Historia o rzeczach, których nie potrafimy wyjaśnić [rozmowa z Camille Thomas]
Filharmonia Łódzka oferuje wartą śledzenia rezydencję artystyczną. Camille Thomas – młoda francusko-belgijska wiolonczelistka, twórczyni albumu „Voice of Hope” – kilkukrotnie zagości na scenie filharmonii w tym i kolejnym roku. O swojej edukacji, koncertach i niemalże religijnym podejściu do muzyki opowiada w rozmowie z Wojciechem Gabrielem Pietrowem. Rozmowa dostępna również w języku angielskim.
Wojciech Gabriel Pietrow: 3 grudnia grasz w Filharmonii Łódzkiej. To nie będzie Twoje pierwsze spotkanie z tą przestrzenią i orkiestrą.
Camille Thomas: Nie – to będzie trzeci raz. Miałam już przyjemność występować z łódzką orkiestrą i Pawłem Przytockim. Po raz pierwszy grałam rok temu „Koncert potrójny” Beethovena w środku pandemii. W czerwcu miałam okazję zagrać już dla publiczności. Wystąpiłam wtedy z programem z „Voice of Hope”.
Jak wspominasz te występy?
Mój pierwszy koncert był wyjątkowym doświadczeniem. Był transmitowany na żywo bez publiczności, ale mogłam poczuć po raz pierwszy (odkąd wybuchła pandemia) radość z grania muzyki kameralnej. To był bardzo szczególny moment. Czerwcowy koncert był również wyjątkowy, ponieważ byłam bardzo szczęśliwa, mogąc spotkać się z publicznością i zagrać materiał z „Voice of Hope”. Teraz więc nie mogę się już doczekać rezydencji artystycznej w Filharmonii Łódzkiej.
Na kolejnym koncercie zagrasz na głównej scenie w sali koncertowej. W swojej karierze grałaś jednak na dachu, na pustyni czy w muzeum. Czy zwracasz uwagę na miejsce, w którym grasz?
Moim głównym celem jest dzielenie się muzyką z publicznością w najbardziej oddany i czysty sposób. Więc oczywiście – sala koncertowa jest świątynią muzyki i to w niej możemy tworzyć te chwile wieczności oraz magię zatrzymywania czasu. Możemy podzielić się czymś zupełnie wyjątkowym z publicznością i ludźmi, z którymi gramy.
W szczytowym momencie pandemii to wszystko nie było jednak możliwe. Zaczęłam więc grać na swoim dachu, ponieważ zostałam zamknięta w swoim mieszkaniu. Staram się znaleźć piękno we wszystkim i dla mnie ten dach był tak wyjątkowy, że chciałam się nim podzielić. Widziałam, że bycie tam i granie sprawiało, że czułam się dobrze. Chciałam, aby inni też tak się czuli. Nie myślałam o tym zbyt wiele. Nieco później koncerty nadal nie były możliwe, a muzea były zamknięte. Pomyślałam: „Dlaczego nie połączyć tych dwóch rzeczy, które śpią i przywrócić im życia?”. Po prostu próbowałam nadal tworzyć piękno.
Myślę, że grając w tych miejscach, nadajesz nowe znaczenia tej muzyce.
To coś, co zawsze miałam w sobie – chęć tworzenia pomostów między różnymi formami sztuki. Dla mnie głównym celem jest stworzenie jak najsilniejszych emocji. Myślę, że łącząc rzeczy i sztukę, można sięgnąć jeszcze wyżej. Miałam wrażenie, że np. w Luwrze te antyczne rzeźby i muzyka pasowały do siebie.
Czy są jakieś inne miejsca, w których chciałabyś zagrać?
Tak! Tyle miejsc! Lubię bawić się symbolami, więc myślę, że po graniu na moim dachu w Paryżu chciałabym zagrać na dachu siedziby ONZ w Nowym Jorku… lub Genewie… lub w innych miejscach związanych ze sztuką. Nawet w brzydkich miejscach. Możliwości jest tak wiele, ponieważ wyciągając muzykę z sal koncertowych, po prostu zmieniasz perspektywę całego doświadczenia.
