Ambitny cel [O tym, czy można uwiecznić Tatry za pomocą sztuki. I po co w ogóle to robić]
Człowiek to ciekawy egzemplarz. Choć żyje wśród przyrody na co dzień, jest przedstawicielem jedynego gatunku, który ma potrzebę uwieczniania jej obrazu w rozmaity sposób. Od początków cywilizacji próbuje rysować bizony i słońce, malować pejzaże, opisywać słowem czy muzyką siłę żywiołów. Od czasów wynalezienia fotografii i filmu ma jeszcze szersze pole do popisu.
Skąd ta nieodparta chęć twórczego przetwarzania dzieła natury? Czy chodzi o pozostawienie dokumentacji dla potomnych? Wyrażenie szczerego zachwytu, którego tłumić w sobie nie sposób? A może to potrzeba zmierzenia się z wyzwaniem, w którym z góry wiadomo, kto odniesie zwycięstwo – i nie będzie to człowiek? Tak jak wielu jest artystów, którzy w swoich dziełach podjęli temat przyrody, tak nielicznym (a może żadnemu?) nie udało się sięgnąć wyżyn talentu twórczego, jaki ma do dyspozycji sama natura.
Nieustraszeni
Są cele proste i bardziej ambitne. Trawę i prosty kwiatek potrafi narysować już przedszkolak. Wiadomo, że będzie to rys uproszczony, lecz przecież liczy się radość z próby odwzorowania rzeczywistości. Tym większa, jeśli ktoś rozpozna, czym jest obiekt – a zdarza się, że rodzice dopiero z zawiłej opowieści młodego artysty dowiadują się, że to, co brali za misia, to jednak pszczoła. Są jednak takie zjawiska i miejsca na Ziemi, których istoty nie da się przekazać w formie dzieła sztuki lub jest to bardzo trudne. Jednym z tych miejsc są Tatry. Góry niezwykłe, niemające swojego odpowiednika chyba w żadnym zakątku świata. Artystów, którzy próbowali zmierzyć się z ich opisaniem, uwiecznieniem w postaci wiersza czy obrazu, były dziesiątki. Jedni śmiało wspinali się na najbardziej wymagające szczyty, inni podziwiali je z dystansu, z dolin. Znajdziemy wśród nich nazwiska największych, jak Adam Asnyk, Kazimierz Przerwa-Tetmajer, Jan Kasprowicz, Leon Wyczółkowski. Wszystkich łączył zachwyt i nieodparta chęć jego wyrażenia.
Ze ślepym o kolorach
Zastanawia mnie, na ile twórcy podejmujący temat tatrzańskiej przyrody są świadomi pewnego niezręcznego faktu. Otóż, niezależnie od uprawianej przez siebie dziedziny sztuki, mają małe szanse, by udało im się trafić do głębi serc i umysłów tych, którzy nigdy nie widzieli Tatr na własne oczy, nie stanęli na górskiej ścieżce czy grani. Problem nie zawiera się w niedostatku piękna, przeciwnie, w jego nadmiarze. Nie tylko piękna, bardziej istotny jest całokształt doznań, jednoczesne odczuwanie wszystkiego – zapachu, temperatury, faktury skał, dźwięków i obrazów. Dzieło sztuki w swej niedoskonałości nie jest w stanie nasycić wszystkich zmysłów. Czy będzie rysunkiem, czy wierszem, może odwołać się jedynie do wyobraźni. Jednak intensywność i synergia odczuć, jakie stają się udziałem każdego, kto wyruszy pomiędzy skały i kosodrzewiny, nie mają odpowiednika w życiu mieszkańca obszarów nizinnych lub zurbanizowanych. Dopiero mając osobistą styczność z Tatrami, można zrozumieć w pełni ich potencjał.
Każdym zmysłem
Jakim kolorem uwiecznić na obrazie dotkliwe uczucie zimna w dolinie o zmierzchu, ból mięśni połączony z wszechogarniającym poczuciem szczęścia, szelest dzikich zwierząt w ciemniejącym lesie? Jaką nutą wyrazić wzruszenie na widok pierwszych gwiazd, którym towarzyszą smugi czerwieni zachodzącego słońca, a może błyski burzy na dalekim horyzoncie? Jakim wyrażeniem opisać stan, w którym słowa zamierają nawet w myślach – absolutną ciszę w zakątkach, gdzie nie dociera szum potoku i wiatru, gwar rozmów, śpiew ptaków czy nawoływanie świstaka? Jakie znaleźć słowa, dźwięki lub kolory, by zilustrować całość tych wrażeń jednocześnie? Grę światła na graniach, uderzenia tętna w skroniach i przyspieszony oddech, skupienie na każdym kroku i uporczywą chęć sięgnięcia po prostą kanapkę z serem, ale jeszcze nie teraz, za chwilę, gdy szerokość ścieżki pozwoli przysiąść na kamieniu? Mieszanina doznań zmysłowych, estetycznych, fizjologicznych, do tego rozterki umysłu, który nie może zdecydować, czy chłonąć to, co tu i teraz, czy kodować wspomnienia na przyszłość… Które dzieło sztuki temu sprosta?
