Kto potrzebuje bohaterów?
W swoim nowym filmie „Bohater” (Francja, Iran, 2021) Asghar Farhadi obserwuje dramat skazańców mniej lub bardziej słusznie osadzonych w więzieniu. W rodzinnym Iranie wyczuwa się niezgodę na taki stan rzeczy. Jednak prócz wolności jest jeszcze jedna ważna wartość, o której przypomina nam reżyser – honor. W tym sensie jego opowieść staje się symboliczna zarówno dla jednostki, jak i całego narodu.
Farhadi przygląda się także różnym obliczom bohaterstwa, prowokuje do społecznej dyskusji na ten temat. Czy moralne postępowanie powinno już być uznane za bohaterstwo? A może po prostu jest naszym obowiązkiem i nie należy go za wszelką cenę gloryfikować? Bo czemu właściwie miałoby to służyć – dbaniu o własną reputację, wywieraniu wpływu na innych? W dzisiejszych czasach łatwo wykreować bohatera, media uwielbiają chwytające za serce historie. Na pierwszy rzut oka nie byłoby w tym nic niestosownego – wszyscy potrzebujemy pokrzepienia, wiary w ludzką uczciwość, autorytetów, zanurzenia się w emocjach, utożsamieniu się z kimś drugim, kogo moglibyśmy spotkać na ulicy, gdyby nie dzieliły nas lata czy kilometry… Wzruszają nas „mali-wielcy” ludzie, którzy nie wahają się zrezygnować z dobrej codzienności na rzecz ogółu.
Tak, mnie też takie postaci poruszają – gdy byłam nastolatką szukałam podobnych bohaterów w literaturze pięknej, co ciekawe, bodaj największą inspirację stanowił dla mnie Frodo z „Władcy Pierścieni”; zalewałam się łzami, myśląc o tym, jak wiele był gotów wycierpieć, aby tylko ocalić swoją maleńką ojczyznę, ukochany Hobbiton. Mimo że był postacią fikcyjną – do tego hobbitem (!) – to dostrzegałam w nim rys autentyzmu. Wcale nie chciał zostać bohaterem, ale życie zmusiło go do dokonywania tego typu wyborów. Miał swoje słabości, ale suma dobrych uczynków, jakich dokonał podczas misji mającej na celu zniszczenie Pierścienia Władzy w Mordorze, tak czy inaczej doprowadziła go do szczęśliwego finału – okupionego wprawdzie późniejszą traumą, jak to bywa z tymi, którzy zbyt długo noszą na swoich barkach zbyt wiele dla innych lub dla idei.
Być inspiracją
Bądźmy jednak poważni, a przynajmniej „poważniejsi”. W historii ludzkości znajdziemy wiele wybitnych postaci oraz takich, które nas inspirują swą prostotą. Pozycja sztandarowa dla każdego ucznia to, rzecz jasna, „Kamienie na szaniec”. Do dziś, gdy idę do pracy ulicą Jana Bytnara, czuję się, jakbym niemal inaczej stawiała kroki. Nagle prostuję się, ogarnia mnie podniosły nastrój. O tak, Janku, „Rudy”, tyle dekad po Twojej tragicznej śmierci w okupowanej Polsce podczas II wojny światowej wciąż o Tobie pamiętamy. A przecież obok Bytnara było jeszcze wielu innych, wspaniałych… nie tylko „Alek” czy Zośka”, Krzysztof Kamil Baczyński, Janusz Korczak, Witold Pilecki, święty ojciec Maksymilian Kolbe… ale przecież i Tadeusz Pietrzykowski „Teddy”, polski pięściarz, o którym w 2020 roku nakręcił film Maciej Barczewski. „Teddy” to człowiek-legenda dla wielu sportowców i wszystkich kultywujących pamięć o polskiej historii – pierwszą walkę w KL Auschwitz stoczył w marcu 1941 roku i… wygrał ją z niemieckim kapo (!), Walterem Dunningiem (przedwojennym wicemistrzem Niemiec w wadze średniej).
