Olśniewający koncert [temat miesiąca: ŚWIATŁO]
„Uprzejmie prosimy o wyłączenie telefonów komórkowych oraz urządzeń elektronicznych. Przypominamy o zakazie nagrywania i filmowania koncertu…”. Powyższe słowa większości z nas kojarzą się tak samo. Są obietnicą. Już za chwilę się zacznie – na estradę wejdzie orkiestra, nastąpi jedyny w swoim rodzaju zgiełk strojonych instrumentów. A potem w blasku reflektorów pojawi się na scenie dyrygent. A może będzie inaczej – zapadnie ciemność i tylko po odgłosach kroków na scenie dowiemy się, że artyści już tu są. Muzyka wyłoni się z mroku. Po chwili pojawi się kolorowa poświata, a na jej tle dostrzeżemy sylwetki grających.
***
Czy często zastanawiamy się nad tym, jak oświetlenie wpływa na nasz odbiór muzyki? Projektanci sal koncertowych i teatrów wiele miejsca poświęcają akustyce, ważne są wygodne fotele i odpowiednia przepustowość dróg ewakuacyjnych. A światło? Z tym bywa różnie, choć w najnowszych obiektach organizatorzy mają zwykle możliwość wyboru spośród wielu wariantów. Można też oczywiście instalować dodatkowe elementy – reflektory, ale też podświetlane banery czy neony. W wielu miejscach, które z założenia nie zostały zbudowane jako sale koncertowe, trzeba się zadowolić światłem zastanym – i czasem okazuje się ono wystarczające, a nawet komfortowe.
Dyskoteka czy plaża?
Uczestnicząc od lat w koncertach jako wykonawca, nie umiem nie zwrócić uwagi na oświetlenie, nawet jeśli przypadnie mi rola słuchacza. Od razu widzę, komu w orkiestrze reflektor świeci prosto w oczy, kto dziś gra z pamięci, bo na jego nuty pada cień. Zdaję sobie sprawę z tego, jak trudno jest grać, gdy pełen fantazji realizator oświetlenia skieruje nagle na estradę migające stroboskopy. Słuchacze też nie zawsze mają komfort. Niejeden koncert zupełnie zepsuły mi jaskrawo podświetlone logotypy festiwalu z tyłu estrady albo kaskady spadających światełek – które w dodatku mrugały nie do rytmu! Koncerty plenerowe też są wyzwaniem, a marzeniem wykonawców jest lekko pochmurne popołudnie, bez ostrych kontrastów. Organizatorom, przeciwnie, podoba się pełne słońce, bo na zdjęciach podkreśla nastrój euforii i dobrej zabawy. Dobrze rozwiązano ten problem pod pomnikiem Chopina w warszawskich Łazienkach, gdzie artysta wraz z fortepianem jest ukryty pod plandeką. Ta chroni przed słońcem, upałem, przyda się też w razie nagłego deszczu.
W sidłach techniki
Kompromis w oświetleniu dużych zespołów jest w zasadzie niemożliwy, zawsze komuś świeci w oczy, a komuś jest ciemno. Istnieje co prawda wygodne i skuteczne rozwiązanie, ale jest ono chyba… zbyt proste, bo stosunkowo rzadko znajduje zastosowanie. To bezprzewodowe lampki mocowane na pulpitach do nut. Być może niedługo zostaną definitywnie wyparte przez podświetlane ekrany iPadów, którymi muzycy coraz częściej zastępują papierowe nuty. Swoją drogą, biorąc pod uwagę częste awarie tych urządzeń, oczywiście w najmniej odpowiednim momencie, egzemplarze papierowe nie powinny jeszcze iść na śmietnik. Lampki, podświetlane ekrany to jednak, podobnie jak rozważania nad mocą reflektorów, wciąż kwestie czysto techniczne. Są szalenie ważne, ale jednak nie powinny przyćmić tego, co najważniejsze – odbioru muzyki.
