Z Chopinem w jednej ławce [O tym, czy rok urodzenia sprzyja rozwojowi talentu]
Rok 1985
1 września. Mam siedem lat i rozglądam się po eleganckiej szkolnej auli. Wokół mnie tłum dzieci, niektóre pamiętam z wiosennych egzaminów wstępnych. O, jest i ten drobny chłopczyk z lokami, jak on ma na imię… Chyba Frycek! Nie znam nikogo innego o takim imieniu. Pani dyrektor mówi o wyzwaniach zawodu muzyka i szczególnie uważnie przygląda się nam, pierwszakom. Może dlatego że Frycek robi głupie miny, chyba wcale jej się nie boi. Po uroczystej akademii maszerujemy do swoich klas. Odważny kolega natychmiast interesuje się pianinem, ale na razie grania nie ma. Pani lubi żartować, mówi, żeby jutro przynieść kredki, będziemy rysować szlaczki. I ołówki, spróbujemy napisać pierwszą literę.
*
Idziemy z Fryckiem do biblioteki. Chcemy coś wypożyczyć, żeby nie nudzić się na lekcjach. Surowa pani woła, że to niesłychany tupet, książki są do czytania, nie do oglądania. Mamy przyjść z rodzicami, coś poszło nie tak.
*
Długa przerwa. Pani na chwilę zniknęła, Frycek otwiera klapę pianina i zaczyna grać. Skąd on to umie? Mówi, że ten utwór sam wymyślił. Niemożliwe, przesadza, kilkoro dzieci odwraca się z niechęcią. Nagle wchodzi dyrektorka. Krzyczy, że nie wolno grać, bo pianino się rozstroi. Nie rozumiemy, dlaczego granie psuje instrument. Następnego dnia na pianinie wisi już kłódka.
*
Frycek siedzi z brzegu boiska. Znów nie ma siły grać w piłkę. Mówi, że jego „pani od fortepianu” przyniosła ilustrowany zbiór utworów dla dzieci. Ma się nauczyć jednej linijki „Skaczących żabek”. Dziwne te utwory, mają tylko jeden głos. Wolałby już iść do domu, pograć coś fajnego, ale ktoś musi go odebrać ze świetlicy. Wieczorem wszyscy będą chcieli grać razem, rodzeństwo i rodzice. Chyba znów nie ułoży do końca swojego marsza.
*
Od kilku dni Frycek nie pojawia się w szkole. Trochę szkoda, tyle umiał… Jak dorosły! I fajnie przedrzeźniał nauczycieli. Pani mówi, że teraz będzie się już uczył w domu, a w szkole tylko grał egzaminy.
***
Oczywiście to tylko fantazja. Jednak oparta na faktach. W mojej klasie naprawdę był chłopiec, który umilał nam przerwy graniem, a skończyło się kłódką na pianinie. Korzystanie z biblioteki w pierwszej klasie trzeba było sobie wywalczyć. Nie dawali pisać długopisem i kazali śpiewać o misiu z laleczką. Jeśli dla mnie, w sumie zwykłej dziewczynki, rozpoczęcie szkoły było krokiem wstecz, czym musiałoby być dla genialnego Frycka?
Improwizacja z kontrapunktem
Rozmyślając dziś nad geniuszem największego polskiego kompozytora, Fryderyka Chopina, nie sposób pominąć refleksji nad kształtem jego edukacji, która ułatwiła mu rozwój na skalę posiadanych możliwości. Czytać i pisać nauczyła go zaledwie o trzy lata starsza siostra Ludwika, ona też pierwsza zainteresowała brata fortepianem. Jej rolę przejęła matka, a mając sześć lat, mały Frycek odbywał już regularne lekcje z własnym nauczycielem. Oddany i pokorny wobec talentu ucznia Wojciech Żywny nie tylko uczył chłopca techniki gry, opierając się na dziełach Bacha i Mozarta, lecz także wspierał jego zmysł improwizatorski. Czy dziś szkolny nauczyciel, który ma realizować program, godziłby się, by „tracić czas” na improwizacje i pomagał je spisać? Czy postarałby się ułatwić wydanie dziecięcych kompozycji drukiem? Mały Frycek spędzał dziennie przy fortepianie nie 15 minut, tylko kilka godzin. Miał na to czas, bo nikt mu nie kazał rysować szlaczków i dojeżdżać w korkach do szkoły. Dzięki temu, że regularnie zaczął ją odwiedzać dopiero w wieku 13 lat, wcześniej mógł grać i komponować w takim wymiarze czasu, jaki dawał mu satysfakcję i zapewniał rozwój. Z kolei jako student Szkoły Głównej Muzyki był zwolniony z lekcji fortepianu, w uznaniu dla jego poziomu i indywidualnego stylu gry. Jednak Józef Elsner, dyrektor, bardzo dbał o to, by pianista przykładał się do „teorii muzyki, jenerałbasu i kompozycji”, czyli głównych przedmiotów studiów. Wiedział, że geniusz potrzebuje podstawy teoretycznej, by w pełni zabłysnąć.
