Hobby, które ratuje życie
„Każdy ma jakiegoś bzika, każdy jakieś hobby ma…” rozpoczynał się refren piosenki wykonywanej niegdyś przez dziecięcy zespół Fasolki. W czasach dzieciństwa i wczesnej młodości wydawało mi się naturalne, że Mateusz kocha szachy, Monika jazdę na rowerze, a ja pochłaniam książki (często w nocy, kuląc się pod kołdrą z latarką). Później jednak pozornie niezaprzeczalny fakt, że każdy z nas ma prawo robienia tego, co sprawia mu największą frajdę, przestał być tak oczywisty. Dlaczego? Odpowiedź na to pytanie wcale nie jest tak prosta, jak można by się spodziewać.
Młodość nie wieczność
Momentem przełomowym był w tym przypadku okres, gdy większość moich rówieśników porzucała beztroskie życie studenta, by podjąć pracę zawodową, a często również założyć własną rodzinę. I tak stopniowo i niepostrzeżenie czas, do tej pory przeznaczony na pasję, zaczął się kurczyć z prędkością światła, a pragmatyczni i stateczni pracownicy oraz rodzice zaczęli zapominać o „niepoważnych” zajęciach, które kiedyś przynosiły im radość. Ów smutny stan rzeczy często jest traktowany jako nieuchronne fatum, nierozerwalnie związane z wejściem w dorosłe życie. „Młodość nie wieczność” wzdychamy z rezygnacją, po raz kolejny wybierając pracę nad projektem zamiast wyjazdu w góry, przedkładając perfekcyjne wysprzątanie łazienki nad maraton filmowy i odpisując paczce znajomych, że absolutnie nie mamy czasu na weekendowy wypad na bilard, bo musimy pomóc dziecku w nadrobieniu zaległości z matematyki.
Kultura zap…racowania
Nie ulega wątpliwości, że większość ważnych zadań, które musimy w życiu wykonywać, niekoniecznie wiąże się z wielką przyjemnością. Każdy odpowiedzialny człowiek zdaje sobie sprawę, że często musi dokonywać niezbyt przyjemnych wyborów, poświęcając to, na co ma ochotę, na rzecz tego, co konieczne. To nie podlega dyskusji. Jednak w momencie, gdy całkowicie rezygnuje on ze swoich przyjemności, wymawiając się obowiązkami, a nawet zaczyna odczuwać poczucie winy wówczas, gdy w jakimś momencie nie okazał się 100-procentowo wydajny, pojawia się problem, który może prowadzić do frustracji, poczucia wypalenia, a nawet poważnych chorób somatycznych. Pracując bez przerwy i bez umiaru, starając się być prawdziwymi profesjonalistami w pracy, najlepszymi partnerami i rodzicami w domu oraz wkładając maksimum wysiłku w idealne odgrywanie wszystkich ról, jakie wiążą się z życiem społecznym, część z nas zapomina o sobie. Ba, wielu jest z tego dumnych. „Jestem pracownikiem i perfekcjonistą” – te słowa bywają wypowiadane z dumą. Bo przecież tylko ten, kto daje z siebie wszystko, jest godzien publicznej pochwały w świecie, który nieustannie zmusza nas byśmy nasze obowiązki spełniali coraz szybciej, lepiej, bardziej wydajnie, nieprawdaż? No właśnie, nieprawdaż.
Nie bądźmy drugą Japonią
O tym, do czego może doprowadzić maksymalne śrubowanie norm wydajności, świadczy przykład Japonii. Panuje tam niezwykle restrykcyjna, a dla ludzi z innych kręgów kulturowych wręcz toksyczna, kultura pracy. Pracownicy czują się zwykle emocjonalnie związani z firmą, w której pracują. W dobrym tonie jest branie wielu nadgodzin (w Japonii mawia się wręcz, że nie wolno wyjść z pracy przed szefem), natomiast wzięcie urlopu po to, by wypocząć i podreperować nadwątlone siły, jest traktowane jako zbędna fanaberia. Oczywiście ten kult pracy przyczynił się do tego, że w Japonia w ciągu kilkudziesięciu lat mocno wzrósł odsetek osób chorych. W języku japońskim funkcjonuje nawet osobny termin karoshi, oznaczający „śmierć z przepracowania”. Według informacji zamieszczonych w artykule Karoshi i karojisatsu – pracoholizm po japońsku: „zjawisko to zostało po raz pierwszy opisane w Japonii. Samo słowo nabrało już charakteru międzynarodowego. Jest jednocześnie bardzo bliskie temu, co powszechnie nazywamy uzależnieniem od pracy”. Warto też zauważyć, że dla wielu Japończyków przejście na emeryturę nie oznacza bynajmniej większej ilości czasu na to, by poświęcić się swoim pasjom lub po prostu odpocząć. Przywykli do tego, by całą swoją energię spożytkować w pracy zawodowej, nie mają już siły ani czasu na odnalezienie aktywności, które wprawiają ich w dobry nastrój. Pozbawieni zajęcia, przez długi czas stanowiącego sens ich życia, czują się niespokojni, zagubieni i po prostu zbędni.
Hobby modne i niemodne
Wiele się ostatnio mówi o konieczności zachowania zdrowych proporcji między ilością czasu poświęcanego na pracę a tą przeznaczoną na życie prywatne. Prawdziwą karierę robi wyrażenie life and work balance, popularny angielski termin, który na język polski moglibyśmy przetłumaczyć jako równowagę pomiędzy pracą a życiem. Posiadanie hobby staje się modne, jest tym, czym warto pochwalić się przed znajomymi na Instagramie, Snapchacie czy Facebooku. Najlepiej, by było spektakularne i świadczyło o statusie społecznym. Jeśli więc jest to górska wędrówka, to lepiej w Dolomitach niż swojskich Bieszczadach, gdy fotografowanie dzikiej przyrody, to na safari w Kenii, nie na Mazurach. Takie hobby jest oczywiście niezwykle fotogeniczne i pewnie wzbudzi zazdrość tych, których nie stać na takie „luksusy”. Pozostaje jednak pytanie, czy warto robić coś bardziej dla innych niż dla siebie. Może lepiej wybrać zajęcie skromniejsze, ale takie, które pozwoli w pełni poczuć „tu i teraz” i gromadzić nie posty na Instagramie, lecz piękne wspomnienia dające siłę, aby stawić czoła życiowym zmaganiom.
Zwolnij człowieku!
Mimo zmieniającej się powoli świadomości dotyczącej konieczności wypoczynku, który stanowiłby nie tylko bierną przerwę w pracy, ale angażował sferę somatyczną i umysłową, będąc swoistym resetem dla ciała i ducha, wielu z nas nadal nie potrafi znaleźć czasu, a niekiedy i chęci, na rozwijanie swoich zainteresowań. Zresztą problem nie zawsze leży tylko w zapracowaniu. Te same osoby, które zarzekają się, że nawał codziennych obowiązków sprawił, iż nie mają nawet chwili dla siebie, po powrocie z pracy spędzają wolny czas na przeglądaniu mediów społecznościowych lub zapadają w letarg przed telewizorem. Może jest to więc kwestia motywacji? Funkcjonowanie według schematu praca–dom–sen jest oczywiście niezwykle wyczerpujące, jednak z czasem przeradza się w utartą ścieżkę, koleinę, w którą człowiek wpada stopniowo, lecz zarazem niepostrzeżenie, nie pragnąc już żadnych zmian.
Hobby skrojone na miarę
Przełamanie utartego wzorca wymaga oczywiście wysiłku, zwłaszcza na początku, gdy stare szkodliwe nawyki zastępowane są nowymi, zdrowszymi. Warto jednak zdobyć się na ten krok i powrócić do dawnego hobby lub też odnaleźć nową pasję. Nie musi ona pociągać za sobą skomplikowanych przygotowań czy wymagać dużych środków finansowych. Może być to słuchanie odnalezionych na strychu starych płyt, renowacja mebli czy nawet rozwiązywanie rebusów lub czytanie skandynawskich kryminałów. Ważne, by pasja dawała przyjemność i sprawiała, że czasem (z chęcią) odłożymy służbowego laptopa. Takie hobby służy dobremu samopoczuciu, wspomaga zdrowie i pomaga w budowaniu odporności fizycznej i psychicznej. Mogłabym w tym miejscu wymienić jeszcze więcej pozytywów wynikających z posiadania hobby, ale wybacz, Zacny Czytelniku, śpieszę się do kolejnego tomu sagi Bridgertonowie.
Tu przeczytasz więcej:
Karoshi i karojisatsu – pracoholizm po japońsku, [w:] „Uzależnienia Behawioralne”, dostęp online: https://uzaleznieniabehawioralne.pl/pracoholizm/karoshi-i-karojisatsu-pracoholizm-po-japonsku/.