Oczywiście bohaterów warto poszukać i w czasach pokoju. Marek Kotański, społecznik, twórca Monaru – był charyzmatyczny, zdeterminowany, wielu uzależnionym uratował życie, co postanowiono podkreślić pięknym wpisem na jego płycie nagrobnej. Wzbudzał wprawdzie kontrowersje swoim autorytatywnym zachowaniem, lecz w żaden sposób nie mogło to przesłonić jego niebagatelnych zasług dla narkomańskiej społeczności, o czym czytamy m.in. w jego biografii napisanej przez Annę Kamińską. Ta sama autorka w innych swoich książkach opisała najróżniejsze „bohaterki” i „bohaterów” – w tym wielką orędowniczkę ochrony przyrody, Simonę Kossak, czy ikonę polskiego himalaizmu, Wandę Rutkiewicz. Trudno powiedzieć, czy wymienione tu panie bardziej były społecznymi autorytetami, które inspirowały do przełamywania własnych granic i dokonywania rzeczy wielkich w kulturze, sporcie czy nauce, czy też bohaterkami takimi jak Adam Bielecki i Denis Urubko, którzy z narażeniem życia ratowali Elisabeth Revol, która utknęła na stokach Nanga Parbat. Poświęcić się dla kogoś może nie jest najmądrzejszym pomysłem na życie, ale z pewnością pozwala nam zdobyć się na więcej, niż można by samego siebie podejrzewać. W imię miłości, wiary czy honoru właśnie.
Biegnąc na ratunek
Skupiłam się dotychczas głównie na polskich bohaterach, a przecież w każdym kraju odkrylibyśmy ich zapewne jeszcze wielu. Jest taka historia, która przed laty szczególnie utkwiła mi w głowie, dotyczy pożaru, do którego doszło w tunelu Mont-Blanc między Francą a Włochami w 1999 roku. Wówczas 39 osób straciło życie, w tym francuski strażak oraz włoski ratownik. Ten ostatni to Pierlucio Tinazzi, ponoć odpowiedzialny za ochronę tunelu. Uratował osiem osób, wywożąc je z Mont-Blanc na swoim motocyklu. Niestety sam nie zdołał się uratować. Dość podobna historia miała miejsce w tajlandzkiej jaskini Tham Luang, w której utknęła grupa chłopców wraz z trenerem między 23 czerwca a 10 lipca 2018 roku. Triathlonista (zarazem były członek tajlandzkiej marynarki wojennej), Saman Kunan, zmarł podczas akcji ratunkowej, kiedy to nurkował, próbując ułożyć butle z tlenem wzdłuż drogi, którą miały przejść dzieci. Szczegóły tej akcji zostały opowiedziane m.in. w dokumencie „Na ratunek” (Tajlandia, USA, 2021) wyświetlanym jakiś czas temu na festiwalu Millennium Docs Against Gravity. Niedawno powstał także serial oparty na tych wydarzeniach udostępniony na Netfliksie – „Operacja ratunkowa w tajlandzkiej jaskini” (Tajlandia, USA, 2022).
Kochamy bohaterów takich jak Kunan , choć zdecydowanie wolelibyśmy ich nie opłakiwać. Przyznajmy jednak – chwalebna śmierć wyciska łzy, mimo że rzadko kiedy chcemy się do tego przyznać.
