Nie każdy czuje w sobie siłę, żeby stawać na barykadzie [rozmowa z Robertem Gulaczykiem, filmowym Antkiem Boryną z „Chłopów”]
O czym „Chłopi” Reymonta mówią dzisiaj, o magicznej granicy 40 lat w zawodzie aktora oraz społecznym zaangażowaniu artystów z Robertem Gulaczykiem rozmawia Teresa Wysocka.
W wywiadach wspominałeś, że zostałeś wybrany do roli Antka Boryny („Chłopi” reż. DK Welchman, Hugh Welchman), zanim jeszcze wybrano Jagnę.
Cały proces castingu do tego filmu był skomplikowany i po części zaburzony. Zazwyczaj zaczyna się budowanie obsady od głównej bohaterki lub bohatera, w tym przypadku Jagny. Dorota (DK Welchman) również miała taki plan, co się trochę nie udało, bo wciąż nie była w stu procentach przekonana do żadnej z aktorek. Poprosiła o wysyłanie filmików, otworzyła casting na całą Polskę i mnóstwo dziewczyn wysłało swoje nagrania. Została wyłoniona grupa około dwudziestu kandydatek, po czym nastąpiła seria spotkań z innymi bohaterami i wtedy między innymi ja zostałem zaproszony do roli Antka. Ponieważ Dorota wciąż nie była przekonana i miała trudność z główną bohaterką, postanowiła odwrócić kolejność, więc najpierw dokonała wyboru Antka, a potem, już ze mną, odbywało się szukanie Jagny.
W warstwie tekstowej raczej niewiele jest wątków budujących charakter Antka, więc dużo zależało od Ciebie.
Myślę, że to dotyczy chyba wszystkich postaci. Nawet jeżeli Jagna ma najwięcej wplecionych czy wyjętych z książki wątków, to i tak nie ma wszystkich, które ją budują w powieści. I podobnie jest z resztą głównych bohaterów, nie wspominając o drugim czy trzecim planie, który w książce Reymonta jest dużo bardziej rozbudowany. To jest chyba nieszczęście każdej adaptacji. Nie da się zrobić filmu, a na pewno nie dwugodzinnego, z 900-stronicowej powieści, bez straty kawałka historii. Wciąż mam do odświeżenia serial Rybkowskiego „Chłopi”, ale wydaje mi się, że on także musiał coś pominąć. Trwający nawet kilka godzin serial też nie pomieści wszystkich wątków, które są w książce, tych drobnych opowieści i opowiastek. Wracając do Antka, to wszystkie potrzebne mi sugestie i wskazówki były u Reymonta. Moją zasługą może być co najwyżej to, że starałem się o tych nieoczywistych, z perspektywy scenariusza filmu, motywacjach pamiętać. I bardzo chciałem spojrzeć na Antka współcześnie. Dla mnie to nie jest tylko historia sprzed 150 lat, bo te namiętności u Reymonta wydają mi się bardzo bliskie i tożsame nam współczesnym. Nagle pojawia się po prostu nowa miłość, która być może jest miłością jego życia – i jakiego wyboru on ma wtedy dokonać? Każdy jest zły, za oba będzie oskarżany. Dramatyczny wybór Antka, który ma do podjęcia – zostać z żoną, której najprawdopodobniej już nie kocha, i z dziećmi…
Lub nigdy jej nie kochał.
Oczywiście, tutaj dalej można snuć domysły, może ją kochał, a może nie. Ja jakoś lubię tę wersję, że ją kochał, ale że to umarło. Współcześnie sam znam mnóstwo takich historii. Widzowie często mówią po tym filmie, że Antek stchórzył. Ja też tak uważam, ale z drugiej strony, kiedy odwróci się ten dylemat i popatrzy na to z perspektywy Hanki, dzieci, domu i też, nie oszukujmy się, ambicji osobistych Antka, to jego tchórzostwo już nie jest takie oczywiste. On od początku chciał zająć miejsce po ojcu. Chciał być pierwszym gospodarzem we wsi, dla niego to ogromna nobilitacja. Mówiąc krótko, po śmierci Macieja to właśnie Antek jest dla wioski samcem alfa. Teraz on ma decyzję do podjęcia, czy idzie po swoje szczęście w miłości za cenę rezygnacji ze wszystkiego innego. To jest dramatyczny wybór i ja właśnie tak starałem się o tym myśleć. I mam doniesienia, że to się udało.
