Edukacja muzyczna - dwie strony medalu
Szkoła muzyczna na etapie edukacji miała dla mnie dwa oblicza. Jedno – surowe, wymagające, wystawiające moją wrażliwość na próbę. Drugie – życzliwe, wyrozumiałe, uczące odwagi bycia sobą i pracowania nad mankamentami, których nie ma się co wstydzić, skoro wciąż się jest w procesie nauczania.
Zresztą to drugie podejście w ogóle nie skupiało się na mankamentach, co też nie znaczy, że pomijało je milczeniem. Po prostu kładło akcent na mocne strony ucznia, inne przepracowując w relacji opartej na przyjaźni i autorytecie (tak, to możliwe!). Gdy dwie strony życzliwie zastanawiają się, jak rozwiązać „problem”, zawsze znajdą rozwiązanie. A kiedy uczeń wie, za co ceni go jego nauczyciel, rozumie kierunek, w którym ma podążać.
Najpierw jednak należy taką relację z uczniem zbudować. Ucznia trzeba „oswoić”, wzbudzić zaufanie, zaprzyjaźnić się z nim… Być dla niego autorytetem. Oczywiście autorytet w szkole muzycznej to z reguły nie tylko ktoś, kto dobrze uczy, lecz także ktoś, kto zarazem potrafi przekazać swoją wiedzę i doświadczenia zdobyte podczas lat własnych studiów i praktyki estradowej. Inaczej przekazywana wiedza może wydawać się „martwa”, bo niepoparta rzetelnym przykładem. I wówczas lekcja nie odbywa się z „mistrzem”, ale z kimś, kto wymaga od ucznia więcej niż od samego siebie. W ten sposób mistrzów zaczyna się szukać poza szkołą – na prestiżowych kursach czy w ramach lekcji prywatnych, umawianych cichaczem za plecami nauczyciela prowadzącego. Oczywiście zdarzają się wyjątki – czasem pedagog to przyjaciel tak wielki dla ucznia, że sama siła więzi, adekwatna umiejętność oceny etapu, na którym znajduje się ten drugi oraz zwykłe, ludzkie wsparcie wystarczą do prowadzenia długoletniej edukacji i działania w efektywnym tandemie. Wtedy lekcje nie są tylko lekcjami muzyki, a lekcjami życia, a to wygrany los na loterii; niezależnie od tego, jak potoczy się dalsza kariera ucznia, on i tak sobie poradzi, odnajdzie szczęście, wspierany przez pozytywne wartości wyniesione jeżeli nie z domu, to przynajmniej ze szkoły.
Bo tak naprawdę w edukacji artystycznej, podobnie jak w treningu sportowym, piękne jest to, co robi się wspólnie – na sukces jednostki pracuje cały zespół, a przede wszystkim sam zainteresowany i trener czy nauczyciel właśnie. Z jakiegoś powodu podaje się przecież, że laureaci konkursu chopinowskiego uczą się u tego czy innego pedagoga. Istotne jest to nawet na etapie samego uczestnictwa. Niedawno odbyły się recitale polskich uczestników Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. F. Chopina w Teatrze Wielkim w Warszawie, w biogramach można było przeczytać: „Piotr Pawlak, uczeń prof. Waldemara Wojtala”, „Adam Kałduński, uczeń Katarzyny Popowej-Zydroń”, „Kamil Pacholec, uczeń Ewy Pobłockiej”, „Piotr Alexewicz, uczeń prof. Pawła Zawadzkiego”; wyjątkiem był tu może siłą rzeczy Szymon Nehring. „To jest uczeń tej i tej” – tak się jednak najczęściej mówi w kuluarach, a co gorliwsi robią nawet w tym czasie skrzętne notatki. Ma znaczenie, kto prowadzi ucznia, wolne strzelce zdarzają się rzadko i z reguły zostają z nimi w wyniku sporu z pedagogiem.
Czym właściwie taki spór jest, może być? Z mojej perspektywy jest to najczęściej konflikt osobowości lub etapów, na których znajduje się uczeń bądź nauczyciel (tak, tak, nauczyciel też!). Rzadziej – konflikt „interesów”, jeśli każdy z nich w inny sposób szuka własnego prestiżu… Tymczasem prowadzenie uczniów wybitnie zdolnych wymaga od nauczyciela bardzo indywidualnego podejścia. A jeszcze ważniejsza jest uważność – wbrew pozorom czasami nie ten, który od razu się wyróżnia, w rzeczywistości najlepiej rokuje.
Należy też zadać sobie pytanie, czy w edukacji artystycznej w ogóle o prestiż chodzi? W gruncie rzeczy najważniejszy jest tu rozwój wrażliwości, od tej słuchowej po emocjonalną, a od tej przecież nie sposób oddzielić aspektu relacji. To zawsze jest: dziecko-rodzic, uczeń-nauczyciel, artysta-odbiorca czy krytyk… I chociaż każda relacja jest inna, a autorytet zawsze pozostaje w stosunku do nas w pewnym (zdrowym) dystansie, to przecież dzieje się tak poprzez ogromny wzajemny szacunek. To nauczyciel uczy ucznia szacunku do innych, do siebie samego, do pedagoga, do potencjalnych konkursowych rywali, do widowni. Ale jest to możliwe pod warunkiem, że sam jest wiecznym uczniem i potrafi uczyć się przy każdym uczniu czegoś nowego o swoim zawodzie, mimo upływu lat, nie zapominając, że niemal każdy zawód, a zwłaszcza taki, jak lekarz, duchowny, artysta czy pedagog, potrzebuje, aby osoba go wykonująca miała do niego przynajmniej dryg, o ile nie powołanie.
Zaczynałam swoją edukację od gry na skrzypcach, po blisko siedmiu latach zmieniłam instrument na organy. Ponieważ ukończyłam studia wyższe, specjalizując się w grze na organach, a do skrzypiec wróciłam dopiero po latach, na potrzeby improwizowanych performance'ów i grając dla przyjemności muzykę tradycyjną, sam, Czytelniku, odpowiedz sobie na pytanie, na jakich pedagogów, z jakim podejściem i kiedy w swojej edukacji natrafiałam. Podpowiem jedynie, że dzięki Wspaniałym Pedagogom jestem tu, gdzie jestem i za to pozostaję wdzięczna, a wszystko, co wcześniej, najwyraźniej było z jakiegoś powodu na mojej drodze potrzebne.
Maja Baczyńska