Jan Lisiecki: Każdy dźwięk jest ważny
W zeszłym miesiącu miała miejsce premiera najnowszej płyty pianisty Jana Lisieckiego z wszystkimi Nokturnami Fryderyka Chopina. Jeśli zastanawiacie się, czy w jesienne wieczory warto sięgnąć po album Lisieckiego, przeczytajcie naszą recenzję. A jeżeli ciekawi Was, jakie jest najlepsze miejsce do wykonywania Nokturnów, czemu można porównać je do perfum oraz czy Jan Lisiecki czegoś żałuje, przeczytajcie wywiad z pianistą. Rozmawiała Martyna Włodarczyk.
Martyna Włodarczyk: Rozmawiamy po polsku?
Jan Lisiecki: Jak najbardziej.
Czy pośród języków, którymi się posługujesz, jest jeden, który wyraża Cię najlepiej?
Potrafię się dobrze wyrazić i wykorzystać językowe niuanse po polsku i po angielsku. Chodziłem do angielskojęzycznej szkoły, więc wielu rzeczy, które mnie interesują – na przykład literatury – uczyłem się po angielsku. Być może właśnie ten język znam trochę lepiej, jeśli chodzi o te najmniejsze detale… Z drugiej jednak strony języka nie poznaje się nigdy do końca. Zawsze można się nauczyć czegoś nowego.
Muzyka jest językiem?
To jest, oczywiście, cliché. Mimo to zgadza się: muzyka jest formą ekspresji, choć inną niż język. Kiedy posługujemy się słowami, opisujemy świat i nasze doświadczenia bezpośrednio. Nazywamy rzeczy takimi, jakimi są (chyba że jest to poezja). W muzyce natomiast posługujemy się w dużo większym stopniu wyobraźnią. Każdy może zinterpretować dany fragment muzyczny inaczej.
Często słyszymy metafory porównujące muzykę do języka: „muzyka mową dźwięków” albo „muzyka językiem emocji”. Sam też poruszasz ten wątek w wywiadach. Raz powiedziałeś, że w muzyce Chopina każdy dźwięk ma znaczenie -- co dokładnie masz przez to na myśli?
Po pierwsze każdy dźwięk jest ważny. Żaden kompozytor nie napisał nuty, która nie byłaby potrzebna w partyturze. W przypadku Chopina i Bacha jest to wyjątkowo zauważalne. W ich muzyce występuje dużo wątków jednocześnie, które razem tworzą to, co nazywamy Chopinem i Bachem.
Czy każda nuta coś komunikuje?
Ja patrzę na muzykę horyzontalnie: zastanawiam się, co cały utwór komunikuje od początku do końca, zamiast skupiać się na każdej nucie oddzielnie. Zamiast zakładać, że pojedynczy akord musi coś dokładnego „powiedzieć”, wolę myśleć o tym, jaką rolę odgrywa on w większej strukturze.
Co komunikują nokturny Chopina? Czy opowiadają historię?
Nie sądzę, żeby nokturny były cyklem. Oczywiście opowiadają historię życia Chopina: kompozytor pisał je od początku do końca swojej kariery. Czy młody, czy starszy – wracał do formy nokturnu. Każdy nokturn z osobna też, oczywiście, coś opowiada: lecz nie jest to opowieść otwarta, z której można łatwo wyczytać sens. Nokturny są intymną muzyką. Zawoalowaną, zamkniętą, do zinterpretowania samemu, dla siebie.
Co się dzieje, gdy ta opowieść wychodzi na jaw?
Musisz skonfrontować się wtedy ze swoimi intymnymi myślami, podzielić się nimi ze słuchaczami, a do tego sprawić, żeby publiczność była tą prywatnością zainteresowana!
Czyli wyjęcie intymnych nokturnów z prywatnej przestrzeni i przeniesienie ich do sfery publicznej to wyzwanie. Czy studio jest bardziej prywatne niż sala koncertowa?
Zdecydowanie.
To oznacza, że nokturny nagrane na płytę pokonują ciekawą drogę: z intymności studia, w którym nie ma publiczności, wysyłane są w świat do dużego grona słuchaczy. To tak, jakby istniały jednocześnie zarówno w sferze prywatnej, jak i publicznej. Jakbyś miał sobie wyobrazić miejsce idealne do wykonywania nokturnów – jakie by było? Ja wyobrażam sobie włoską renesansową willę, zmierzch, światło świec i samotny fortepian…
Nie mam jednego, idealnego miejsca. Choć może… wspaniały fortepian gdzieś, gdzie jestem zupełnie sam. Może w domu? Tam mam dobre fortepiany, ale przeważnie nie są nastrojone. A do nokturnów fortepian musi być doskonale przygotowany.
Może studio nagraniowe zbliżyło się do ideału?
Tak, podczas nagrania miałem do czynienia z idealnym fortepianem. Dlatego moje nokturny są dużo wolniejsze, niż gdy gram je w publicznej przestrzeni.
Na koncertach wybierasz szybsze tempa?
Zbudowanie i utrzymanie napięcia w każdym nokturnie jest niezwykle trudne podczas koncertu na żywo, bo zawsze może cię coś wytrącić z równowagi: a to ktoś kaszlnie, a to wiatrak czy lampa chodzi za głośno… W studiu natomiast miałem możliwość skupić się w pełni na strukturze i tensji każdego nokturnu, w ciszy i spokoju słuchać połączeń między nutami. Dlatego też mogłem pozwolić sobie na wolniejsze tempa.