Podoba mi się, że dzięki Tobie i Mirosławowi Bace „Chłopi” to trochę powrót do męskich archetypów. W dzisiejszych czasach trudno o prawdziwie męskie postacie.
Z jednej strony to trudne, bo są gusta, które o tym decydują, i rzeczywiście jest tak, że kino feministyczne z kobiecym spojrzeniem sięga po mocne archetypy kobiece. Z drugiej jednak strony oglądamy tych „turbo męskich” aktorów – jak Mads Mikkelsen czy Alexander Skarsgård – i wszyscy się nimi zachwycamy. To z czegoś wynika. Nie chodzi mi o to, że tylko kobiety się zachwycają, mężczyźni też, ten archetyp męski czy pierwiastek męski jest bardzo potrzebny dla równowagi tego świata. To już brzmi trochę filozoficznie, ale wydaje mi się, że jak się to zabiera, to nagle trochę ta platforma leci w jedną stronę. Równowaga jest trudna do osiągnięcia, bo znowu jest to rozmowa o wrażliwości. Wrażliwości danego twórcy, reżysera, reżyserki, w jaki sposób o tym myślą, jak chcą opowiedzieć historię, gdzie postawić akcenty, a oprócz tego mają tyle na głowie w trakcie zdjęć i produkcji, że dużo może im umknąć i zejść z pola widzenia. Mam wrażenie, że akurat przy „Chłopach” ta równowaga jest zachowana. Wiadomo, że jest to kobiece spojrzenie, mamy główną bohaterkę w centralnej osi, ale jednak jest dwóch mocnych facetów – Maciej i Antek, którzy wokół niej orbitują. Reymontowska wieś ma zarówno mocne bohaterki, jak i mocnych bohaterów. Bohater zbiorowy też jest, jakoś tak, harmonijnie złożony.
W filmie „Lęk” również grasz pewnego siebie i silnego bohatera. W scenie, w której wysiadasz z samochodu, mimo że trwa ona chwilę, widz skupia się tylko na Tobie i Twoim samochodzie, zupełnie zapominając o Alfie, którą przez cały czas trwania filmu jechały obie kobiety.
Jesteś spostrzegawcza, bo ja dopiero przy drugim oglądaniu dostrzegłem, że to była Alfa Romeo, w Gdyni tego nie wychwyciłem. Ludzie kuluarowo mówili, że ten mój epizod u boku Magdaleny Cieleckiej i Marty Nieradkiewicz pozostaje w pamięci. Bardzo się z tego cieszę, zwłaszcza że jest to film, który porusza bardzo istotne tematy. Powiedziałem Sławomirowi Fabickiemu, reżyserowi, że niedawno zmarł mi tata i dzięki temu filmowi w pełni świadomie mogę przepracowywać swoją żałobę. Chociaż film dotyczy nieco innego tematu, to ten klimat, te spojrzenia między dziewczynami i te struny, których one dotykają, można odnieść do właściwie każdego ostatniego pożegnania i bardzo się cieszę, że mogłem dołożyć do tego swoją małą cegiełkę.
Uważam, że ta scena najlepiej pokazuje różnice w charakterze obu sióstr i ich osobowości. Gdyby jej nie było, brakowałoby tego rysu odmienności obu bohaterek.
Teraz są takie czasy, że produkcje, praktycznie wszystkie, ukrywają przed aktorami scenariusze i jeśli nie gra się jednej z wiodących postaci, to scenariusze rzadko są udostępniane w całości. Ja dopiero w Gdyni w pełni dowiedziałem się, o czym jest ten film, wcześniej nie znałem do końca kontekstu. Być może to dobrze, bo nie wiedziałem, jak moja postać będzie tam zakomponowana. Czasami ciężar historii zostaje w aktorze, a on zaczyna to grać i bywa tak, że trudno się z tego wyzwolić. Więc może dobrze, że nie znałem w pełni tej historii, dzięki temu byłem mile zaskoczony.
Miałam troszkę podobnie. Na przykład, kiedy oglądałam film „Pamiętnik” (reż. Nick Cassavetes), to stawiałam się w pozycji matki, a nie dziewczyny. Widziałam, że ona się zakochała i to jest piękna miłość, ale widziałam też, że rodzic wie, że córka może zmarnować sobie życie z tym człowiekiem.
No właśnie, też sobie to tak wykoncypowałem i czekałem na tę czterdziestkę. Ale kiedy skończyłem te 40 lat, to początek miałem dość trudny. Od pół roku nie miałem pracy, zrobiłem licencję i jeździłem na taksówce, umarł mi tata i wszystko się sypało. Myślałem wtedy, że czekałem na te 40 lat, tak naprawdę nie wiem po co, bo wszystko idzie źle. Ten zawód jest trudny, kiedy rezygnuje się z etatu. Nie można też za bardzo wrócić, to znaczy, można, ale już się nie chce. To było też następstwo moich decyzji, bo po prostu nie chciałem wracać do teatru. Kiedy odszedłem z etatu w Legnicy, to teoretycznie mogłem szukać pracy w Warszawie, ale kiedy wylądowałem na tym „odpoczynku” od teatru, który w założeniu miał potrwać pół roku, to dopiero do mnie dotarło, jak bardzo tego potrzebowałem. Nie chciałem się pakować w żaden etat, w żadne wielomiesięczne próby, bo wiedziałem, że nie będę na tyle produktywny, na ile bym chciał. To może zabrzmi niestety jakoś tak górnolotnie, ale ja nie chcę uprawiać tego zawodu na siłę, nie chcę mieć w aktorstwie poczucia, że coś muszę, a wielokrotnie już tak miewałem. Nie w sensie swojego stanu mentalnego, tylko czasami miałem wrażenie, że biorę udział w czymś, w czym niekoniecznie mam ochotę uczestniczyć, a nie bardzo można odmówić.
Tym bardziej, kiedy jest się aktorem etatowym.
Dokładnie. W etat jest wpisane wykonywanie obowiązków, na które nie zawsze masz ochotę. Rzadko ktoś cię pyta, czy chcesz grać właśnie tę rolę, czy chcesz pracować z tym reżyserem itd. I to jest niby naturalne, przecież w każdej pracy tak jest. Ale aktorstwo to rzemiosło artystyczne i kiedy człowiek zaczyna się coraz częściej przymuszać, a coraz mniej ma spontanicznej radości, to łatwo o zgorzknienie. Za bardzo lubię ten zawód, żeby go sobie w ten sposób psuć, dlatego w moim przypadku decyzja o odejściu z etatu pojawiła się w dobrym momencie i nadal nie czuję powrotu do teatru na stałe. Niestety z drugiej strony bycie wolnym strzelcem nie jest proste. Zwłaszcza kiedy zaczyna się właściwie na nowo. Myślę, że filmowo wciąż jestem osobą, która dopiero wyskakuje z pudełeczka. W teatrze spędziłem piętnaście lat, mam obycie w tej materii, w tym środowisku, a w filmie nie, więc to jest proces. Mam świadomość, że to musi zająć trochę czasu, więc absolutnie się na to nie obrażam. Oczywiście każdy by chciał, żeby to był strzał, ale też nie każdy dostaje taki dar od losu, jaki ja dostałem.
Nie brakuje Ci teatru? Na planie pracuje się lepiej?
Miałem ogromną chęć sprawdzenia się w tej innej materii, w tej drugiej aktorskiej nodze. Posmakowałem już tego przy „Twoim Vincencie” i przy innych, mniejszych rolach, jak choćby w serialu „Znaki”, który kręciliśmy w Kotlinie Kłodzkiej. Te przygody zostały mi w pamięci. W teatrze sprawdzałem się lepiej lub gorzej i myślę, że miałem swój proces dojrzewania w aktorstwie teatralnym, ale o sobie dowiedziałem się już bardzo dużo i teraz miałem potrzebę dowiedzenia się czegoś o sobie w filmie, przed kamerą. Oprócz tego zaważyło też to, o czym mówiłem wcześniej, dostałem pozytywny głos, że jest zapotrzebowanie na takie osoby jak ja i stwierdziłem, że to jest ten moment, dopiero później po rezygnacji z etatu, kiedy zrobiłem notkę dla mojej obecnej agencji, zdałem sobie sprawę, jak intensywnie w tym teatrze pracowałem. Kiedy podsumowałem piętnaście lat pracy, to okazało się, że zrobiłem prawie 60 ról teatralnych, czyli około 4 na sezon. To bardzo dużo, a wchodzenie z jednych prób w kolejne bardzo eksploatuje, bez względu na wielkość roli. W Legnicy często mieliśmy tak, że w sobotę lub niedzielę była premiera, a od wtorku odbywały się nowe próby. Tak naprawdę byłem w jednym temacie, którego jeszcze nie przepracowałem, i z tą rolą i emocjonalnie siedziałem w tamtych butach, a tutaj ktoś zakłada mi już nowe i wymaga świeżości, współpracy i tak dalej. Z jednej strony bardzo się cieszę, bo to daje ogromne doświadczenie, ale wydaje mi się, że moment, w którym podjąłem tę decyzję, pozwolił mi uniknąć pewnego rodzaju wypalenia zawodowego, które w moim przypadku mogłoby się pojawić.
