Andrzej Bednarczyk: Żyjemy w wariackich czasach
O korzyściach płynących z trudności, o tym dlaczego na uczelni potrzebne jest wsparcie z zewnątrz oraz o poszukiwaniu tożsamości poprzez twórczość z JM rektorem krakowskiej ASP prof. Andrzejem Bednarczykiem rozmawia Dorota Pietrzyk
Dorota Pietrzyk: Spotykamy się, by porozmawiać, jak chronić studentów szkół artystycznych nie tylko przed COVID-em, lecz także przed nadużyciami…
Prof. Andrzej Bednarczyk: Nasza uczelnia nie różni się od akademii teatralnej czy muzycznej. To jest społeczność ludzi, wśród których jest bardzo dużo nadwrażliwców. Poza tym sama wiesz, że tworzenie sztuki to są potworne napięcia, czasem zupełnie irracjonalne. Sam nie rozumiem, dlaczego twórczość ma tak głęboki wymiar egzystencjalny. Widzę to szczególnie gdy obserwuję studentów. Pytanie, jak malować, to nie jest pytanie, jaki styl wybrać sobie z katalogu stojącego na półce. Pytanie o to, jak malować, jest pytaniem: „kim jestem?”. To jest pytanie o tożsamość. Szczególnie zadają je sobie młodzi ludzie, którzy dopiero zaczynają być autonomicznymi osobami. Przestając być dziećmi, muszą przyjąć stanowisko w świecie i wobec świata. To są sprawy, które wytwarzają tak potężne pola energetyczne, że bardzo często zaczyna iskrzyć. I to nie jest tak, że są wśród nas tacy, którzy gardzą innymi. Nie! Jednak te napięcia tworzą takie interpersonalne sytuacje, które wymagają troski. U nas nie zdarzyło się coś takiego, o czym krzyczą publikatory. Ja nie mam czasu w to wnikać, nie będę tego osądzał… Nie wiadomo przecież, ile w tym prawdy. Muszę natomiast zapewnić wszystkim naszym ludziom opiekę i muszę stworzyć przestrzeń przychylną reagowaniu. Nie będę czekał, aż zdarzą się takie sytuacje. Wiem też, że studenci boją się o czymś powiedzieć. Jednak my jesteśmy instytucją. Jednostka ludzka wobec instytucji zawsze jest na pozycji przegranej. Ambicją całego kolegium rektorskiego jest stworzenie takiej przestrzeni, która będzie reagowała przyjaźnie na ludzi, którzy zgłaszają jakieś nadużycia, problemy czy personalne zgrzyty. Nie jestem tu gołosłowny. Tworzymy własne struktury, ale też podpisaliśmy umowy ze specjalistami. Od początku roku akademickiego pracuje dla nas pani psycholog, która ma dyżury zarówno online, jak i face to face. Ze względu na pandemię obciążenie emocjonalne jest potworne. Gdybyś mnie rok temu spytała, czy wśród studentów są jakieś problemy psychiczne, pewnie powiedziałbym, że może się zdarzają, ale właściwie to prawie ich nie ma. Lecz gdy pani psycholog zaczęła raportować, zobaczyłem nieznany mi wcześniej problem. Od razu zwiększyliśmy liczbę godzin dyżuru psychologa i bardzo się staramy, by ludzie mieli zapewnioną dobrą opiekę.
Myślisz, że psycholog zaradzi problemom, których jest coraz więcej?
Jedna osoba na pewno nie, ale Kolegium Rektorów Szkół Wyższych Krakowa zwróciło się o pomoc do Wydziału Zdrowia i dostaliśmy całą listę adresów i telefonów instytucji, które mogą pomóc studentom. Pani psycholog to jest taka nasza „pierwsza linia”, bo łatwiej jest pójść do „swojej” niż do przychodni. Jej zadaniem jest również kierowanie ludzi do odpowiednich specjalistów. To jest rzecz normalna, oczywista. Nie powiem, że ludzie szaleją. To czasy wariują. Żyjemy w wariackich czasach i trudno, żeby akurat artyści pozostali normalni. My żerujemy na obecności, wysysamy z niej wszystko, z czego tworzy się sztuka. To patologia naszego czasu - te napięcia społeczne, polityczne, duchowe. Ta niepewność tożsamości. Drugą osobą jest pani, która przyjęła na siebie rolę niezależnego rzecznika do spraw równego traktowania, mobbingu i etyki.
Tak, widziałam, że zajęły się tą sprawą również inne szkoły.
Pierwsza zrobiła to pani rektor krakowskiej Akademii Sztuk Teatralnych prof. Dorota Segda. My poszliśmy za jej przykładem. To, że pani rzecznik jest osobą spoza środowiska, zupełnie niezwiązaną z naszą akademią, jest z naszej strony sygnałem, że dajemy gwarancję osobie – nieważne, czy studentowi, czy pracownikowi – że ma do czynienia z kimś spoza układu. Instytucje tworzą sieci powiązań, relacji międzyludzkich, zależności. To nie jest patologia. Patologią byłby jednak brak takiej osoby z zewnątrz zatrudnionej do pomocy.
