Julia Kociuban: Bacewicz jest moim zawodowym aniołem
O najnowszych pozycjach w dyskografii artystki, procesie powstawania płyty, a także o tym, dlaczego warto zapoznawać scenę świata z muzyką polskich kompozytorów – z pianistką Julią Kociuban rozmawia Maria Krawczyk.
Porozmawiajmy o pewnej szczególnej płycie, która w ostatnim czasie była nominowana do Fryderyków – Bacewicz, Tansman | „Piano Quintets”. To nie pierwszy raz, gdy w Pani dyskografii łączy się repertuar tej dwójki kompozytorów. Skąd ta zbieżność?
Julia Kociuban: Prawdę mówiąc, połączenie tych kompozytorów kolejny raz było kompletnie przypadkowe i absolutnie niezamierzone. Już od bardzo dawna wraz z Messages Quartet planowałyśmy, że zrobimy coś wspólnie. W zeszłym roku pojawiła się taka możliwość, a razem z nią pomysł, by nagrać płytę. Było dla nas oczywiste, że na krążku muszą się znaleźć dzieła muzyki polskiej, bowiem zarówno ja, jak i dziewczyny promujemy naszą narodową twórczość i często wykonujemy dzieła mniej znane. Skoro kwintety i same kobiety, to wiedziałyśmy, że będzie to Bacewicz, a Tansman wydawał się najbardziej naturalnym dopełnieniem.
Czy po upływie czasu zauważyła Pani, że te płyty – „Koncerty fortepianowe” z Orkiestrą FŁ oraz „Kwintety fortepianowe” jakoś ze sobą korespondują?
Korespondują na pewno poprzez wspomniany dobór repertuaru, ale oprócz tego w moim odczuciu niezupełnie. Z jednej strony mamy koncerty fortepianowe napisane na instrument solowy z towarzyszeniem orkiestry, a z drugiej skład kameralny, gdzie każdy instrument jest tak samo ważny. To zupełnie inny rodzaj muzyki i różne odczucia, zarówno koncertowe, jak i nagraniowe.
Bacewicz i Tansman to łódzcy kompozytorzy. Trochę im się Pani już przygląda, czy coś jeszcze ich łączy?
Z pewnością można odnaleźć cechy wspólne w ich kompozycjach, chociaż style są bardzo różnorodne. W „Piano Quintet No. 1”, Bacewicz jest neoklasyczna. W drugim kwintecie brzmienia są nowatorskie, dysonansowe, tajemnicze. A muzyka Tansmana jest dla mnie barwna, z jazzowymi harmoniami, nieco lżejsza w odbiorze.
A jak doszło do współpracy z Messages Quartet i jak ona przebiegała?
Współpraca przebiegała cudownie, a nawiązała się dzięki przyjaźni. Od lat wraz z jedną ze skrzypaczek Messages Quartet – Małgorzatą Wasiucionek-Poterą jesteśmy sobie bardzo bliskie. To wyjątkowe momenty w życiu każdego muzyka, gdy może na scenie spotkać się z kimś, z kim łączą go nie tylko sprawy zawodowe, lecz także długa, prywatna historia.
Czy łatwiej pracuje się z orkiestrą, gdy jest się solistą, bo można poddać się swojej interpretacji, czy w kwintecie, który jest mniejszą strukturą? Myślę sobie tak, że w kwintecie każdy jest solistą, a zarazem częścią zespołu. To utrudnia znalezienie wspólnej drogi interpretacji czy przeciwnie?
Przy „Koncertach” cały proces przygotowawczy był zupełnie inny. Miałam możliwość popracowania nad swoją interpretacją, którą dopiero na końcowym etapie zaprezentowałam Orkiestrze Filharmonii Łódzkiej i wspaniałemu Pawłowi Przytockiemu, jej dyrektorowi artystycznemu, z którym mieliśmy następnie czas na ostatnie poprawki. Dni nagrywania były bardzo intensywne, ale szybkie, bowiem skład był duży i zmęczenie jednostki nie miało aż tak wielkiego wpływu na efekt. W składzie kameralnym trudność polega na tym, żeby zachować świeżość i indywidualność każdego członka zespołu przy jednoczesnej wspólnej wizji całości. Dla mnie dużo trudniejsze było zatem nagrywanie „Kwintetów”, ale jedynie pod względem fizycznym i wytrzymałościowym, ponieważ jeśli chodzi o interpretacje, to z Messages Quaretet byłyśmy bardzo zgodne.
