Unifikacja piękna – czy lansowany przez media społecznościowe typ kobiecej urody stanowi zagrożenie dla różnorodności?
Kanon urody kobiecej, czyli zespół wymogów, które musi spełnić kobieca fizyczność, aby została jej przypisana pozytywna wartość estetyczna, jest zjawiskiem chyba tak starym jak sama ludzkość.
Czym innym bowiem niż pewnym pożądanym wzorcem kobiecej urody były przedstawienia „paleolitycznych Wenus” odmalowane na ścianach jaskiń Willenfortu, Lespugue, Gagarino? Ukazane na nich sylwetki kobiet, rzecz jasna, niezwykle się różniły od obowiązującego obecnie wzorca preferującego figury szczupłe i wysportowane, świadczące o samodyscyplinie oraz trosce o wygląd. Obfite, wręcz emanujące nadmiarem cielesności wizerunki prehistorycznych piękności z pewnością nie spotkałyby się z akceptacją współczesnych lekarzy i dietetyków. W czasach swego powstania symbolizowały jednak samą istotę kobiecości; zmysłową i sensualną, a zarazem roztaczającą matczyne ciepło, będącą obietnicą dostatku oraz gwarancją zachowania i przekazywania życia. Wraz z ewolucją gatunku homo sapiens sapiens oraz rozwojem stworzonej przez niego kultury modyfikacjom ulegały również normy, które musiało spełnić ciało kobiety, aby zostać uznane za piękne i atrakcyjne.
I tak w starożytnej Grecji i Rzymie szczególnie ceniono harmonijną budowę, umiarkowaną wagę i niezbyt mocno zaznaczone wcięcie w talii, zaś w skłonnym do ascezy średniowieczu piękne damy musiały być niezwykle drobne i posiadać niewielkie piersi. Tchnące łagodnym wdziękiem, dosyć szczupłe (lecz bynajmniej niewyniszczone) renesansowe Madonny Rafaela Santi lub Sandro Botticellego mogłyby się spotkać z uznaniem antycznych rzeźbiarzy, jednak dla tworzącego w epoce baroku Petera Paula Rubensa byłyby już zdecydowanie zbyt… chude (choć pewnie współcześnie mogłyby chodzić po wybiegach znanych projektantów tylko jako tak zwane modelki… plus size).
Jak wskazuje już ten króciutki przegląd, kanon urody nie jest czymś stałym i uniwersalnym. Przeciwnie – zmienia się oraz ulega modyfikacjom, w dużej mierze stanowiąc składową część wypracowanej przez daną epokę wizji kobiecości, czyli tego, jaka powinna być kobieta; jak powinna się zachowywać, ubierać, wyglądać, mówić i myśleć (a niekiedy nawet nie myśleć), by być aprobowaną społecznie, a także pożądaną przez płeć przeciwną. Jeżeli dodamy do tego lokalny charakter kanonu, czyli fakt, że w określonym czasie może funkcjonować kilka różnych kanonów urody o zróżnicowanym zasięgu (przykład: ceniony typ kobiecej urody w krajach azjatyckich nieco odbiega od sposobu, w jaki postrzegają kobiece piękno Europa i USA), to nie sposób nie przyznać, iż należałoby mówić nie o kanonie, lecz raczej o kanonach. A przynajmniej tak było do niedawna. Od jakiegoś bowiem czasu sytuacja zaczęła się wyraźnie zmieniać.
Wraz z rozwojem mediów społecznościowych, takich jak Facebook, Instagram, Tik Tok i Snapchat, nastąpiło wyraźne ujednolicenie kanonów, a model „idealnie pięknej” kobiety stał się wiernym odwzorowaniem aparycji najpopularniejszych modelek i celebrytek, takich jak: Kim Kardashian, Kendall Jenner, Bella i Gigi Hadid czy Hailey Bieber. Nietrudno zauważyć, że mimo rozmaitych typów urody kobiety te wyglądają dosyć podobnie. Spostrzegł to również Internet. Tablice na Instagramie, Facebooku i Pintereście zostały zalane przez podobizny długonogich młodych kobiet o dużych (nierzadko sztucznych) biustach, małych nosach, wydatnych ustach i wysokich kościach policzkowych. Wzorzec ten stał się na tyle nośny, iż „zwykłe” kobiety, których natura nie obdarzyła zestawem genów zapewniających ów wymarzony wygląd, były skłonne wydać grube pieniądze, aby przy pomocy zabiegów medycyny estetycznej, a w skrajnych przypadkach – chirurgii plastycznej, upodobnić się do swoich idolek. Chętnie ignorowały przy tym niewygodny fakt, iż oglądane przez nie zdjęcia stanowiły częstokroć efekt wytężonej, wielogodzinnej pracy stylistów, makijażystów, speców od oświetlenia oraz… zdolnych grafików, którzy dzięki zaawansowanym programom graficznym byli w stanie w parę sekund wyczarować nową, węższą talię, zagęścić włosy lub zetrzeć z twarzy kilka zmarszczek, które zdążyły się pojawić od ostatniego botoksu.
