Christophe Rousset – mój muzyczny idol
Ostatnio ktoś ze znajomych zapytał mnie, kto jest moim muzycznym idolem. Z początku pytanie to wydało mi się nieco dziwne. Idole kojarzą mi się bardziej z muzyką rozrywkową, filmem czy też sportem. Jednak dlaczego nie myśleć o wybitnych artystach w dziedzinie muzyki klasycznej także w kategoriach idoli?
Patrząc na moją kolekcję nagrań oraz myśląc o ostatnich dwóch dekadach moich fascynacji muzycznych, przewija się tutaj jedno nazwisko: Christophe Rousset. Pod koniec liceum nabyłem jego album „Stabat Mater” Giovanniego Battisty Pergolesiego. Nagranie dokonane z zespołem Les Talens Lyriques oraz solistami, Andreasem Schollem i Barbarą Bonney, było dla mnie objawieniem. Słuchałem go niezliczoną ilość razy. Podkręcone tempa, pewna ostrość brzmienia i świetnie rozpracowana dramaturgia utworów sprawiały, że było to nagranie całkowicie odmienne od nobliwych i eleganckich wykonań tej muzyki, które wtedy dominowały. To było moje wprowadzenie w barok i początek fascynacji tym okresem. Po ponad dwudziestu latach wciąż mam tę płytę w swojej kolekcji i wciąż brzmi ona według mnie rześko. To dzięki nagraniom Christophe’a Rousseta odkryłem przede wszystkim francuski barok z jego charakterystycznymi rytmami oraz odmienną dramaturgią muzyczną. Był to dla mnie kompletnie nowy świat muzyczny posiadający coś niemal orientalnego w swojej unikatowej sonorystyce. Wtedy jeszcze nikt w Polsce nie wykonywał francuskiego baroku, a nawet nagrania tej muzyki były rzadkością.
Warto też wspomnieć tutaj nagranie muzyki do filmu „Farinelli, Il Castrato”. Nagranie dokonane przez Les Talens Lyriques pod batutą Christophe’a Rousseta w 1994 roku stało się niemal legendarne. Album ten trafił do znacznie szerszego grona niż tradycyjni wielbiciele baroku. To nagranie przyciągnęło wielu nowych słuchaczy do tej muzyki. Był to swoisty początek farinellomani. Nagle jak grzyby po deszczu zaczęły prezentować się nowe krążki z ariami pisanymi dla Farinelliego, ale też pojawiało się coraz więcej kontratenorów. Dziś po prawie trzech dekadach od wydania „Farinelli, Il Castrato” muzyka z XVIII wieku dla kontratenorów stała się częścią kanonu sal koncertowych.
Christophe Rousset towarzyszył mi przez lata, głównie w swoich nagraniach dokonanych wspólnie z założonym przez niego zespołem Les Talens Lyriques. Po raz pierwszy zobaczyłem go na żywo dopiero w 2017 roku w Royal Opera House. Rousset dyrygował wtedy „Mitridate” Mozarta. Dla mnie nie było to kolejne przedstawienie operowe, ale szczególne wydarzenie, które wciąż dość dobrze pamiętam. Płytę z nagraniem tej opery pod batutą Rousseta posiadam od roku 2000 i wreszcie po wielu latach mogłem usłyszeć tego artystę na żywo.
Zespół Les Talens Lyriques niedawno obchodził trzydziestolecie. Bez przesady można powiedzieć, że te trzy dekady były powiewem świeżego powietrza w świecie muzyki barokowej. W tym roku, aby uczcić tę rocznicę, pojawiło się kilka nagrań, które dobrze prezentują styl Rousseta. Albumy te wnoszą coś nowego do fonografii i mojej osobistej wiedzy o muzyce francuskiej. Pierwszym z nich jest „Acis et Galatée”, ostatnie dzieło Jean-Baptiste Lully’ego. Sam kompozytor określił ten utwór jako pastorale-héroïque, w przeciwieństwie do swoich wcześniejszych dzieł, które były określane jako tragédies en musique. Opera ta jest jedną z najrzadziej wykonywanych i nagrywanych dzieł Lully’ego. Muzyka jest tutaj lżejsza, a sama struktura utworu niejako bardziej elastyczna. „Acis et Galatée” wydaje się być bardziej zwartym dziełem niż wcześniejsze utwory tego kompozytora. Rousset interpretuje muzykę Lully’ego ze swobodą i elegancją, a zarazem precyzyjnie ukazując architekturę dzieła. Jest tutaj pewna prostota i naturalność, którą Lully osiągnął pod koniec życia i którą doświadczony dyrygent jest w stanie oddać.
Kolejny krążek, który ostatnio mnie oczarował, to „A Tribute to Pauline Viardot”. Jest to dość wyjątkowe nagranie jak na Rousseta, gdyż zawiera XIX-wieczną francuską muzykę operową. Zapewne nie będzie przesadą określenie Viardot jako jednej z największych śpiewaczek operowych wszech czasów. Niezależna artystka prowokowała konserwatystów, ale też inspirowała wybitnych artystów, w tym Chopina. Na albumie usłyszymy jej najważniejsze role operowe, w tym wiele utworów napisanych specjalnie dla niej jak na przykład „Sapho” Gounoda. Marina Viotti posiada delikatny, ale zarazem ekspresyjny głos.