Mimo to nokturny widniały w programach wielu Twoich recitali. Kiedy zdecydowałeś, że Twoim kolejnym albumem będą wszystkie nokturny Chopina?
Już dawno myślałem o tym, żeby je nagrać. Nie są to może skomplikowane utwory do odegrania, ale żeby mieć coś w nich do powiedzenia, trzeba z nimi trochę pożyć. Można je porównać do Brahmsa – z jego muzyką też trzeba spędzić trochę czasu, zanim twoja interpretacja będzie miała znaczenie. Dlatego, w ramach przygotowań do nagrania, uwzględniałem nokturny w każdym moim koncercie: jeden opus, czasami dwa… Zbierałem doświadczenie, sprawdzałem, jak oddziałują na mnie te utwory. Mogę powiedzieć, że ten projekt był długo planowany. Prawie od początku mojego kontraktu z Deutsche Grammophon.
Czyli od dziesięciu lat!
Dokładnie tak. Deutsche Grammophon nalegało, żebym nagrał nokturny wcześniej, ale ja zawsze odpowiadałem: nie, jeszcze nie jestem gotowy… W końcu, jeszcze przed zamknięciem świata z powodu wirusa, zacząłem zbliżać się do decyzji o nagraniu. Kiedy na dobre utknęliśmy w lockdownach, pomyślałem, że właśnie nadarza się okazja, żebym ze spokojem przegrał i przemyślał je w domu.
Jak długo trwało nagrywanie nokturnów?
Mieliśmy zarezerwowany tydzień, a wykorzystaliśmy pięć dni.
Co robiliście w dwa ostatnie?
Było wolne!
Jak Pan Bóg, siódmego dnia odpoczął.
(śmiech) Ostatni dzień był luksusem: mieliśmy dodatkowy czas na to, żeby niektóre nokturny nagrać jeszcze raz, zwłaszcza te późniejsze. Żeby wpasować się w rytm, znaleźć strukturę. Taki bonus.
A propos Boga, mam pytanie odnośnie do jednego nokturnu w szczególności g-moll opus 15 nr 3. Chopin napisał w nim wskazówkę wykonawczą „religioso”… Jak ją zinterpretowałeś?
Miałem różne myśli. Bardzo trudno było utożsamić się z tym zapiskiem. Nie dlatego że nie jestem religijny – doskonale wiedziałem, o co chodzi, ale pytanie: jak to zrobić, by muzyka brzmiała religijnie, pozostawało trudne. Jak stworzyć akordy, by brzmiały jak chorał grany na organach? Albo jak śpiew chóru? Wiele razy zmieniałem zdanie, jak do tego dojść. W którymś momencie przestałem się tak bardzo przejmować – i pozwoliłem, by fragment „religioso” wyniknął z mojej gry naturalnie.
Czy teraz, kiedy nagrałeś nokturny, zrobisz sobie od nich przerwę?
Nie, znajdą się one w moim następnym programie koncertów solowych. Zastanawiałem się, w jaki sposób uwzględnić je w recitalach. Pierwsza myśl była taka, by połączyć nokturny Chopina, Debussy'ego, Satiego, i innych kompozytorów. Jednak taki koncert nie miałby struktury i napięcia, o których mówiłem wcześniej.
Publiczność mogłaby zasnąć!
Byłoby bardzo trudno zainteresować słuchaczy wolnymi tempami. Doszedłem więc do wniosku, że muszę te nokturny czymś wzbogacić… Wiesz, jak pomiędzy perfumami wącha się kawę, tak pomiędzy nokturnami chciałem dać publiczności coś, co ją pobudzi i odświeży. Doszedłem do wniosku, że w moich kolejnych recitalach nokturny przedzielę etiudami. Do tego kolejność utworów nie będzie ani chronologiczna, ani według opusu, lecz według tonacji.
Co to znaczy?
Utwory będą ułożone tak, aby pomiędzy ich tonacjami istniały logiczne relacje, takie jak znajdujemy w muzyce tonalnej.
Wtedy nie tylko każdy utwór jest małą opowieścią samą w sobie, ale też cały program tworzy pewną narrację!
I jest wyjątkowy. Tradycyjne programy mają swoje miejsce, ale jeśli prezentuję mniejsze utwory, to chcę to zrobić w ciekawy sposób. Oczywiście, mógłbym zagrać dwa opusy nokturnów, potem sonatę czy coś innego dużego, i kropka. Ja jednak wolę zaproponować coś z większą fantazją.
W pierwszym numerze Presto, dziesięć lat temu, ukazał się artykuł o Tobie. Byłeś wtedy szesnastolatkiem, który właśnie nagrał koncerty Mozarta dla Deutsche Grammophon. Nasza redakcja żywi do Ciebie sentyment!
Bardzo mi miło, dziękuję!
Co dwudziestosześcioletni Jan by powiedział temu szesnastoletniemu, gdybyście mogli pogadać?
Nic! To, co jest teraz, jest kontynuacją tego, co było. Nie miałem dramatycznych życiowych sytuacji. Nic złego się nie wydarzyło. Nie zmieniłbym żadnej z decyzji, które podjąłem. Jak to się mówi, no regrets.