Czekając na trio [recenzja płyty Seong-Jin Cho]
Czy Seong-Jin Cho, laureat Konkursu Chopinowskiego z 2015 r. jest wymarzonym ambasadorem muzyki Chopina? Odpowiedzi na niełatwe pytanie szuka Anna Markiewicz.
Recenzja tej płyty dojrzewała we mnie długo. Ukazała się niedługo przed wielkim wydarzeniem w świecie pianistyki, którym był XVIII Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Naturalną koleją rzeczy ciągnęło mnie więc, by w pierwszej kolejności na bieżąco poznawać kolejną generację pianistów. Artystów, którzy poświęcili wiele, by zgłębić ogromny repertuar oraz przygotować się fizycznie i mentalnie do rywalizacji. Dojrzewał też plan, by najnowszą płytę zwycięzcy poprzedniego konkursu, Seong-Jin Cho, tak po prostu porównać z jego produkcjami konkursowymi, ale też z występami tegorocznych laureatów. Czy obroni „czarny pas mistrza”? Da się zdetronizować? Jak dalece rozwinął się w chopinowskich interpretacjach? Czy odstawiając zupełnie na bok konkursowe emocje, słuchacz nadal może wierzyć w jego wizję, pokochać ją, uzależnić się od niej? Takie zjawiska, przyznam, stały się moim udziałem po tegorocznym konkursie, tym bardziej więc czekałam na spotkanie ze sztuką koreańskiego wirtuoza. A poprzeczka, nie ukrywajmy, zawieszona została już na starcie wysoko. On sam przecież dał się już poznać jako pianista charyzmatyczny i niezawodny.
Już po pierwszych dźwiękach okazało się, że odpowiedź na powyżej postawione pytania nie będzie łatwa i jednoznaczna. Płytę zawierającą dzieła wyłącznie Fryderyka Chopina otwierają cztery scherza. Kolejnym utworem jest II koncert fortepianowy f-moll. W wersji cyfrowej krążek został uzupełniony o trzy, można powiedzieć, bisy – etiudę c-moll „Rewolucyjną”, impromptu As-dur op.29 oraz nokturn Es-dur op. 92. O ile początkowo nie zachwycił mnie zamysł łączenia utworów solowych z koncertem z orkiestrą, szybko jednak doceniłam taką konstrukcję płyty. Dlaczego? O tym napiszę później.
Jeżeli jest coś, co mnie szczerze ujmuje w grze Seong-Jin Cho, to jest tym rozplanowanie frazy na krótkich i długich odcinkach, jej przebieg dynamiczny i, przede wszystkim, czasowy. Choć w zasadzie wszystko, co proponuje, jest różne od interpretacji innych pianistów, jest w tym niezwykła konsekwencja. Słucha się jego gry z poczuciem, że właśnie tak powinno to być skonstruowane. Koreański artysta niewątpliwie ma dar przekonywania. Miał go już w 2015 r., zwyciężając w warszawskim konkursie, teraz jednak wyczuwa się znacznie większą wolność. Nie chcę tu powiedzieć, że konkursowe wykonania były asekuracyjne, nie. Dziś jednak Cho przedstawia muzykę Chopina znacznie odważniej. Wyłamuje się niekiedy z tradycyjnej konwencji wykonawczej, pozwalając sobie na chociażby swobodę w artykulacji.
Czy coś mi w grze zwycięzcy sprzed sześciu lat przeszkadza? Tak, i to bardzo. Jest to twarde uderzenie, atak dźwięku. Często jest ostry, agresywny, pozbawiony w forte miękkości i przestrzeni. Przesłuchałam tę płytę na niejednym sprzęcie, głośnikach i słuchawkach i za każdym razem odczuwałam ten rodzaj dźwięku jako nieadekwatny do repertuaru. Nie jestem pewna, czy jest to zasługa pianisty, który w ten sposób chce usłyszeć muzykę wielkiego romantyka, czy też może… realizatorów dźwięku? Choć trudno przypuścić, by znakomite ekipy realizatorów wytwórni Deutsche Grammophon dopuściły się zaniedbania, coś jest moim zdaniem nie tak. Szczególnie razi dysproporcja artykulacji w zderzeniu z Londyńską Orkiestrą Symfoniczną, którą dyryguje Gianandrea Noseda. Zespół proponuje Chopina w nieco starym stylu, gra ciepłym dźwiękiem bez unikania vibrato, z folkowym zacięciem w części finałowej koncertu, choć nie do końca chyba „na polską nutę”. Dlatego wspomniałam przedtem o zalecie obecności orkiestry na płycie – po prostu jest to moment wytchnienia, ukojenia. Choć, sądząc po popularności niektórych pianistów (i pianistek) posługujących się brutalnym uderzeniem podczas tegorocznego konkursu – być może znajdą się wśród słuchaczy płyty tacy, którzy wcale go nie będą potrzebować. To jest kwestia osobistych preferencji, wdrukowanego w przeszłości ideału brzmienia, którego niełatwo się pozbyć.
Zdradzę tu pewną ciekawostkę. Podczas transmisji finałowych przesłuchań tegorocznego konkursu w internecie aktywny był czat na żywo, jak również liczne fora prywatne. Wśród komentarzy z całego świata udało mi się wychwycić i takie: „Tęsknię za Kate”. „Dawać tu Erica”. „Gdzie jest Cho?”. Niewątpliwie był to wyraz tęsknoty za uczestnikami poprzedniego konkursu. Miło, że i bohater niniejszej recenzji został wspomniany, choć Kate Liu i Eric Lu wydawali się większymi faworytami publiczności. Kogo będą wspominać słuchacze już za cztery lata? Czy wymieniona wyżej trójka nadal będzie gościć w ich pamięci? Przyznam, że w tegorocznym konkursie znalazłam artystów, którzy moim zdaniem są bardziej predestynowani do wykonywania muzyki Chopina. Konkursowe produkcje, jak wiadomo, obaczone są ogromnym stresem, nie można ich porównywać z dopracowanym studyjnym nagraniem. Tym bardziej cieszy mnie, że nawet wśród nich znalazłam takie, do których będę wracać. Czy wrócę do płyty chopinowskiej Seong-Jin Cho? Chyba nie. Chętnie natomiast będę śledzić jego inne dokonania. Jego pewne, inteligentne i brawurowe interpretacje warte są poznania, choćby po to, by spostrzec doskonałą logikę konstrukcji utworów.
Na koniec dodam jeszcze jedno spostrzeżenie. Tegoroczny konkurs pokazał dobitnie, że marka Steinway dominuje. Większość pianistów wybrało jej instrumenty, by pomogły im wyrazić muzyczne wizje. Jednak to fortepian marki Fazioli został wybrany przez zwycięzcę, a także laureatów trzeciej i piątej nagrody. I, moim zdaniem, to właśnie on tworzy z muzyką Chopina duet idealny. Chciałabym usłyszeć kiedyś Seong-Jin Cho w chopinowskim repertuarze, otulonego mgiełką dźwięku włoskiego instrumentu. Być może stworzyliby idealne trio?