Chciałbym Cię zapytać o Twoją edukację muzyczną. Uczyłem się grać na saksofonie od prawie 10 lat, ale nigdy nie znalazłem w tym radości ani przyjemności. Wszyscy mi mówili, że jeśli będę więcej ćwiczył, to będę grał lepiej i wtedy to będzie przyjemne. Nigdy nie znalazłem jednak tego uczucia. W Twoich opowieściach wydaje się, że od początku kochałaś swój instrument i grę na nim. Czy naprawdę tak było?
Tak! To zawsze jakoś było częścią mnie. To moja bezpieczna przestrzeń, w której mogę wyrazić rzeczy, którymi czuję, że muszę się dzielić.
Nawet jako młody człowiek nie miałaś tych chwil, kiedy nie chciałaś już ćwiczyć, a po prostu chciałaś wyjść i pobawić się z przyjaciółmi?
O tak, oczywiście, że tak! Jednak zawsze wiedziałam, że praktyka czyni mistrza i jeśli chcesz osiągnąć wielkie rzeczy, musisz coś poświęcić. I właściwie zawsze byłam zadowolona z tego całego ćwiczenia.
Czy kiedykolwiek myślałaś o nauczaniu innych?
Chciałabym kiedyś dawać lekcje mistrzowskie, ale na razie – nie. Na razie głównie występuję.
Nieraz powiedziałaś, że traktujesz muzykę jak religię.
Ogólnie sztuka to język, który mówi o rzeczach, których nie da się opisać słowami. Tak więc dla mnie każda nuta jest jak modlitwa. Muzyka to opowieść o rzeczach, których nie potrafimy wyjaśnić (dlaczego tu jesteśmy? itd.). Każdy utwór muzyczny jest znakiem zapytania. Każdy utwór to sposób, aby stać się trochę bardziej „wiecznym”. Te utwory, które gramy jak Beethoven czy Mozart – one wciąż żyją. Jest to jednak również język, który wykracza poza religie i kultury. Po prostu przemawia od serca do serca bez żadnych komplikacji. To prawie jak religia. Ale powiedziałabym, że bliżej mu do modlitwy. To sposób, aby stać się większym.
Muzyka rozwija w ludziach to, co najlepsze?
Oczywiście!
Jak to się dzieje?
Muzyka po prostu prowokuje pewne rzeczy, kiedy słucha się jej na najwyższym poziomie. Jakimś sposobem otwiera się wtedy twoje serce. Pamiętam, co Bernstein powiedział o symfoniach Mahlera – mają moc powiększania serc. To uczucie. Uczucie tak wielkie… Tak głębokie. I to uczucie wyraża się bez zastanowienia. To bezpośrednie doświadczenie daje człowiekowi ogromną energię i nadzieję. Nikt nie może być niewrażliwy na to czyste piękno.
Myślę, że trudno to wyrazić słowami. To jest bardziej duchowa sprawa.
Tak, oczywiście!
Czego się spodziewasz 3 grudnia? Czy masz jakieś nadzieje lub przewidywania?
Nie mogę się doczekać koncertu Elgara. To jeden z moich ulubionych utworów. Oczywiście ze względu na słynną interpretację tego dzieła Jacqueline du Pré – był on moim bogiem i idolem przez wszystkie nastoletnie lata. Granie tego koncertu to zawsze specyficzna podróż. To jeden z ostatnich utworów, które napisał Elgar. W tym czasie jego żona była bardzo chora – umierała. W tym dziele są dwa główne odczucia: ostatnie dni jego miłości, której można doświadczyć w ostatniej części koncertu (na końcu można poczuć, jak się żegna), a także uczucie pustki i braku sensu, które miał po pierwszej wojnie światowej. Teraz – po 100 latach – wciąż możemy zrozumieć, co czuł. W Łodzi będzie to mój pierwszy występ z Elgarem w tym sezonie, więc czuję, że sprawimy, że będzie wyjątkowo.
A co z przyszłymi projektami z Filharmonią Łódzką?
To będzie ekscytujący sezon! Po nadchodzącym koncercie wrócę i zagram „Koncert podwójny” Brahmsa z Bomsori Kim. Grałam z nią już rok temu w Gdańsku i jest niesamowitą instrumentalistką. Potem znowu zagram „Koncert podwójny”, ale z Vadimem Repinem. W kolejnych projektach wykonam Dvořáka i po raz pierwszy „Grave” Lutosławskiego. Będzie to więc ważne doświadczenie. Naprawdę nie mogę się doczekać tej rezydencji.