Widzę, że szkoła podchodzi do studenta w sposób holistyczny. Dbacie nie tylko o to, by nauczyć, lecz także by każdy czuł się tutaj bezpiecznie. Ale czy macie również jakieś konkretne narzędzia, by student mógł szybko poczuć, że wie, po co przyszedł i co go czeka po ukończeniu akademii?
Oczywiście! To są takie drobiazgi, które potrafią wiele zmienić. Pan profesor Robert Sowa, prorektor ds. studenckich, spotyka się ze studentami raz w tygodniu. Po raz pierwszy w historii uczelni. Studenci czują się na tych spotkaniach swobodnie. Dzielą się swoimi problemami. Poza tym biorą udział w projekcie nowej strategii działania akademii, zgodnej z wymogami i naszymi ideami.
To wcale nie jest taka mała rzecz!
O, tak! Najkrótszy okres obowiązywania tej strategii to najbliższe dziesięciolecie. W czerwcu będziemy ogłaszać i wcielać tę strategię w życie. Poprosiliśmy Małopolski Instytut Kultury, który zrzesza też fachowców do badań grup społecznych, o przeprowadzenie cyklu odpowiednich spotkań i warsztatów. By zbudowali dla mnie wiedzę, czego oczekuje społeczność – od studenta pierwszego roku do nestorów. By studenci poczuli się pełnoprawnymi twórcami strategii akademii. Nie są już narybkiem, nie są już materiałem do ukształtowania. Robię wszystko i za każdym razem powtarzam – od studentów pierwszego roku do emerytów jesteśmy społecznością akademii. Dbamy o wszystkich. Jesteśmy partnerami. Ja wiem, że więcej umiem. Studenci mają za to tę młodzieńczą buńczuczność, której ja już nie mam. Ja już wyrosłem z głupich pytań, które oni potrafią zadać i które czasem są genialne! Realizujemy marzenie Fausta – młodzieńcza energia i żywotność w ciele mędrca. Studenci tak traktowani okazują się wspaniałymi partnerami i chcą tworzyć akademię. Bez tego pękamy na dwoje, a to jest bez sensu.
A co z pomocą dla studentów kończących akademię?
Pani Barbara Siorek, szefowa Biura Karier – absolutnie rewelacyjna osoba, zaangażowana, realizuje rzeczy pozornie niewykonalne. Chcemy to teraz wesprzeć i rozszerzyć. Weszliśmy we współpracę z Narodowym Bankiem Polskim, który przyjaźnie się do nas odniósł i zaoferował pomoc w budowaniu struktury uczenia ludzi życia po studiach. Jak pisać umowy, jak je czytać, jak pertraktować, jak rozmawiać. Do tego dokładamy już bardziej specjalistyczne umiejętności, inne dla każdego wydziału – jak rozmawiać z właścicielami galerii, z klientami. Naszym sukcesem nie jest praca dyplomowa z wyróżnieniem. To nie jest sukces! To może być porażką, jeśli to jest ostatnie osiągnięcie artystyczne.
Tak, sztuka to taka dziwna dziedzina, gdzie sukces nie pomaga, lecz potrafi przeszkodzić…
Ja jestem zobowiązany do tworzenia przestrzeni przyjaznej rozwojowi i wyposażania ludzi w narzędzia do realizacji tego. Mam tylko pięć lat, by przygotować ich do samodzielności. A z drugiej strony muszę uważać, by nie doprowadzić ludzi do szaleństwa ilością nowych ścieżek w działalności akademii.
A jak działacie w czasie pandemii? Studenci pracują w domu?
Ha! (śmiech) Jak to - rzeźbią w domu?! Przecież na formach przemysłowych pracują na wysoko wyspecjalizowanych komputerach, z oprogramowaniem wartym setki tysięcy euro. Nie ma takiej możliwości! To jest cały czas z mojej strony – bo ja biorę za to jednoosobową odpowiedzialność – balansowanie na linie! Od początku pandemii całą teorię robimy zdalnie, bezapelacyjnie. Inne zajęcia natomiast odbywają się w cyklu dwutygodniowym, bo tylko tak to ma sens. Cały czas kontrolujemy sytuację pandemiczną, rozpytujemy się, badamy raporty, rozmawiam z rektorami innych uczelni. Pracujemy hybrydowo – raz zamykam uczelnię całkowicie dla wszystkich, a po dwóch tygodniach otwieram na przykład tylko dla dyplomantów, bo oni są najbardziej poszkodowani. W następnej kolejności otwieram dla pierwszego roku, gdyż oni są najbardziej wrażliwi i czuli na odosobnienie – przyszli na studia i mają siedzieć zamknięci? Ustalam, że w pomieszczeniu może przebywać tylko pięć osób, o ile pozwala na to jego wielkość. Potem dopuszczam do dziesięciu. Następnie natychmiast ograniczam liczbę osób do dwóch. Sam zmieniam zarządzenia, monitoruję stan zachorowań, wiem, jak działać w przypadku zakażenia, by nie doprowadzić do powstania ogniska u nas. Jak dotąd udaje się ten balans utrzymywać tak, żeby ludzie nie stracili sensu studiowania. Robienie korekt z malarstwa przez monitor jest właściwie bez sensu, ale robimy to, bo nie mamy innego sposobu. Ale wyobraź sobie pracę zdalną na konserwacji bez kontaktu z obiektem, bez laboratorium. To już nie jest malowanie pędzelkiem po starej rzeźbie, to są rentgeny, lasery, najwyższej klasy urządzenia.
