Połączenie, które pozytywnie zaskakuje [Msza głagolicka Janáčka na Festiwalu Eufonie]
Drugi dzień festiwalu Eufonie dostarczył zgromadzonej publiczności sporej dawki wielkiej symfoniki. Bedřich Smetana, Ferenc Liszt, Leoš Janáček to kompozytorzy, którzy zawładnęli tego wieczoru uszami i głowami melomanów.
Jako pierwsze wybrzmiało dzieło Bedřicha Smetany – Karnawał praski, które pokazało, jaką potęgę może nieść za sobą aparat orkiestrowy. Nad tą ogromną machiną miał za zadanie zapanować reprezentujący najmłodsze pokolenie czeskich dyrygentów – Robert Kružik. Maestro z pewnością pragnął ukazać siłę i wigor orkiestry. Czy jednak nie wymknęły się one nieco spod jego kontroli w dalszej części koncertu?
Po tak efektownym wstępie na sali koncertowej wybrzmiały słynne Preludia na orkiestrę Ferenca Liszta. Było to potężne działo wytoczone przez Orkiestrę Sinfonia Varsovia w kierunku selektywności i precyzji. Niestety nie można tego powiedzieć w kwestii dynamiki. Na scenie królowało forte! Czy nawet najpiękniej wykonane forte może zastąpić piano? Odpowiedź wydaje się być prosta i skłania do refleksji, że zabrakło czegoś naprawdę istotnego.
Bez wątpienia najbardziej intrygującym dziełem tego wieczoru była Msza głagolicka – utwór „stylu późnego” z dorobku czeskiego kompozytora, Leoša Janáčka, która bardzo rzadko gości w salach koncertowych zarówno w Polsce, jak i na świecie. Kompozytor stworzył dzieło inspirowane słowiańską tradycją. Warto zauważyć, że z uwagi na panteistyczny charakter wiary Janáčka Msza… ma naturę narodową, a nie religijną. Zaskakuje swoją formą, a w szczególności doborem instrumentów solowych. Zestawienie werbla z szybkimi przebiegami na organach to połączenie, które pozytywnie zaskakuje. A solo wykonane na organach przez László Fassanga z jednej strony daje oddech od orkiestrowego przepychu, z drugiej ukazuje pełną paletę brzmienia tego instrumentu.
Eufonie to nie tylko przegląd twórczości kompozytorów muzyki Europy Środkowo-Wschodniej, ale również spotkanie z artystami, którzy pochodzą i występują na tych obszarach. Tego wieczoru na scenie pojawili się soliści zza sąsiedniej granicy – Słowacji: Andrea Danková – sopranistka, Jarmila Balážová – alt, Tomáš Juhás – tenor, a także Jozef Benci – bas. Muszę z przykrością przyznać, że nie dane mi było wysłuchać umiejętności wokalnych tenora, Tomáša Juhása, gdyż instrumenty zagłuszyły artystę, który bez wątpienia robił, co mógł, by zostać usłyszanym, niestety bez skutku. Z kolei w przypadku sopranistki i basa ciągłe operowanie głosem o największym natężeniu sprawiło, że ich partie solowo były nienaturalnie rozwibrowane. Zdawać by się mogło, że orkiestra zawładnęła przestrzenią sali koncertowej, na szczęście wolumen i selektywność Chóru Filharmonii Narodowej poradziły sobie znakomicie, dzięki czemu publiczność mogła smakować piękną harmonię oraz ciekawe brzmienie starosłowiańskiego języka.
Lubię łapać się na tym, że w zapomnieniu i oczekiwaniu na dobre muzyczne części dociera do mnie, że to już! Skąd wiem, że kawał dobrej muzyki właśnie zawitał do mojego ucha? A stąd, że nie wiadomo, kiedy, siedzę na swoim miejscu i szczerzę się nieświadomie od ucha do ucha. Pomimo iż, koncert nie był doskonały, znalazło się podczas niego kilka pięknych momentów, gdzie muzyka pokonała odcinek – od ucha do serca.