Pół biedy, jeśli na takie poprawianie urody decydowały się dojrzałe kobiety, pragnące znów poczuć się młodo, świeżo i pięknie. Jeśli zdołały osiągnąć ów stan dzięki powiększeniu ust, wygładzeniu zmarszczek pod oczami lub odessaniu paru kilogramów tłuszczu, to trudno chyba nie uznać ich prawa do stanowienia o sobie i swym wyglądzie lub też przekonywać, iż mają porzucić wszystkie te śmieszne, upiększające sztuczki i zacząć „starzeć się z godnością”, cokolwiek by to nie znaczyło. Oczywiście nie należy zapominać, iż nawet na zupełnie dorosłe kobiety czyha niebezpieczeństwo zatracenia się w pogoni za doskonałością oraz wpadnięcia w wir nieustannych poprawek, które w rezultacie doprowadzą do uzyskania przesadnego, karykaturalnego wyglądu, utraty pieniędzy, zdrowia, a niekiedy również i życia.
Dużo bardziej zagrażający ów „instagramowy” kanon piękna jest jednak dla zupełnie młodych dziewcząt. Nastolatki, choć problem ten dotyka też dziewczynek jeszcze młodszych, nie zawsze zdają sobie sprawę, że perfekcyjny, wręcz nierealny wygląd kobiet, które podziwiają, jest dla większości śmiertelniczek niemożliwy do osiągnięcia. Chłonąc przepuszczone przez instagramowe filtry wizerunki, marzą, że dzięki ciężkiej pracy zdążą zbliżyć się do owego wyśnionego ideału. Gdy okazuje się, że to zadanie przerasta ich siły i możliwości, poddają się nierzadko, przypłacając porażkę utratą wiary w siebie, trwałym obniżeniem poczucia własnej wartości, a niekiedy również depresją. Bodaj jeszcze bardziej alarmująca jest sytuacja, w której odnoszą sukces. Dostosowanie się do wyśrubowanego kanonu urody to nie tylko ogromny wysiłek, ale również otwarta droga do poważnych chorób m.in. zaburzeń odżywiania, anemii, rozregulowania układu metabolicznego i hormonalnego.
Swoistym paradoksem jest tu fakt, iż niska inkluzywność oraz duża restrykcyjność kanonu urody, który możemy odnaleźć w mediach społecznościowych, niejednokrotnie prowadzi do unicestwienia naturalnego piękna, które tkwi w różnorodności postur, kształtów, faktur i odcieni, nie zaś w replikowaniu w nieskończoność tego samego wzorca. Jest to zresztą zjawisko, któremu w jakiś sposób próbuje się przeciwstawić koncepcja body positive (pol. ciałopozytywność). Termin ten, oznaczający akceptowanie swojego ciała, jest w szerszym rozumieniu używany jako określenie ruchu społecznego starającego się promować zdrową więź z ciałem i pozytywne nastawienie do własnej fizyczności, nawet jeśli nie spełnia ona rygorystycznych norm narzucanych przez wiodące media.
Pewne oznaki odwilży dokonującej się w postrzeganiu piękna przez przemysł urodowo-modowy (a więc ten, który, jak dotąd, propagował najbardziej opresyjny wizerunek kobiecego piękna) stanowi częstszy niż dotąd udział modelek starszych, niższych lub tęższych w pokazach mody lub też kampaniach reklamowych luksusowych kosmetyków. Karierę robią pojęcia, takie jak ageism (ageizm) lub sizeism (sizeizm), czyli dyskryminowanie ze względu na wiek lub rozmiar ciała. Są to jednak dopiero pierwsze jaskółki w głównym nurcie, wciąż jeszcze atakującym nas podobiznami nienagannych figur, profesjonalnych make-upów i nieskazitelnych twarzy. Ich oglądanie sprawia niewątpliwie estetyczną satysfakcję, jednak śledząc i lajkując fotografie wirtualnych piękności, warto mieć na uwadze słowa wypowiedziane niegdyś przez Claudię Schiffer, jedną z najsłynniejszych modelek lat 90., „Nikt nie wygląda rano po wstaniu z łóżka jak Claudia Schiffer, nawet ja!”.