Próby i pokusy
A jak jest z bohaterem Farhadiego? Cóż, Rahim pada ofiarą „sądów, w tym wydającego najostrzejsze wyroki trybunału, jakim są media społecznościowe”, jak czytamy na stronie dystrybutora. Rzeczywiście – atmosfera wokół więźnia zmienia się w filmie wiele razy, a wszystko dlatego, że podczas jego pobytu na przepustce ukochana podarowała mu znalezioną kilka dni wcześniej torbę z siedemnastoma złotymi monetami. Dar ten mógłby pomóc mężczyźnie spłacić częściowo długi i wyjść na wolność, jednak wierzyciel jest bezlitosny, przekonany, że poszedł już na za wiele ustępstw wobec Rahima. W tej sytuacji Rahim zmienia kierunek myślenia. Zaczyna wierzyć, że znalezienie torby nie jest szczęśliwym zbiegiem okoliczności, a jedynie próbą, na którą wystawia go los. Postanawia zwrócić torbę właścicielce. Szybko jednak w oczach świata zostaje bohaterem, który wykazał się nadzwyczajną szlachetnością. Stwarza to Rahimowi szansę na wcześniejsze wyjście z więzienia. Jednak opinia publiczna jest równie surowa jak wierzyciel – weryfikuje krok po kroku słowa Rahima. Czy rzeczywiście nie ma nic na sumieniu i nie wymyślił całej historii z torbą tylko po to, aby powrócić do jąkającego się, nastoletniego syna? A może w ogóle syn jest tu jedynie pretekstem, może Rahim jest bardziej sprytny, niż mogłoby się na pozór wydawać…? Może cały ten szum medialny ma wyłącznie ocieplić wizerunek więzienia, w którym przebywa Rahim?
Konfrontacja z prawdą
Dwukrotny zdobywca Oscara („Rozstanie”, „Klient”) pokazuje swoich bohaterów do bólu prawdziwie, obiektywnie. Obnaża ich uwikłanie, bezsilność wobec systemu, jakby poruszali się w labiryncie bez wyjścia. W filmie istotna jest psychologia postaci; przedwczesny upust emocji i zagubienie mogą zwieść Rahima na manowce, każdy ruch musi starannie planować, jeśli chce uniknąć kłopotliwych wyjaśnień. W całej opowieści następuje kilka wolt, które całkowicie zmieniają nasze myślenie o bohaterze. Ludzkie domysły, przedwczesne oceny, nic tu nie ułatwia ułożenia sobie życia na nowo, na wolności. Z dnia na dzień Rahim zostaje okrzyknięty bohaterem, później oszustem. I chociaż nie oszukuje, to jednocześnie zataja prawdę. Zapewne ze strachu, z głupoty, z bezradności – to jasne, ale fakt pozostaje faktem. Z drugiej strony kilkakrotnie można uznać go za bohatera. Raz, gdy zwraca właścicielce torbę ze złotem. Drugi raz, kiedy przestaje mu zależeć na pieniądzach zebranych przez życzliwych ludzi na spłacenie jego długu, bo ważniejsze jest dla niego jego dobre imię (pieniądze ostatecznie trafiają do rodziny pewnego zagadkowego człowieka, któremu udaje się w ten sposób uniknąć kary śmierci…). Trzeci raz, gdy nie chce wykorzystywać ani tej sytuacji, ani swojego przerażonego nią syna do manipulowania czyimiś uczuciami na wizji, nawet gdyby byłaby to ostatnia szansa na uniknięcie odsiadki. Bohaterstwo Rahima bywa dyskusyjne – jak wtedy, gdy zapewnia zatroskanego chłopca, że jest gotów wyrzec się ożenku z ukochaną kobietą, pomimo iż ta naprawdę wskoczyłaby za niego w ogień i robi wszystko, aby jej własna rodzina zaufała Rahimowi i pobłogosławiła ich związek. O tak, Rahim jest i nie jest bohaterem jednocześnie… Czy wobec tego bohaterowie w ogóle istnieją, warto kogokolwiek stawiać na piedestale? „Bohater” Farhadiego wyjechał z Cannes z Grand Prix, ale nie udziela jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Za to my możemy je sobie zadać. Czy jeszcze potrzebujemy bohaterów? A jeśli tak, to dlaczego i czemu wybieramy takich, a nie innych? Ja wiem, czemu ich potrzebuję, dlaczego poszukuję i wielkości, i człowieczeństwa w bohaterach reportaży prasowych czy filmów dokumentalnych, które realizuję – inspirują mnie do wyjścia poza własną strefę komfortu. O ile sznyt bohaterstwa nie staje się tanim sposobem na jej osiągnięcie.
ZOBACZ TRAILER „BOHATERA”: