Poznanie muzyki Ukrainy jest Polsce potrzebne [Rozmowa z Natalią i Olgą Pasiecznik]

23.12.2021
Natalia i Olga Pasiecznik koncert - Poznanie muzyki Ukrainy jest Polsce potrzebne

„Miejsce urodzenia człowieka nadal ma niestety duży wpływ na jego karierę” – mówi Olga Pasiecznik. Wraz siostrą – Natalią – opowiadają o muzyce ukraińskiej, która, choć niepoznana, nie jest gorsza od dzieł z Europy zachodniej. Chwilę po koncercie artystek na Festiwalu Eufonie rozmawiał z nimi Wojciech Gabriel Pietrow.

 

Wojciech Gabriel Pietrow: Koncert z festiwalu Eufonie był skupiony głównie na muzyce romantycznej. Jednak Pań repertuar jest znacznie szerszy.

 

Olga Pasiecznik: Trudno znaleźć dziś kogoś, kto zaakceptowałby bardzo wąską specjalizację u muzyka (która była popularna jeszcze 20 lat temu). Mieliśmy śpiewaków, którzy specjalizowali się np. tylko w muzyce renesansowej, romantycznej lub we współczesnej. Dziś mamy bardziej uniwersalny świat – spektakle barokowe są wystawiane w ogromnych teatrach, o których kompozytorzy, tworząc je, nawet nie myśleli. Do takiego typu teatrów są potrzebne inne głosy. Dlatego dyrygenci i reżyserzy szukają również uniwersalnych śpiewaków wykonujących muzykę różnych epok. To naturalne.

 

Czyli to potrzeby rynku?

 

O.P.: I czasu. Zmusiły one artystów, by potrafili się poruszać w różnych stylach, estetykach, technikach. Z drugiej strony wydaje mi się, że muzykowi kreatywnemu i poszukującemu będzie zawsze ciasno wyłącznie w jednej epoce, zatem szuka inspiracji w różnych.

 

Natalia Pasiecznik: Jeśli chodzi o pianistów, to oni od początku są uczeni, by grać utwory barokowe, klasyczne, romantyczne i późniejsze. Choć zawsze z upływem czasu każdy i tak szuka swojej niszy, bo nie każdy, kto gra Rachmaninowa, chce np. grać Mozarta. Jednak nawet będąc w tej niszy, szukamy nowych brzmień.

 

I jak wykonywać tak zróżnicowaną muzykę. Przecież każda epoka charakteryzuje się innymi środkami wyrazu – czasem utwory z różnych stylów brzmią jak dwa różne języki…

 

O.P.: To przestawianie się ze stylu na styl wcale nie jest takie oczywiste u śpiewaka. Instrumentaliści obiektywnie mają ten sam instrument, ale ludzki głos musi się dostosować do kolejnych technik, jakby zbudować inny instrument do każdej epoki. W sposób nadzwyczajny i sztuczny musimy nauczyć krtań pracować tak jak za czasów Monteverdiego, Belliniego czy Pendereckiego. Musimy szukać środków, które zdadzą egzamin w każdym stylu osobno i razem. Dzięki temu mamy szansę zobaczyć, czym jest źródło, czym droga, a czym cel. Jest to bardzo kreatywna i odkrywcza praca

Olga Pasiecznik i Natalia Pasiecznik w sali koncertowej na Zamku Królewskim, fortepian

Jeżeli przykładowo dzisiaj wykonują Panie muzykę współczesną, a jutro Bacha, to może się nie udać?

 

O.P.: Może być bardzo trudno, nawet dla kogoś, kto umie zrobić jedno i drugie.

 

N.P.: Oczywiście w przypadku fortepianu ta zmiana nie jest tak drastyczna, ale można zauważyć, że nawet pianiści, tworząc program recitali, zaczynają od Bacha i kończą Lisztem – nie na odwrót. Środki wyrazu są znacznie bardziej subtelne w baroku. U Liszta wszystko grane jest już z wielkim rozmachem.

 

O.P.: Choć znowu to nie jest tak oczywiste, bo w przypadku śpiewaków prędzej po Webernie i Schönbergu uda się zaśpiewać Bacha niż po wykonywaniu Straussa i Mahlera. Wbrew pozorom muzyka współczesna ma wiele wspólnego z barokiem – daje śpiewakowi dużą swobodę i zarazem wymaga ogromnej dyscypliny.

 

N.P.: Ale właśnie dzięki tym różnym stylom i technikom wykonywanie różnorodnej muzyki przynosi wiele emocji. Dlatego właśnie to jest tak ciekawe! Chcemy próbować tych różnych języków.

 

Na koncercie pojawiła się duża liczba pieśni ukraińskich. Utwory w języku ojczystym traktują Panie tak jak każdy inny utwór, czy jednak wkradają się uczucia patriotyczne i dodatkowe emocje?

 

O.P.: Oczywiście mamy specjalny stosunek do tej muzyki. To jest, kraj w którym się urodziłyśmy, w którym się kształciłyśmy i z którym wciąż utrzymujemy kontakt. Nosimy go w sercu. Traktujemy tę muzykę specjalnie. Szczególnie że jest ona wciąż mało znana w Polsce. A mamy tu przecież kilkaset tysięcy Ukraińców – to nasz najbliższy sąsiad. Poznanie muzyki i kultury Ukrainy jest Polsce potrzebne. Trzeba spojrzeć na ludzi z tego kraju nie tylko jak na pracowników, którzy przyjeżdżają do Polski przez trudną sytuację w ojczyźnie, a teraz i przez wojnę. Ukraina to kraj, który mimo bardzo trudnej historii oraz niebycia na mapie przez wiele stuleci utrzymał język, kulturę i stworzył profesjonalną muzykę, malarstwo czy poezję. Dobrze by było coś o tym wiedzieć.

 

Festiwal Eufonie i zainteresowanie jego twórców muzyką Europy Środkowo-Wschodniej wstrzeliły się więc idealnie w Pań preferencje.

 

N.P.: Ta muzyka jest też po prostu bardzo wartościowa. Brak jej popularności wynika z powodów historycznych, a nie gorszej jakości. Mam po prostu poczucie – jako muzyk – że jest to niesprawiedliwe. Bo są to utwory niezwykle ciekawe dla słuchacza. Gdy gramy tę muzykę, tak wiele osób – w tym profesjonalistów – pyta nas: „Dlaczego ta muzyka jest tak nieznana? Jak to jest możliwe?”.

 

Ale mimo wszystko czuje dumę w Pań wypowiedziach.

 

O.P.: Oczywiście, że tak! Towarzyszy nam ona, kiedy wykonujemy te utwory. Z Natalią mamy już chyba takie powołanie na całe życie, że prezentujemy muzykę ukraińską na całym świecie. Podobne uczucie towarzyszy nam, gdy wykonujemy poza Polską Szymanowskiego czy Chopina.

Olga Pasiecznik i Natalia Pasiecznik w sali koncertowej na Zamku Królewskim, fortepian

To co najciekawszego słuchacz może znaleźć w muzyce Mykoły Łysenki i Wiktora Kosenki?

 

N.P.: Krótko można wyjaśnić znaczenie muzyki Łysenki. Połączył on zachodnie wykształcenie z kulturą i folklorem Ukrainy. Jego muzyka jest dla Ukraińców tym, czym twórczość Chopina dla Polaków, Griega dla Norwegów, Sibeliusa dla Finów.

 

O.P.: Albo Dvořáka dla Czechów. Można powiedzieć po prostu, że Łysenko to ojciec ukraińskiej muzyki narodowej.

 

Łatwo chyba porównywać go też z Moniuszką – obaj korzystali z narodowego folkloru i tradycji w romantycznej formie.

 

N.P.: Kosenkę można podziwiać natomiast za jego małe formy, które są niezwykle wyraziste, intymne i subtelne. W jego czasach każdy, kto pisał wielkie dzieła podkreślające narodowy charakter muzyki ukraińskiej, był zsyłany na Sybir, aresztowany przez NKWD lub znikał z dnia na dzień. Stąd taki mały rozmiar tych dzieł. Nie wyjechał do Moskwy i tworzył w małej miejscowości – Żytomierzu.

 

O.P.: Mógł też oczywiście tam wyjechać i zrobić karierę. Tak działo się historycznie w przypadku wielu twórców, powszechnie znanych jako rosyjscy (m.in. Gogol, Bułhakow, Achmatowa, Prokofiew, Dunajewski, Kozłowski, Wiertinski). Wiktor Kosenko wybrał ciche życie na prowincji, które pozwalało mu tworzyć coś małego, za co go nikt „nie ruszał”.

 

A jak z popularnością tej muzyki na Ukrainie?

 

N.P.: Uczyłam się w Specjalnej Szkole Muzycznej im. Solomii Kruszelnickiej we Lwowie i tam ta narodowa tożsamość istniała nawet w czasach sowieckich. Jednak wciąż było trudno promować narodowych kompozytorów. Znało się ich i nawet grało się ich utwory, ale w małych dawkach, by niczego nie sprowokować. Zresztą nawet dzisiaj rosyjska narracja sugeruje, że Ukraińców nie ma jako nacji i że ich kultura jest mało rozwinięta. Kiedy jednak wyjechałam na zachód i zaczęłam grać tę muzykę, to reakcja międzynarodowej publiczności pozwoliła mi zrozumieć, jak bardzo jest ona wartościowa.

 

O.P.: Wielkie rzeczy widzimy tylko z odległości. Teraz, gdy przypomnę sobie, jak za czasów sowieckich ta muzyka była marginalnie traktowana, podchodzę do niej z wielką świadomością i miłością. Wyzbyłam się wszystkich kompleksów, pieczołowicie kształtowanych przez muzykologów radzieckich. Późno, bo późno, ale zrozumiałam, że jest to muzyka absolutnie światowa, przepiękna i moja.

 

Na koncercie w ramach Eufonii pojawiły się ukraińskie pieśni Łysenki i Kosenki. A skąd się wziął w programie skandynawski kompozytor Jean Sibelius?

 

O.P.: Pierwotnie – w zeszłym roku (odwołanym ze względu na restrykcje sanitarne – przyp. red.) – koncert miał na celu pokazanie muzyki ojców narodowych szkół muzycznych, którzy tworzyli w tym samym okresie historycznym. Poza wspomnianymi kompozytorami miał pojawić się jeszcze Dvořák. Niestety tego dnia jego cykl miał się pojawić na innym koncercie festiwalu, więc ostatecznie pierwsza część prezentowała muzykę ukraińską, a druga fińską. Oczywiście o Sibeliusie wiemy w Polsce więcej niż o Kosence czy Łysence. Wciąż jednak pozostaje on w cieniu innych kompozytorów swoich czasów. Miejsce urodzenia człowieka na tym globie, niestety, nadal ma duży wpływ na jego karierę. Kiedy dwadzieścia parę lat temu poznałam pieśni Sibeliusa, odkryłam jednocześnie świat nadzwyczajnej wrażliwości i głębi. Pokochałam je.

 

N.P.: Przez większą część swojego życia mieszkam w Szwecji, a Sibelius tworzył mnóstwo pieśni do szwedzkich tekstów – nie tylko fińskich. Te pieśni sprawiają, że płaczę. Są one dla mnie bardzo poruszające.

Olga Pasiecznik stoi przy fortepianie, Natalia Pasiecznik gra na fortepianie w sali koncertowej na Zamku Królewskim

Zakładam, że przez liczne koncerty i różne harmonogramy występów nie widzą się Panie często…

 

N.P.: Widzimy się właściwie tylko przy okazji wspólnych koncertów, ale jest ich dość dużo.

 

O.P.: Gramy razem od zawsze, zawodowo od czasów studenckich. I jest to wielki komfort. Nie jest łatwo znaleźć kogoś, z kim się podobnie rozumie i odczuwa muzykę. Tym bardziej jest to przyjemne, że taką osobą jest siostra.

 

A czy ta relacja nie wpływa źle na wykonywanie muzyki? Przecież bliskiej osobie łatwiej zwrócić uwagę, łatwiej się z nią otwarcie nie zgadzać. Chyba wtedy łatwiej o twórczy konflikt?

 

N.P.: I oczywiście tak się dzieje. (śmiech)

 

O.P.: Absolutnie ma pan rację! Jedna drugiej wszystko powie. Gdyby jednak była to obca osoba, to nie byłoby tak łatwo przyjmować jej uwagi. Słowa siostry łatwiej się odbiera i wiem, że zawsze są one szczere. Nawet jak Natalka coś mi „wywali”, czy ja jej, to wiemy, że po chwili to wyjdzie na dobre, bo efekt będzie lepszy.

 

N.P.: Ta otwartość ułatwia cały proces, bo komuś obcemu nie zwracałoby się tak często uwagi. Droga do efektu, który chcemy osiągnąć byłaby wtedy znacznie dłuższa.

 

To są jakieś negatywy takiej współpracy?

 

O.P.: Raczej w każdej współpracy są problemy – na tym polega cała idea prób i przygotowań do koncertu. Jest jeszcze taka specyficzna cecha naszego wspólnego występowania (raczej nie nazwałabym tego „minusem”), że każdy nieudany dźwięk jednej z nas przeżywamy obydwie. Na szczęście udany również jest podwójną radością. To ciekawie się składa, bo samo słowo „akompaniament” pierwotnie pochodzi od słowa oznaczającego osobę, która dzieli się chlebem z drugą osobą (łacińskie companio pochodzi od cząstki com- (z, razem) i słowa panis (chleb) – przyp. red.). Nasze wspólne wykonywanie muzyki jest więc rodzajem dzielenia wspólnego chleba, dzielenia wspólnych ciężarów i wspólnych radości. Tego można dokonać tylko z człowiekiem bliskim muzycznie i bliskim tak po prostu… po ludzku.

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji: Edyta Ruta | edyta.ruta [at] prestoportal.pl | +48 579 66 76 78

Może Cię zainteresować...

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.