No to jak sobie radzicie w tym przypadku?
Każdy dziekan dostosowuje sposób pracy wydziału do jego specyfiki. Regulujemy to, spotykając się co miesiąc z dziekanami na poszerzonym kolegium. Poszukujemy dróg, by zminimalizować zagrożenie zarażenia. Mamy nadzieję, że to wszystko niedługo się skończy.
Jak myślisz, czy pandemia przyniesie studentom także coś dobrego?
Oczywiście! A pamiętasz, jak było w stanie wojennym? Jak siedzieliśmy w domu, bo zamknięto akademię? Nie było zdalnego nauczania. Dziekan przysłał ocenzurowany list ogłaszający konkurs rysunkowy, wyrażający nasze myśli. Absolutnie wstrząsająca rzecz później, gdy wróciliśmy po stanie wojennym do akademii. Nie było żadnego kontaktu z nikim! Wszyscy siedzieli w domach. Nawet telefony były nieczynne!
Pamiętam kolejki po masło od czwartej rano, na kilkunastostopniowym mrozie. Nawet książek nie dało się czytać, bo było ciemno! Ale w domu malowało i rysowało się od świtu!
Edukacja totalnie zamarła! Ale czy to był czas stracony? Uważam, że nie… Ten czas był szkołą pasji i koniecznością odniesienia się do rzeczywistości. Nauką systematycznej pracy.
To nie jest łatwe dla studentów pierwszego roku, którymi wtedy byliśmy…
Nie jest. Wracając do dnia dzisiejszego – są potężne straty, ale są też zyski. Na przykład to, że zrozumieliśmy wszyscy, jak ważny jest kontakt. Jak ważne jest bycie w stadzie.
I jak ważna jest sztuka.
Wiesz, że frekwencja na zajęciach zdalnych była prawie zawsze stuprocentowa? Nikt nie opuszczał! Myśmy się garnęli do siebie. Dyskutowaliśmy ze sobą. Tworzyliśmy zamknięte grupy na Facebooku, żeby wrzucać swoje prace oraz je komentować. Robiłem w swojej pracowni spotkania z ludźmi spoza akademii, czyli tzw. obce oko. Zapraszaliśmy kuratorów, historyków sztuki, właścicieli galerii, ludzi niezwiązanych ze sztuką. Uczyliśmy się budować portfolio, gdyż wszystkim zaproszonym trzeba było je przesłać tydzień wcześniej, żeby mogli się zapoznać z naszą sztuką. By portfolio było kompletne, musieliśmy stworzyć taki rodzaj stagementu z kilkoma zdaniami na początek. Kolejna korzyść – musieliśmy nauczyć się pracy zdalnej, więc musieliśmy nauczyć się obecności w sieci. Zrozumieliśmy, że obecność akademii w sieci jest konieczna również wtedy, kiedy już wrócimy do normalności. Sieć jest nie tylko równoległą do rzeczywistości, lecz także komunikatorem. Myślenie, że wszyscy do nas przyjdą, by nas oglądać w realu, jest głupotą. Wprowadziliśmy więc technologię wirtualnego zwiedzania wystaw. Wszystkie wystawy akademii są do obejrzenia w postaci dokumentacji fotograficznej, a te najnowsze również w postaci wirtualnego oprowadzania. Wszystko jest do zobaczenia na stronie ASP oraz na jej FB. Skanujemy całą akademię. Będzie można zaglądać do pracowni. Już można wirtualnie spacerować po korytarzach!
A co jeszcze przygotowaliście wirtualnie „dla świata”?
Na rozpoczęcie tego roku akademickiego poprosiliśmy prof. Schustermana z USA o wygłoszenie wykładu online. I to będzie naszym dorocznym obyczajem. Wykłady będą tłumaczone na polski oraz język migowy.
A co z niepełnosprawnymi studentami?
Jest trochę studentów z niepełnosprawnościami. Przestrzeń architektoniczna oraz mentalna jest w trakcie przygotowywania do pełnego ogarnięcia tego problemu.
Czyli, podsumowując – pandemia to głębia zrozumienia, czym jest kontakt z oryginałem. Uświadomiliśmy sobie, czym jest wirtualność, a czym przestrzeń analogowa. I to jest bardzo ważne! To na pewno zmieniło także spojrzenie na sztukę. Zwłaszcza tych, którzy są z zewnątrz.