Grażyna Bacewicz słynie z pięknych, wielobarwnych i wirtuozowskich partii dla skrzypiec. A jak to wygląda w innych obszarach instrumentacji? Każda praca nad płytą to nowe doświadczenie. Czy zaskoczyło coś Panią w tej twórczości?
Nie, dlatego że ja jestem zaznajomiona z twórczością Bacewicz od bardzo dawna. Na mojej pierwszej solowej płycie pojawiła się II Sonata, potem wspominany Koncert fortepianowy. Ona jest niejako moim zawodowym aniołem, ponieważ od samego początku artystycznej drogi mi towarzyszy. Wraz z mężem organizujemy także letnią akademię jej imienia. Do tej pory odbywała się ona w Łodzi, jednak od tego roku przenosimy się do Lusławic i Europejskiego Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego. Styl Bacewicz jest mi bardzo bliski i myślę, że się w nim dość dobrze odnajduję, zatem sama kompozytorka mnie nie zaskoczyła. Odkryłam jednak kolejne jej oblicze – to kameralne.
Skoro pojawił się wątek Bacewicz International Summer Music Academy, czego mogą się spodziewać w tym roku jej uczestnicy?
Dzięki zmianie miejsca i poszerzeniu naszych możliwości organizacyjnych, w tegorocznej edycji, która odbędzie się między 9 a 16 września, na uczestników nie będą czekać jedynie lekcje i koncerty, ale także panele dyskusyjne. Mamy, jak zawsze, absolutnie wyjątkowych pianistów-pedagogów – są to Grigory Gruzman i Dmitri Alexeev oraz młody Giuseppe Guarrera, który wykłada na Akademii Barenboima w Berlinie. W tym roku również ja przeniosę się z biura do fortepianu i zasilę grono pedagogiczne. Przyjadą do nas wybitni specjaliści, którzy poprowadzą konwersacje o prawidłowej postawie, świadomości ciała, balansie, a także improwizacji i swobodzie w grze. Zależy nam na tym, aby oprócz możliwości pracy przy instrumencie z wyjątkowymi pedagogami dać uczestnikom narzędzia do tego, by po zakończeniu BISMA mogli rozwijać siebie i swoje artystyczne drogi w każdym aspekcie. Zainspirować ich do zmian i dalszego kształcenia. Myślę, że forma wymiany opinii i doświadczeń wniesie o wiele więcej niż tradycyjne wykłady prowadzone zza biurka. Pojawią się także koncerty, które będą tradycyjnie transmitowane online i wielka finałowa gala, podczas której wyłonimy zwycięzcę Międzynarodowej Nagrody Bacewicz 2022.
Okładka „Piano Quintets” żyje barwami. Każda z wykonawczyń jest w garniturze innego koloru. Ostatnio, gdy jechałam pociągiem i słuchałam tych kwintetów, zaczęłam się zastanawiać, czy zamysłem było to, żeby okładka była tak barwna jak brzmienia, które udało się Wam osiągnąć. Czy to przypadek?
Zależało nam na tym, aby okładka się wyróżniała i korespondowała z tym, co na płycie. W dzisiejszych czasach, kiedy wszystko przeniosło się do internetu i posiadana fizycznie płyta stała się niemalże fantem kolekcjonerskim, ważne jest moim zdaniem, aby było to coś wyjątkowego. Różne kolory garniturów też mają niejako symbolizować fakt, że każda z nas jest inna, ale równie ważna na tym krążku.
Myślę, że się udało.
Bardzo się cieszę. Nie widziałam dotychczas podobnej okładki, więc ta nasza na pewno przyciąga uwagę. Swoją drogą, publiczność na naszych wspólnych koncertach ma okazję zobaczyć nas w tych stylizacjach na żywo!
W ostatnim czasie wydała Pani sporo płyt. Czy nagranie płyty jest zamknięciem, czy otwarciem jakiegoś etapu?
To bardzo dobre pytanie, jednak myślę, że zależy od osobistego podejścia i każdy artysta ma na nie inną odpowiedź. Dla mnie te dwie ostatnie płyty, czyli „Polish Polonaises” oraz „Kwintety fortepianowe” z Messages Quartet, to na pewno są początki. Album z dziewczynami jest naszym pierwszym wspólnym projektem, który, mam nadzieję, doczeka się swojej kontynuacji i rozpocznie wieloletnią współpracę. Polonezy to również początek odkrywania czegoś nowego, nieznanego i wartego pokazywania szerszej publiczności.
Tak sobie myślę, że nagranie może być też zwieńczeniem pracy. A czy Pani słucha swoich płyt?
Na etapie przed wydaniem.
Później już nie?
Nie! (śmiech) Dopiero po jakimś czasie.
A jak już jest wydana, to pojawia się lęk, że zawsze mogę znaleźć coś, co bym poprawiła?
Lęku nie ma, jest świadomość, że tak na pewno by było. Nasz zawód to ciągły rozwój, ciągłe poznawanie siebie, szukanie nowych rozwiązań. Wiem, że teraz nagrałabym tę muzykę inaczej niż jeszcze kilka miesięcy temu. Ten czas zaraz po wydaniu albumu jest dla mnie zawsze bardzo szczególny, dlatego że z jednej strony jest to kolejny etap na zawodowej drodze powodujący duże emocje i wszechobecne szczęście, z drugiej jednak nagrania są jeszcze zbyt świeże, żeby spojrzeć na nie z dystansu. Potrzebuję zawsze dłużej chwili, by móc do nich powrócić i z radością, z dumą posłuchać ich raz jeszcze. Każda forma sztuki cały czas ewoluuje i właśnie dlatego jest ona taka piękna i wyjątkowa.
Ostatnio pojawił się także Pani drugi solowy album – „Polonezy polskie”. Czy nasza muzyka jest dostatecznie doceniana w świecie?
Moim zdaniem wciąż nie. Cały czas mam nieodparte wrażenie, że na świecie, w świadomości ludzi istnieje głównie Chopin, choć zaczyna się to powoli zmieniać. Mamy się czym pochwalić i jest wielu twórców, których muzyka zasługuje na przedstawienie szerszej publiczności. To dlatego już od lat staram się propagować polską muzykę, zarówno nagrywając jak i koncertując. Oczywiście na mojej ostatniej płycie znalazł się Chopin, jednak to dlatego, że nie wyobrażałam sobie, aby pominąć go, komponując program do albumu o polskich polonezach. Byłoby to wręcz jakimś rodzajem manifestu. Poszukiwałam jednak utworu, który znacznie rzadziej jest wykonywany i myślę, że te trzy młodzieńcze polonezy, którym Julian Fontana nadał opus 71, są idealnym dopełnieniem całości.
Ma Pani swojego faworyta na tej płycie?
Nie wiem, czy nazwałabym go faworytem, ale na pewno największym zaskoczeniem był i jest dla mnie „Polonez triumfalny” Józefa Wieniawskiego, którego sama odkryłam dopiero pracując nad tym projektem. Gdy poszukiwałam różnych utworów, które chciałam, aby znalazły się na płycie, trafiłam na twórczość tego kompozytora i jestem nią absolutnie oczarowana. Żył w cieniu brata i wciąż chyba niewiele osób zna jego dorobek, a ten polonez jest wyjątkowy. Wszystkie utwory z tego krążka są bliskie mojemu sercu. Mimo że, tak jak pani wspomniała, ostatnio ukazało się kilka nowych moich płyt, to ta jest szczególna, bo po siedmiu latach powracam z solowym repertuarem, czyli najbardziej osobistą i intymną formą przekazu.
Jakie plany na przyszłość, nad czym teraz Pani pracuje?
Na razie skupiam się całkowicie na promocji „Polonezów polskich” i wszystkie koncerty do końca roku są związane z tym repertuarem. W 2023 r. szykuję wraz z mężem Ilią Maksimowem, z którym od 2018 r. tworzymy duet fortepianowy, pewien projekt, o którym nie będę jeszcze mówić, ale mam nadzieję, że ukaże się również na płycie. Te albumy chyba w ogóle ostatnio odmierzają mi moją artystyczną drogę...