Myślałeś o tym, żeby wyprowadzić się z Polski?
Nie, nigdy o tym nie myślałem. Pewnie z jednej strony jest to kwestia językowa, bo nigdy nie byłem szczególnie biegły w językach obcych, ale też od zawsze czułem się patriotą. Choć dzisiaj to nie jest szczególnie modne słowo i kojarzy się z marszami, kibolami i tak dalej, z przesadą w drugą stronę. Ale mam poczucie, że znam wrażliwość języka polskiego, mówię tym językiem od lat, lubię tę naszą literaturę i zawiłości polskiej czy słowiańskiej duszy. Ja generalnie jestem lewicowcem, ale jednocześnie czuję się patriotą i wiem, że to się nie wyklucza, ale rzadko się o tym mówi, raczej oddajemy to narodowościowe pole właśnie tylko prawej stronie, a właściwie dlaczego? Denerwowało mnie, że na czarnych marszach w Warszawie, na marszach KOD-u czy marszach przeciwko przejmowaniu sądownictwa przez polityków było bardzo dużo flag Unii Europejskiej, a na palcach jednej ręki można było policzyć flagi Polski. Czułem, że coś tu nie gra, czy to znaczy, że my oddajemy właśnie tę Polskę? Kiedy prawicowcy wychodzili na biało-czerwone marsze 11 listopada, to pomyślałem, dlaczego ja mam się wstydzić? Nie chcę się wstydzić tego, że jestem Polakiem. Z drugiej strony myślę, że to, co się obecnie politycznie przetacza w naszym życiu, jest bardzo ciekawe. Często narzekamy na ten naród, że jest taki, a nie inny, a z drugiej strony 74-procentowa frekwencja nagle wszystkim otworzyła oczy, że jednak ten proces w naszych duszach się toczy. Bardzo lubię w tym narodzie to, że nawet kiedy popełnia błędy, to przychodzi moment refleksji, może po szkodzie, ale jednak. Jest też w tym kraju jakaś międzyludzka głębia, dlatego nigdy nie myślałem o tym, żeby wyjechać, poza oczywiście chwilowymi wypadami. Wiadomo, że chętnie popracowałbym za granicą przy jakimś projekcie, co mi się zresztą zdarzyło w zeszłym roku, kiedy zrobiłem krótki metraż w Wielkiej Brytanii. „Twojego Vincenta” też kręciliśmy w Londynie. To są bardzo fajne przygody i oczywiście je lubię, ale nie wyobrażam sobie na przykład spędzić na stałe roku, dwóch, trzech za granicą. Myślę, że byłoby to dla mnie trudne.
Moje pytanie wzięło się stąd, że bardzo lubię język polski i zauważam u Ciebie taki szacunek do tego języka.
Widocznie miałem dobrych nauczycieli. Rzeczywiście od dawna byłem chwalony za dykcję, w szkole teatralnej i jeszcze przed nią miałem taki długi okres uczestnictwa w konkursach recytatorskich, oratorskich, na których już wtedy uczyli nas, gdzie trzeba mówić głośniej, gdzie wyraźniej itd. Mnóstwo tych szczegółów złożyło się później na mnie jako studenta aktorstwa. Był też Teatr Wirtualny u Eweliny Wyrzykowskiej w Pile i tak naprawdę ona sprawiła, że w ogóle dzisiaj rozmawiamy. Bez niej nie wiedziałbym, czym jest aktorstwo, czym jest scena i że w ogóle mogę mieć takie marzenia. To mnie właśnie sprowokowało do tego, żeby pójść na te studia.
Czy uważasz, że jako artysta powinieneś zabierać głos w sprawach społecznych?