Selfie z Armanim
W Liceum Warszawskim, na studiach, właściwie w każdym środowisku Fryderyk był człowiekiem powszechnie lubianym. Już w dzieciństwie szlifował swój talent satyryczny i lotne pióro, zdając w listach relacje z wakacji. Można więc przypuszczać, że i dziś umiałby wykorzystać swoje talenty. Czy miałby konto na Facebooku? Pewnie tak. Czy promowałby swoje koncerty, kompozycje, sukcesy? Niewykluczone, choć raczej zachowałby wyniesione z domu dobre maniery i skromność. Prędzej wrzuciłby swoje karykatury niż selfie z politykami. Choć dlaczego miałby nie zagrać w Belwederze? Dyplomatyczny spryt na ogół popłaca. Skoro Chopin grywał dla wielkiego księcia Konstantego, zapewne chciałby poruszyć serca również naszych władz. Prawdopodobnie miałby doradcę od wizerunku i, jak robią to niektórzy artyści, na okładkach płyt prezentowałby ubrania światowych marek. Na szczęście nikt nie namówiłby go na zapuszczenie brody, natura poskąpiła Fryderykowi bujnego zarostu. A płyty – czy w ogóle by je nagrywał? Artysta nie czuł się dobrze, grając dla wielkiej publiczności, intymność studia dałaby mu więc przestrzeń i oddech. A może wolałby nagrywać tylko podczas koncertów, bez żadnych cięć i montaży?
Dziewczyna z akademika
Czy Fryderyk, żyjąc w czasach pokoju, zdecydowałby się na wyjazd z Polski? Czy byłoby to korzystne dla jego kariery? Jeszcze przed wojną dobrze funkcjonował rynek mecenasów sztuki, impresariów. Wyłapawszy z tłumu utalentowanych dzieci to najzdolniejsze, robili wszystko, by świat o nim usłyszał. W czasach młodości Fryderyka utyskiwano, że gdyby urodził się np. w Niemczech, wiedziałby o nim cały świat, a przez to, że przyszedł na świat w Polsce, jego sława była mocno ograniczona. Chyba nie lepiej byłoby, gdyby urodził się „za żelazną kurtyną”. W XXI wieku przewidujący rodzice biorą się do planowania kariery dzieci od ich najmłodszych lat. Pierwszy raz młode talenty stają do konkursu w wieku siedmiu lat, a pięć lat później mają na koncie 20 najwyższych trofeów. Czy jednak Fryderyk w takich realiach nie straciłby zapału do gry i kompozycji? Może byłby jednym z cudownych dzieci, które jako dorosłe usuwają się w cień. Zapewne skorzystałby z możliwości wyjazdu na zagraniczne studia, choć będąc moim rówieśnikiem, jeszcze nie skorzystałby z programu Erasmus. Czy chciałby tam zostać? Przykład wielu artystów z mojego pokolenia wskazuje, że o wyborze decyduje zarówno konsekwencja w budowaniu swojej pozycji, kalkulacja, jak też studenckie historie miłosne i tęsknota za bliskimi. Ciekawe, czy mogąc wrócić w każdej chwili do ojczyzny, wiedząc, że w kraju panuje względny spokój, Chopin napisałby słynną „Etiudę rewolucyjną”? Chyba i dziś nie zabrakłoby mu inspiracji, ani w Polsce, ani na świecie.
Docent Chopin
Co czekałoby dziś Fryderyka w Polsce? Trzymając się ściśle nurtu muzyki klasycznej, jako młody kompozytor nie miałby lekko. Musiałby składać wnioski o granty, wymyślać interdyscyplinarne projekty i silić się na innowacyjność – być może zresztą z powodzeniem, czegoś takiego jak mazurki nikt przed nim nie wymyślił. Proste, a dobrze zagrać trudno. Punkty za promocję polskiej tradycji. Co jednak z nokturnami, albo sonatami? Czy znalazłby odważnego prywatnego wydawcę z zasobnym portfelem? A może zbierałby środki w serwisie Patronite? Albo brał zlecenia w reklamie i filmie? Zapewne, jak większość żyjących kompozytorów, starałby się o posadę na uczelni, by zapewnić sobie stabilność utrzymania, ubezpieczenie zdrowotne i emerytalne. Czy starczyłoby mu determinacji, by pokonywać kolejne szczeble awansu, pisać prace, poświęcać swój czas uczniom? To ostatnie akurat Chopina nie ominęło. W Paryżu, mimo kontraktu z wydawnictwem i wielu koncertów, jego głównym środkiem utrzymania pozostały prywatne lekcje. Zapewne tej miary artysta byłby dziś namawiany do działalności koncertowej, kontaktu z impresariami na całym świecie. Czy jednak chciałby bić rekordy liczby występów, o czym marzą współcześni młodzi artyści? Bardziej można go sobie wyobrazić grającego z rzadka wysmakowany recital dla niewielkiej publiczności niż koncert z orkiestrą co tydzień na innym kontynencie.