Słuchać w skupieniu
Zupełnie inaczej słucha się koncertu w sali bez okien, a inaczej, gdy w starym kościele przez szyby witraża padają na podłogę kolorowe smugi światła. Gdy na estradzie panuje ciemność i tylko wokół artysty grającego solowy recital lub grupki kameralistów widzimy na podłodze świetliste koła, cała uwaga skupiona jest na muzykach. Jeśli muzyce towarzyszy światło rozproszone, łatwo o brak skupienia, jest przecież tyle elementów, które angażują nasz wzrok i myśli – schody, wentylacja, może organy, może drugi fortepian przycupnął gdzieś w kąciku. Jedna z najdziwniejszych aranżacji świetlnych, w jakich miałam okazję występować, znajdowała się w zupełnie współczesnej pod względem wystroju sali w holenderskim Tilburgu. Ściana za plecami muzyków była podświetlona tak, że zdobiły ją pionowe pasy – na przemian różowe i niebieskie. Trochę się gryzły kolorystycznie z instrumentami w całej gamie odcieni bursztynu… dobrze, że przynajmniej muzycy byli ubrani na czarno. „Co miał na myśli projektant?” było głównym pytaniem wieczoru. Kolory niemowlęcych kocyków niespecjalnie pasowały nam do symfonii Z Nowego Świata Dworzaka i koncertu wiolonczelowego Schumanna. Ale podświetlenia nie dało się wyłączyć.
Ognista nuta
Zupełnie innym doznaniem było dla mnie granie koncertu wieczorem, w świetnie zachowanym rzymskim teatrze na terenie starożytnego miasta Aspendos. Oczywiście estradę oświetlono reflektorami, ale niezbyt mocno – natomiast wszędzie wokół paliły się pochodnie. Żywy ogień tuż przy instrumentach? Wydaje się ryzykowne, ale przypomnijmy sobie wieczory z gitarą przy ognisku. Czyż nie było pięknie i nastrojowo? Z kolei pierwsi przewodnicy tatrzańscy zabierali w góry nie tylko swoich gości, ale też kucharzy z całym potrzebnym im wyposażeniem oraz muzykantów, którzy grali i tańczyli wieczorami wokół ognia. Można tylko zazdrościć ówczesnym tatrzańskim turystom wrażeń, których dziś już nie da się powtórzyć.
Kolory muzyki
Gdy rozmawiałam z uczestnikami warszawskiego konkursu chopinowskiego, ciekawiło mnie, czy kolor, na jaki podświetlane są organy z tyłu estrady, a także ściany całej sali, ma dla nich znaczenie. Czy błękit pierwszego etapu koi nerwy, a czerwień drugiego przyspiesza tempo? Kilkoro przyznało, że… nawet tego nie zauważyło. Ich skupienie na grze, na oświetlonej ostrym, telewizyjnym światłem klawiaturze było zbyt wielkie, by zauważyć zmianę kolorystyki. Ja, jako słuchacz, zwracałam na to uwagę zawsze. Niespecjalnie np. lubię niebieski, nie pasuje mi on do kolorystyki instrumentów, a nawet do muzyki. Co innego czerwień, pomarańczowy. Ale z pewnością są osoby, które mają dokładnie odwrotne preferencje. Zdarzało mi się bywać i grać na koncertach, gdzie każdy utwór miał przydzieloną odmienną barwę, ale ich dobór był raczej dziełem przypadku. Tak naprawdę wprowadzanie kolorów do oświetlenia estrady jest już bardzo istotnym dodatkiem do muzyki, wkroczeniem na terytorium teatru, opery. Podobnie jak ruchome, migające światła. Takie zabiegi pobudzają nie tylko zmysł wzroku, ale też emocje. Powinny one współgrać z muzyką, być starannie przemyślane.