Pewną prolongatą tej rocznicy była produkcja „Armidy” Christopha Willibalda Glucka, która odbyła się w paryskiej Opera-Comique. Poczułem, że nie mogę przegapić takiej okazji, aby zobaczyć na żywo Les Talens Lyriques pod batutą Christophe’a Rousseta. Poza tym „Armida” okazała się dla mnie kolejnym muzycznym odkryciem, którego dokonałem dzięki Roussetowi. Jako oddany wielbiciel opery dość dobrze znam różne wersje „Orfeusza i Eurydyki”, „Alceste” oraz „Iphigénie en Tauride”. Poza tym kojarzę kilka arii z innych oper, jednak nigdy nie widziałem na żywo „Armidy”. Opera ta pochodzi z 1777 roku i była napisana na zamówienie Wersalu. Tam też miała swoją premierę. „Armida” jest odmienna od najbardziej znanych oper Glucka, ale wystarczy posłuchać choć fragmentów tego dzieła, aby zrozumieć, dlaczego Glucka uznano za operowego rewolucjonistę, na którego powoływali się kompozytorzy z przyszłych pokoleń od Mozarta, Schuberta, Cherubiniego, Berlioza, aż po Webera i Wagnera.
„Armida” Lully’ego miała swoją premierę w Wersalu w 1686 roku. Dzieło to bardzo szybko zyskało uznanie i stało się niemal ikoną francuskiej muzyki. Po prawie stu latach Gluck wziął to samo libretto i w tym samym miejscu wystawił nową „Armidę”. Z jednej strony muzyka Glucka jest hołdem oddanym wielkiemu barokowemu poprzednikowi. Szczególnie w warstwie rytmicznej można doszukać się nawiązań do Lully’ego, ale zarazem Gluck pokazuje, że to on jest nowym, wielkim francuskim kompozytorem. Jego „Armida” jest początkiem tego, co stało się synonimem francuskiego stylu muzycznego i dominowało we Francji aż do XX wieku. Gluck odarł muzykę z włoskich wpływów i powszechnych w tej muzyce manieryzmów, takich jak powtarzające się i trwające w nieskończoność arie da capo, melizmaty, improwizacje i wybujałe wirtuozeria. Zamiast tego mamy prostsze linie melodyczne ściśle powiązane z tekstem, recytatywy albo znikają, albo stają się częścią arii, a sam śpiew ma wyraźnie artykułować tekst, tak aby był on zrozumiały. Można sobie tylko próbować wyobrazić, jakie wrażenie takie dzieło mogło robić na ludziach przyzwyczajonych do dzieł wyrosłych z barokowej tradycji. „Armida” stała się przykładem francuskiej opery i inspiracją dla grand oper w XIX wieku.
Christophe Rousset zadbał o to, żeby nawet w 2022 roku w Opera-Comique nie zabrakło wrażeń. Jego odczytanie partytury Glucka jest klarowne i bogate w detale, ale zarazem bardzo ekspresyjne. Pod jego batutą łatwo dostrzec barokową rytmikę, swoistą taneczność „Armidy”, ale też świetnie jest tutaj zaprezentowany muzyczny dramat. Rousset wydaje się mieć wszystko świetnie przemyślane. Słuchając jak dyryguje Les Talens Lyriques, miałem wrażenie, że jak dziecko prowadzone przez starszego mentora odkrywałem magiczny świat nieznanej mi wcześniej XVIII-wiecznej muzyki. Była w tym wykonaniu krystaliczna precyzja oraz ciepło i naturalność, które można odczuć, gdy grają artyści, którzy wierzą w muzykę. Les Talens Lyriques grali muzykę Glucka z przekonaniem, które się czuło. Wśród solistów najbardziej imponowała Véronique Gens, która wcieliła się w tytułową postać. Gens rozpoczęła występ trochę niepewnie, śpiewając matową barwą, ale być może był to jedynie początkowy stres, gdyż już od drugiego aktu imponowała ona muzykalnością oraz wyczuciem stylu. Jej finałowa aria była głęboko poruszająca. Jako Renaud wystąpił Ian Bostridge. Jest to niewątpliwie inteligentny śpiewak, który posiada bogatą paletę ekspresyjną i bardzo charakterystyczną barwę głosu, który jednak chwilami wydawał się nieco ciężkawy. Edwin Crossley-Mercer wyróżniał się świetną artykulacją oraz eleganckim frazowaniem. W pozostałych rolach wystąpili kompetentni młodzi śpiewacy.
Lilo Baur stworzyła dość prostą, abstrakcyjną produkcję „Armidy”. Reżyserka ciekawie operuje alegoriami oraz tworzy estetycznie pociągające przedstawienie, jednak zabrakło mi tutaj głębszego rozpracowania postaci od strony psychologicznej. Reżyserka nawet nie próbuje odpowiedzieć na pytanie, kim jest Armida, dlaczego obawia się ona związku z mężczyzną. Postacie w tej operze są jednowymiarowe i produkcja nie prezentuje ich motywów, nie wnika w ich plany ani ambicje, ale taka estetyzacja ma swoje zalety. Jest to nieco sterylna reżyseria, która daje prymat muzyce.
„Armida” pod batutą Rousseta była spełnieniem jednego z moich muzycznych marzeń. Zapewne w muzyce klasycznej nie ma takiego kultu gwiazd jak w muzyce popowej, ale na swój sposób Christophe Rousset jest moim idolem, który przez ostatnie dwie dekady ukazał mi magię francuskiej muzyki.