Ostatni raz na czele chóru Filharmonii Łódzkiej [rozmowa z Dawidem Berem]
O prowadzeniu chóru w czasie pandemii, zakończeniu stałej współpracy z Filharmonią Łódzką w charakterze chórmistrza, a także o nadchodzącym koncercie zwieńczającym sezon artystyczny z chórmistrzem Dawidem Berem rozmawia Żaneta Kicińska.
Żaneta Kicińska: Niezmiennie fascynuje mnie to, jak ludzie w odpowiedzi na trudności i nieoczekiwane zmiany szybko znajdują nowe rozwiązania. Oczywiście zawsze znajdzie się grupa, która bezradnie rozłoży ręce, tłumacząc swoje lenistwo wiejącym w oczy wiatrem przeciwności, jednak znacząca większość, w tym Filharmonia Łódzka, doskonale wykorzystała łatwość kreatywnego rozwiązywania problemów i na bieżąco dostosowuje się do ciągłych zmian. Ta umiejętność okazała się niezwykle cenna podczas kończącego się już sezonu artystycznego. Jak podsumowałby Pan ten rok?
Dawid Ber: Chyba nie mogę się zgodzić z tym, że to wszystko się tak łatwo wydarzyło, jak pani chciała powiedzieć. Odnalezienie się w nowej, pandemicznej sytuacji wcale nie jest takie oczywiste ani proste. A jak minął ten rok? Bardzo pracowicie. Praktycznie w każdym miesiącu chór koncertował i był aktywny artystycznie. Aktywność ta charakteryzowała się dużą różnorodnością. Bywało, że koncertowaliśmy a cappella, śpiewaliśmy podzieleni na mniejsze zespoły czy przy akompaniamencie pojedynczych instrumentów, a nie, jak do tej pory, z pełnym składem orkiestry symfonicznej. Główna trudność polegała na tym, że dotykaliśmy repertuaru bardzo różnorodnego estetycznie, odmiennego od tego, który zazwyczaj wykonują chóry filharmoniczne. Z praktycznych względów, poza krótkim momentem we wrześniu, koncerty z utworami oratoryjnymi, wykonywanymi w dużej obsadzie, były niemożliwe. Można powiedzieć, że repertuarowa różnorodność i przestrzenie estetyczne, do których nieczęsto wcześniej sięgaliśmy, spowodowały, że było bardzo ciekawie, bardzo intensywnie, ale też inaczej niż zawsze.
Kiedyś napisał Pan, że „najistotniejsze w pracy zawodowej są dwa aspekty praktykowania muzyki: wyrażanie i dzielenie się emocjami oraz budowanie relacji międzyludzkich”. Czy w związku z wprowadzanymi ograniczeniami te zadania były utrudnione, czy może wręcz niemożliwe?
Nie ma wykonywania muzyki – bez względu na to, czy jest ona wykonywana dla 5000, 50 czy pięciu osób – bez przekazu ekspresyjno-emocjonalnego, więc myślę, że sytuacja pandemiczna nie wpłynęła na ten element naszej działalności. Natomiast relacje? Rzeczywiście ten rok jest trudny, jeśli chodzi o relacje, ale one funkcjonują na różnej płaszczyźnie. Znaleźliśmy się w nieznanej dotąd dla nas rzeczywistości, ale w niej też buduje się relacje z melomanami. Pierwszy transmitowany koncert, który odbył się bez publiczności, okazał się szczególnie krępujący, ponieważ nie do końca wiedzieliśmy, jak się zachować na estradzie. Cisza między wykonywanymi utworami była tak duża, że chórzyści mieli obawy, żeby odchrząknąć czy ustawić sylwetkę ciała w innej, wygodnej pozycji. Ostatecznie najważniejsze jest to, że po drugiej stronie ekranu są odbiorcy i te relacje, które wynikają z muzyki, nadal możemy budować. Mimo możliwości wirtualnej komunikacji cały rok wykorzystywaliśmy też każdą nadarzającą się okazję, żeby spotykać się z odbiorcami w tzw. realu. Cały czas w swojej pracy próbowałem i próbuję realizować te dwa złożenia.
Tegoroczny sezon artystyczny Filharmonii Łódzkiej zamknie koncert chóralny na żywo. W programie znajdują się cztery dzieła, z których każde wyraża wdzięczność („Gloria” F. Poulenca, „Gloria” S. Kaczorowskiego, „Cantus Regratiatorius” K. Grzeszczaka, „Jubilate Deo” G. Gabrielego). Czy to przypadkowe zestawienie?
Nie jest przypadkowe. Generalnie ten program wyraża wdzięczność w różnych aspektach, również wynikającą z moich przekonań, ale jest to też koncert, który kończy moją stałą współpracę z Filharmonią Łódzką w charakterze chórmistrza, dlatego pozwoliłem sobie przygotować utwory, które będą wyrażały takie, a nie inne emocje i nastroje. Wybrane dzieła są różnorodne, pochodzą
z różnych epok i estetyk muzycznych, natomiast rzeczywiście łączy je myśl przewodnia, o której pani wspomniała.