To jest bardzo ciekawe pytanie, dzięki za nie. Myślę, że artyści od zawsze zajmowali stanowisko i to jest bardzo cenne, bo sztuka potrafi szybko reagować na to, co się dzieje. Ja uważam, że jako artysta mam do tego prawo, ale przede wszystkim mam do tego prawo jako człowiek, jako obywatel. Zawsze mnie to mierzwiło w Legnicy, bo Jacek Głomb, dyrektor Teatru im. Heleny Modrzejewskiej, był swego czasu zaangażowany chociażby w pracę Komitetu Obrony Demokracji i był posądzany o polityczne działania jako dyrektor teatru, mimo że powinien być apolityczny. Ja się z tym zawsze kłóciłem w tym sensie, że dla mnie czym innym jest rola, jaką odgrywasz jako dyrektor, a czym innym jest twoja własna obywatelska wrażliwość. Nie wyobrażam sobie, że miałbym siedzieć cicho i ukrywać się, kiedy dzieje się coś, co moim zdaniem nie powinno się dziać. Do tej pory nie reagowałem na te sprawy jako artysta, bo nie robiłem spektakli, happeningów, nie nagrałem żadnej piosenki, spektakle, nawet interwencyjne, w których brałem udział, to było zupełnie co innego, bo nie byłem ich twórcą czy pomysłodawcą, ale z chęcią wziąłem w nich udział. Natomiast przede wszystkim reagowałem jako obywatel, wychodząc na ulicę i protestując tam, gdzie uważałem, że granice są przekraczane. Uważam, że absolutnie każdy ma do tego prawo. Dlaczego ktoś ma być apolityczny jako obywatel tylko dlatego, że zawodowo pełni jakąś funkcję w społeczeństwie?
Uważam, że przez specyfikę tej pracy ogólnie rzecz biorąc artyści, nie tylko aktorzy, mają więcej okazji do tego, żeby otworzyć się na nowe.
Tak, ale artyści są różni. Jest cała masa ludzi zaangażowanych, ale jest również cała masa rzemieślników. Nie chodzi o to, że im umniejszam, tylko nie każdy czuje w sobie siłę, żeby stawać na barykadzie, a jest na tyle dobrym, wrażliwym medium, że potrafi świetnie przekazywać widzom emocje. Chodzi mi teraz konkretnie o tę najbliższą mi sferę, czyli aktorstwo. Znam wiele osób, które nie chcą zajmować stanowiska, bo na przykład za dużo ich to kosztuje, jest to dla nich obciążające. Jeśli to czujesz i chcesz zabrać głos, to moim zdaniem absolutnie masz do tego prawo, ale jeżeli nie czujesz się na siłach, żeby stawać na barykadzie czy na pierwszej linii frontu, to ja też to szanuję. Dbanie o siebie i swój komfort w tym zawodzie też jest ważne. Ja działam w Związku Zawodowym Aktorów Polskich, więc mam na tym polu duże doświadczenie. Aktorki i aktorzy nie muszą zajmować stanowiska, potrafią być piętnowani nawet za to, że grają w takiej, a nie innej telewizji, w takim, a nie innym serialu, to jest właściwie zjawisko nagminne, a ja znam codzienność i rzeczywistość sporej części tych aktorów. To, że byłem kierowcą taksówki, z czegoś wynika. Kiedy nie dostajesz propozycji, a musisz utrzymać rodzinę i nagle masz możliwość zarobić, wykonując rzetelnie swój zawód, to co w tym złego? A tu nagle ktoś przychodzi, puka do ciebie i mówi „dlaczego pan gra w tym serialu, jeśli to jest serial takiej czy innej opcji?”. Między innymi z takimi obciążeniami się mierzymy. Artyści są niedużą grupą społeczną, ale myślę, że wyobraźnia i wrażliwość, którą próbujemy się dzielić, mogłaby być lepiej wykorzystana w organizowaniu pewnych sfer społecznych. Bardzo dobrze pokazuje to prezydentura Václava Havla w Czechosłowacji. On, artysta pisarz, dramaturg, ściągnął na swoich współpracowników ludzi kultury, ludzi wrażliwych i stworzył rząd, który Czesi do dzisiaj chyba najlepiej oceniają, tę prezydenturę i te czasy. Stąd między innymi moja chęć działania w związkach zawodowych, bo moja wrażliwość społeczna nie daje mi spokoju i widzę, jak dużo rzeczy jest do załatwienia. Myślę, że to, co jest najistotniejsze, to świadomość, że możemy zmienić warunki wykonywania naszego zawodu na lepsze, na bezpieczniejsze, sprawić, by był lepiej opłacany. Powstaje tylko pytanie o drogę, jak do tego punktu na końcu tunelu dojść. Ja wiem, że to jest możliwe, ale wymaga przede wszystkim zjednoczenia całego środowiska.