damy” w Mazowieckim Teatrze Muzycznym]
Legenda muzyczna o Żółtej Damie z liwskiego zamku urzeka przede wszystkim barwnymi kostiumami, różnorodnością scen baletowych i pasującą do całości, wdzięczną muzyką o ilustracyjnym charakterze. I choć spektakl w Mazowieckim Teatrze Muzycznym jest wyraźnie adresowany do dzieci, to zaskakuje mało optymistycznym zakończeniem.
Dwudziestego szóstego listopada 2021 r. na deskach Mazowieckiego Teatru Muzycznego im. Jana Kiepury (MTM) odbyła się prapremiera „Żółtej Damy” – zupełnej nowości w świecie przedstawień musicalowych. Dyrekcja MTM zdecydowała się na wystawienie adaptacji legendy związanej z zamkiem w Liwie, który – jak to ujęła Iwona Wujastyk, dyrektor MTM – już od XV w. przygląda się losom Mazowsza. Tym samym MTM podjął swoją pierwotną misję promocji polskich (a w szczególności mazowieckich) muzycznych utworów scenicznych.
Twórców spektaklu w reżyserii Karola Urbańskiego połączył wspólny pomysł na ocalenie od zapomnienia dawnej legendy związanej z mazowieckim zamkiem i podanie jej widzowi w nowoczesnej, wizualno-muzycznej, a dzięki temu wyjątkowo atrakcyjnej formie. Otwierająca spektakl rozmowa Dziadka z nastoletnią wnuczką Kasią przeprowadziła nas od czasów współczesnych do XVIII w., w którym to miała miejsce historia, będąca kanwą legendy o Żółtej Damie. Ożywiona wymiana zdań między Kasią a jej Dziadkiem (narratorem), która przeplatała się z rozgrywającą się na scenie opowieścią, była naszym łącznikiem z rzeczywistością XXI w. i umożliwiała nam spojrzenie na (momentami nieco baśniową) fabułę z punktu widzenia dzisiejszego człowieka.
Ideą przyświecającą zarówno autorce libretta Grażynie Orlińskiej, jak i kompozytorowi Mikołajowi Hertelowi było przedstawienie historii namiętności, w której – na wzór tragedii greckiej – fatum decyduje o ludzkim losie. Jest to opowieść o wielkiej miłości, która łączyła niegdyś historyczne postacie Marcina, kasztelana na zamku w Liwie, i jego żonę Ludwikę, oraz o wielkiej zbrodni, która przedwcześnie położyła kres tej miłości. Kinga Taront w roli Ludwiki przejmująco pokazała dramat swojej postaci – żony, która pomimo padających na nią podejrzeń o zdradę przez całe życie wiernie kochała swego męża. Rafał Szatan wykreował bardzo przekonującą postać tragiczną Kasztelana, który na oczach widzów przeszedł metamorfozę: od mężczyzny niewidzącego świata poza ukochaną kobietą do cienia człowieka, udręczonego wyimaginowaną zazdrością i doprowadzonego do szaleństwa wyrzutami sumienia.
W historię wpleciony został motyw muzyczny: Ludwika była utalentowaną harfistką. Ze względu na ten szczególny akcent instrumentalny w fabule, w skład grającego na żywo zespołu muzycznego, oprócz instrumentów smyczkowych, dętych, perkusyjnych i klawiszowych, weszła również harfa. Mieczysław Smyda jako koncertmistrz świetnie poprowadził kameralną orkiestrę, która bardzo sugestywnie oddawała zmienne nastroje panujące na scenie.
Jak na spektakl muzyczny przystało, nie brakowało (krótkich) piosenek w wykonaniu głównych bohaterów – solo lub z towarzyszeniem chóru. Na szczególną uwagę zasługiwał zespół baletowy, który zaprezentował się przede wszystkim w dwóch kontrastowych odsłonach: jako grupa upiorów, obrazująca dramatyczne uczucia, którymi targany był Kasztelan, oraz jako grupa gości bawiących się na balach organizowanych na zamku. Zwłaszcza w tym drugim „wcieleniu” tancerze przykuwali wzrok widzów, realizując efektowne figury charakterystyczne dla polskich tańców narodowych: poloneza, krakowiaka i mazura. To właśnie w tańcu można było najbardziej docenić wysmakowany dobór kolorów strojów, o krojach zainspirowanych historycznymi sukniami i żupanami. Polsko-szlachecka elegancja kroju podkreślona została srebrnym lub złotym połyskiem różnokolorowych tkanin, które migotały w tańcu niczym w magicznym kalejdoskopie. Za tak piękną wizję kostiumów brawa należą się Zuzannie Grzegorowskiej.
Prosta scenografia w formie projekcji multimedialnych, oddająca mury lub wnętrza zamku, przypominała wyraziste ilustracje rodem z książek dla dzieci, co nadawało scenerii bajkowy wymiar. W ten sposób podkreślono charakter opowieści jako legendy, która, choć oparta na prawdziwej historii, zawiera w sobie również elementy fantastyczne. Tło chwilami „ożywało” na kształt filmu animowanego, imitującego ruch drzew na wietrze, padający deszcz lub śnieg czy przesuwające się po niebie ciemne chmury.
Z uwagi na zastosowane środki ten z pewnością udany i pod wieloma względami porywający spektakl muzyczny wydaje się adresowany przede wszystkim do dzieci i młodzieży. Jednak jak na musical skierowany do młodszej publiczności ma on – w moim odczuciu – zbyt smutne zakończenie i mało optymistyczne przesłanie. Sama wyszłam z przedstawienia nastrojona refleksyjnie… Czy naprawdę zazdrość jest trucizną, która potrafi zniszczyć każdą miłość? Czy miłość jest tylko szlachetnym uczuciem, które musi przegrać walkę z podejrzliwością? Chciałabym wierzyć, że miłość jednak zwycięża, dlatego zachowam w pamięci (niestety) niezbyt przekonujący epilog historii – autorski dodatek twórców musicalu do oryginalnej legendy – który sugeruje przebaczenie i pojednanie między małżonkami.
Warto wysłuchać tej poruszającej i pięknie podanej opowieści w obrazach i dźwiękach, która nie tylko zachwyca, lecz także skłania do refleksji na tematy aktualne również w naszych czasach.