Proteza dla wspomnień
A jednak, kolejni artyści śmiało sięgają po pędzel, pióro lub obiektyw, by uwiecznić ukochane góry. Sztukę z podhalańskim motywem docenić można głównie wtedy, gdy jest się od nich daleko. Tęsknota sprawia, że omijamy życzliwym okiem niedoskonałość rysunku znajomej grani, wyobraźnia i pamięć dokonają niezbędnej korekty. Darujemy poecie koślawe próby opisania tatrzańskiej mgły, pogodzimy się ze spłaszczającym granitowy relief obrazkiem w formacie jpg. Można podejrzewać, że większość ludzi, jadąc w Tatry po raz pierwszy, spodziewa się ładnych widoków, owszem, ale dopiero zastana rzeczywistość uświadamia im, co się składa na całokształt tatrzańskiego miru. Co ciekawe, mimo wszystko kupują pejzażyki, rzeźbione breloczki i magnesy ze zbyt jaskrawym zdjęciem – dla wtajemniczonych bywalców gór mają one wartość amuletu, wehikułu czasu i miejsca.
Czy warto?
Czego by nie mówić o efektach artystycznych działań twórców tatrzańskich, trzeba docenić ich poświęcenie. Wielu z nich było taternikami, dokonało wejść na niezwykle wymagające szczyty – w czasach, gdy nikomu nie śniło się o butach na wibramie, kurtkach z goreteksu i łańcuchach. Seweryn Goszczyński, który jako pierwszy wprowadził Tatry do polskiej literatury, zdążył opisać swoje tatrzańskie podboje w „Dzienniku podróży do Tatrów”. Podczas wspólnej wycieczki ocalił w chwili zagrożenia małego Kazimierza Przerwę-Tetmajera, późniejszego wielkiego poetę i piewcę Tatr. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Mieczysław Karłowicz nie nasłuchiwał wprawdzie w górach nowych motywów do poematu symfonicznego, ale z zapałem fotografował, wspinał się i jeździł na nartach, jednak z pewnością i w jego twórczości odbija się zachwyt górami. Potężna lawina zakończyła jego bardzo krótkie życie. Szkoda, że wtedy jeszcze nie mógł mu przybyć na pomoc TOPR, którego powstanie kompozytor gorąco wspierał. Zabrakło kilku miesięcy. A może ostrożności? Dziś każdy, artysta czy nie, ma świadomość, że zimą nie chodzi się samemu w lawinowym terenie, choć kuszą malownicze połacie nietkniętego śniegu.
Uciec przed kiczem
Pułapką, która czyha na artystów pragnących jak najlepiej odwzorować surowe piękno gór, jest nadgorliwość. Im bardziej będą się starali dokładnie odwzorować dzieło natury, „wypacykować” każdy piarg i gałązkę kosówki – tym większe prawdopodobieństwo, że wyjdzie coś naprawdę kiczowatego, powstanie zaledwie nędzna imitacja przyrodniczego cudu. Szczerze mówiąc, najgorzej mają poeci. Im bardziej górnolotne słowa, zwroty i metafory – tym większa szansa, że wzbudzą uśmiech zażenowania. Dosłowne cytaty z muzyki góralskiej niekoniecznie bronią się w gronie słuchaczy, którzy nie mieli dotąd do czynienia z folklorem w jego surowej, naturalnej postaci. Bardziej uniwersalny jest język subtelnej metafory, obecny np. pierwszych ogniwach obu kwartetów smyczkowych Szymanowskiego. Jest tam wiele o Tatrach, choć nie poczuje tego ten, kto nigdy w nich nie stanął. Doskonałe kolaże zakopiańskiej artystki Ewy Fortuny czy obraz „Halny” Anny Schumacher, ocierający się o abstrakcję, przemawiają mocniej niż pejzaż z obowiązkowym szałasem, juhasem i owieczką na hali. Nie mieli chyba tej świadomości pomysłodawcy wielkiego obrazu, największego w dziejach polskiego malarstwa (115 na 16 m), który przedstawiał panoramę Tatr. Pokazywano go w Warszawie w 1896 r., w specjalnie stworzonej dla potrzeb jego prezentacji rotundzie. Pracowało nad nim kilku malarzy jednocześnie. Nie cieszył się popularnością, pocięto go więc na kawałki i zamalowano, pozostały po nim jedynie dwa szkice.