Zaskoczył mnie Pan. Czy zakończenie pracy chórmistrza FŁ wiąże się z nowymi planami zawodowymi?
Nie mam szczególnych, nowych planów poza kontynuacją i rozwijaniem tego, co do tej pory robiłem obok Filharmonii, czyli pracy w Akademii Muzycznej i Szkole Muzycznej II st. Równolegle prowadzę także inne zespoły chóralne. Ta zmiana nie jest spowodowana żadnym wypadkiem losowym ani wielką zmianą planów. Myślę, że w życiu jest czas na wszystko, również na kończenie pewnych rzeczy na etapie, w którym funkcjonują one całkiem dobrze.
W związku z planowanymi zmianami nie wiem, czy zna Pan odpowiedź na kolejne pytanie. Bo chciałabym się dowiedzieć, jak doświadczenia minionego roku wpłyną na kształt nadchodzącego sezonu artystycznego.
Oczywiście, znam plany repertuarowe, cały czas uczestniczę w konsultowaniu nowego programu. W przygotowaniach bierzemy pod uwagę dwa scenariusze. W sytuacji powrotu do normalnego funkcjonowania planowane jest wznowienie wykonawstwa dzieł kantatowo-oratoryjnych, które od zawsze są głównym nurtem działalności chórów filharmonicznych. Jeżeli jednak okoliczności będą ciut mniej sprzyjające, to Filharmonia będzie dostosowywała repertuar adekwatnie do sytuacji
i rozwoju wydarzeń. Dziś natomiast plan na repertuar oratoryjny, z dużym, filharmonicznym składem, jest już gotowy. I wierzę, że chociaż w pewnej części będzie możliwy do zrealizowania.
Zanim jednak przyjdzie czas na kolejny sezon koncertowy, to na horyzoncie już widać wakacje. Czy w tym czasie planuje Pan odpoczynek od muzyki, czy może wręcz przeciwnie?
Od kilku dobrych lat postanowiłem przynajmniej przez miesiąc wakacji odpoczywać od pracy związanej z muzyką, od jej praktykowania. Trudno jest całkowicie odpoczywać od muzyki, bo ona cały czas jest gdzieś obok nas, ale mimo wszystko staram się mieć taki miesiąc, podczas którego nie pracuję zawodowo. Dzięki temu głowa ma szansę powędrować w inne rejony, dać sobie przestrzeń na nowe, trochę się zresetować. To jest niezwykle ważne, coraz bardziej to doceniam i coraz mocniej tego potrzebuję. Chcąc wykonywać swoją pracę czy misję w sposób najbardziej doskonały, możliwie najlepszy, trzeba też odnaleźć do tego pewien dystans i spokój.
Tym bardziej że jest Pan aktywny na wielu polach. Wspomniał Pan o prowadzonych równolegle zespołach. Jednym z nich jest, chyba dość rzadki na skalę kraju, chór protestancki. Skąd pomysł na takie zajęcie?
Ta działalność jest dla mnie bardzo naturalna, ponieważ jestem protestantem i prowadzę ten zespół nieprzerwanie od prawie 30 lat, z pełną świadomością misji i służby, którą wykonuję w ten sposób. Oczywiście traktuję to jako wyzwanie muzyczne, techniczne i próbę stworzenia możliwie najlepszego zespołu, ale też jako wyraz duchowości i dzielenia się pewnym przekazem, który jest związany z treściami sakralnymi. Nie wiem, czy chóry protestanckie są takie rzadkie, trochę ich jest, m.in. właśnie ten łódzki, który w 2022 r. będzie obchodził stulecie swojego istnienia.
Ze znanych chórów protestanckich na myśl przychodzi mi chór TGD (Trzecia Godzina Dnia), który przedostał się do szerszej publiczności dzięki świątecznym trasom i obecności w koncertach telewizyjnych.
Mogę zdradzić ciekawostkę, że będąc na studiach, sam w tym chórze śpiewałem. Wtedy jednak był to zupełnie inny zespół i miał zupełnie inne założenia. Ale ta formacja też nie jest mi obca.
A czy mamy w Polsce twórców protestanckich, których pieśni czy hymny weszły do kanonu gatunku?
W naszych zbiorach pojawiają się pieśni polskich twórców, natomiast nie są to szczególnie rozpoznawalne postaci czy nazwiska. Oczywiście sięgamy też do tradycji polskiej muzyki sakralnej, wykonując np. psalmy Mikołaja Gomółki czy utwory Wacława z Szamotuł, ale myślę, że robimy to w zdecydowanie mniejszym stopniu niż nawiązuje się do śpiewów chorału gregoriańskiego w tradycji Kościoła rzymskiego, który jest silnie przywiązany do swoich muzycznych korzeni. Repertuar naszego chóru jest rozmaity, składa się zarówno z tradycyjnych hymnów oraz pieśni, jak i bardziej uwspółcześnionych opracowań i transkrypcji tego, co jest tworzone za oceanem, bo tam ta twórczość jest naprawę bardzo bogata.