W mrokach widowni
Oświetlenie estrady jest bardzo istotne. A widowni? Złotym standardem jest jej zaciemnianie. Z dwóch powodów – po pierwsze, by słuchacze mogli bardziej skupić się na tym, co dzieje się na estradzie. Po drugie – by muzycy nie widzieli, że ktoś śpi, ziewa, jeden przegląda program, a inny wpatruje się w nich przeszywającym wzrokiem. Choć akurat to ostatnie wyczuwa się zawsze. Często, jeśli spojrzenie jest przyjazne, gra się tak naprawdę dla tej jednej, błyszczącej pary oczu. Tu mała wskazówka dla publiczności – jeśli siedzisz blisko, bądź gotów na tę specyficzną wymianę energii, na to, że możesz stać się niejako adresatem numer jeden. Przy okazji wskazówka druga – jeśli musisz korzystać z telefonu, a są tacy, co muszą, ukryj go w otwartej tylko trochę torebce lub plecaku, żeby ograniczyć niebieską poświatę na swojej twarzy. Z estrady wygląda ona dość deprymująco.
To nie awaria
Coraz częściej muzyka prezentowana jest w daleki od klasycznych rozwiązań sposób. Eksplorowany jest nie tylko niestandardowy repertuar, ale też nowe lokalizacje, sposoby usadzenia publiczności. Oświetlenie również jest przedmiotem eksperymentów. Kiedyś miałam okazję słuchać recitalu fortepianowego w półmroku, artysta uparł się, by zlikwidować wszelkie świetlne rozpraszacze. Słuchało się jego gry świetnie, wcale nie czuło się znużenia czy niedosytu energetycznego. Inny eksperyment idzie krok dalej – są to także recitale fortepianowe, ale w zupełnej ciemności. Ich organizatorzy obiecują niezwykłe doznania, a nawet duchową przemianę podczas słuchania muzyki z wyłączeniem zmysłu wzroku. Jeśli nie mamy ochoty udać się na taki koncert, obawiamy się swoich reakcji, możemy sprawdzić w domu, jak to działa. Włączyć muzykę, zaciągnąć zasłony, pogasić światła, włożyć jedwabne okulary do spania i czekać na efekty. Może coś w tym jest? Byle nie zasnąć…
Przed pianiem koguta
Znajomy wiolonczelista z Austrii od lat organizuje festiwal w Jerozolimie. Jest on ucieleśnieniem niezwykłej idei wydarzenia opartego na współpracy artystów pochodzących z trzech różnych wyznań i kultur – judaizmu, chrześcijaństwa i islamu. Jeden z koncertów wyczekiwany jest szczególnie – to koncert zaczynający się tuż przed wschodem słońca na jednym z dachów w pobliżu słynnej złoconej kopuły muzułmańskiego sanktuarium. Moment, w którym pierwsze promienie słoneczne oblewają muzyków i publiczność, jest podobno szczególnie wzruszający i zachwycający. Tak, natura też ma coś do powiedzenia i zna się na sztuce.
***
Z pewnością jest jeszcze wiele pomysłów, które dotąd nie zostały zrealizowane. Lepsze i gorsze, skłaniające się ku innowacyjnym technologiom lub przeciwnie, wykorzystujące walory przyrody. Moim zdaniem jedno jest ważne – jakikolwiek element angażujący zmysły inne niż słuch musi świetnie współgrać z muzyką. Może też tworzyć zestawienie pozornie szokujące. Byle nie przypadkowe. Powoli mija moda na ozdabianie każdego koncertu wizualizacjami multimedialnymi. Migające geometryczne grafiki i światła zostają tam, gdzie ich miejsce – na plenerowych imprezach sylwestrowych. Dobra muzyka sama w sobie tak przyciąga uwagę, że niekoniecznie trzeba ją urozmaicać i wzbogacać efektami specjalnymi. Oby pamiętali o tym organizatorzy, którzy, dosłownie i w przenośni, chcą olśnić słuchaczy. Warto się postarać – może to właśnie ten koncert ktoś wspomni za dwadzieścia lat.