Bliżej prawdy
Czy istnieją więc artyści, którym udaje się zdziałać cokolwiek dobrego w tatrzańskiej – czy szerzej, górskiej – materii? Tak, są tacy, którzy nie irytują powierzchownością ujęcia tematu. Frapujące są np. obrazy młodego twórcy Bartka Leszczyny. W zadziwiający sposób potrafi on uchwycić górskie światło, lepiej niż zrobi to aparat fotograficzny. Patrząc na jego prace, pozornie chaotyczne kadry, na których widnieją pnie drzew i leśne poszycie pokryte śniegiem w blasku porannego słońca – natychmiast przypominam sobie ulubione leśne szlaki. Gdy czytam tatrzańskie wiersze Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, mam wrażenie, że to właśnie ona, ze swoją czułością i intymnością języka, bliższa jest temu, co czuję, będąc gościem w górach. Niekoniecznie natomiast przemawiają do mnie ody pełne majestatu u Asnyka czy Tetmajera. Nie znalazłam jeszcze (choć może niezbyt gorliwie szukałam) dzieła sztuki mówiącego o tatrzańskiej nocy, o wzruszeniu, gdy „góry idą spać” i rysunek ich grani zaciera się w mroku. Nie trafiłam na artystyczne ujęcie wielu zjawisk, których doświadczam w górach. Jednak może to moje odczucia są dziwne, nietypowe? Może są zbyt trudne, by opisać je sztuką? Paradoksalnie, lepiej chyba wychodzi to dokumentalistom. Tyle że, znów, ich relacje niewiele powiedzą komuś, kto nigdy nie poczuł się drobinką, stojąc nad kilkusetmetrową przepaścią, nie stawiał ostrożnie kroków na wąskim gzymsie przytulony do rozgrzanej słońcem, chropawej ściany z granitu, nie stanął nad chmurami, czując jednocześnie zachwyt i lęk.
Odwagi!
Czy zatem artyści nie mają w górach nic do roboty? Powinni je porzucić i zająć się opiewaniem miejskiej architektury? Nie bądźmy aż tak surowi. Mimo wszystko mają do odegrania swoją rolę. Byli potrzebni dawno temu, gdy w Tatry docierało niewielu. Są i dziś, gdy odwiedzają je trzy miliony turystów rocznie. Dobrze, że istnieje artystyczne świadectwo gór innych, niż przedstawiają je media. Tatry to nie tylko zatłoczone szlaki, śmieci w kosodrzewinach i pijani amatorzy piwa z wiśniówką plączący się wokół schronisk. I nie selfie z Morskim Okiem w tle, pstrykane przez wymalowane influencerki w trampkach na grubej podeszwie. To wciąż kraina dzika, w wielu miejscach bezludna, to nadal królestwo niezliczonych gatunków flory i fauny. Tatry wciąż są górą, dosłownie i w przenośni, nie dają się łatwo pokonać hałaśliwym turystom. Czasem szkoda mi tych, którzy nawet we własnej głowie, na swój osobisty użytek nie chcą uwiecznić uroku tatrzańskiej przyrody, by mieć co wspominać, gdy wrócą do biura w wielkim mieście. Większość odwiedzających Tatry nie jest w stanie iść w ciszy, wciąż muszą zagadywać towarzyszy wycieczki, czasem sięgają po telefon, nie mogąc znieść samotności. Omawiane są wszystkie tematy – rozwody, podatki, wybór sukienki na wesele, zakup samochodu. Niemal nikt nie staje, by posłuchać ciszy niezagłuszonej odgłosem własnych kroków i paplaniny. Nie wyłącza latarki, by dostrzec w nocy Drogę Mleczną, nie przykuca przy zamarzającym strumieniu, by obserwować skomplikowane lodowe formacje. Mało kto rozkłada się na polanie, by przez godzinę słuchać brzęczenia owadów lub nawet się zdrzemnąć. By to zrobić, nie trzeba być artystą. A może jednak? Może tylko on ma odwagę tak zwyczajnie, niemodnie poczuć zachwyt i podzielić się nim z innymi? Próbujcie. Piszcie, malujcie, fotografujcie. Tatry wam wybaczą.