W porsche i boeingu
Nie sposób odpędzić od siebie myśli, że dziś Fryderyk miałby szansę na znacznie dłuższe życie. Może tak, może nie. Na gruźlicę nie zachorowałby raczej wcale, po wojnie prawie udało się ją wyeliminować. Jednak ryzyko, że zachorowałby na mukowiscydozę, ostatnio sugerowaną jako prawdziwe schorzenie, na które cierpiał, byłoby spore i dziś. Nadal jest ona nieuleczalna, a życie chorego pełne ograniczeń. Zdrowy też mógłby nie pożyć długo. Jak Ginette Neveu, zwyciężczyni Konkursu Wieniawskiego w 1935 r. w wieku 15 lat, która zginęła w katastrofie lotniczej wkrótce po trzydziestych urodzinach. Przeżyła wojnę, lecz nie uniknęła przeznaczenia. Może Chopin lubiłby szybkie samochody? Albo, jak kolega po fachu, Karłowicz, odkryłby piękno niebezpiecznych Tatr? To mogłoby skończyć się różnie.
Niestylowe mazurki
Za chwilę rozpocznie się konkurs imienia naszego bohatera. Słychać niekiedy śmiałe głosy, że dziś on sam nie miałby szans na zwycięstwo. Zmieniła się bardzo estetyka gry, realia kreowania i promocji „gwiazd”. Liczy się indywidualny styl czy lekcje u członków jury? Może przed imprezą byłby osaczany przez dystrybutorów fortepianów i nakłaniany, by zostać ambasadorem ich marki? Czy wybrałby trafnie? Czy w ogóle podobałaby mu się idea organizowania wielkiego konkursu z dziełami jednego kompozytora? Tego nie wiemy. A sama rywalizacja? Nie uniknął, jej żyjąc w swoich czasach. Choćby na paryskich salonach mijał się przecież regularnie z innym wielkim wirtuozem, Ferencem Lisztem, z którym połączyła go przyjaźń. Choć trochę ze sobą rywalizowali, podziwiali się wzajemnie. Teraz jest trudniej. Rynek nie jest w stanie zapewnić wszystkim wystarczającej liczby koncertów, talentów jest nadpodaż, a agentów z prawdziwego zdarzenia jak na lekarstwo. Łatwo o zgrzyt.
Łazienki bez pomnika?
Warto postawić na koniec jeszcze jedno pytanie. Czy w ogóle sztuka pianistyczna rozwinęłaby się tak mocno, gdyby w historii muzyki zabrakło w pierwszej połowie XIX w. Fryderyka Chopina? Czy byłoby dziś aż tak wielu pianistów, a fortepian cieszyłby się miłością tylu melomanów na świecie? Choć wielu kompozytorów pisało na ten instrument wspaniałe dzieła, bogate muzycznie, wirtuozowskie – by wspomnieć tylko Schumanna, Liszta, Beethovena, Brahmsa, Rachmaninowa – to właśnie muzyka Chopina porywa pianistów z całego świata. Jest w stanie nakłonić ich do poświęcenia nawet kilku lat, by przygotować się do warszawskiego monograficznego konkursu. Wyciąga z domów młodych Japończyków i Koreańczyków, którzy chcą nad Wisłą studiować jego dzieła. Gromadzi publiczność niezależnie od miejsca na świecie, muzyki polskiego geniusza melomani słuchają równie chętnie w Londynie i na chińskiej prowincji. W wielkich salach koncertowych i w kameralnych ośrodkach na wzór dawnych salonów arystokracji. Jest w jego muzyce coś, czego nie ma w żadnej innej. Jednak gdyby Chopin urodził się pod koniec XX w., na pewno musiałby pisać w innym stylu. Brzmi ciekawie, ale strach wyobrazić sobie świat bez jego muzyki. Tej, którą znamy. Wracaj, Frycku, do swoich czasów!