Piotr Sałajczyk: Jestem zżyty z Żeleńskim

18.11.2022
Piotr Sałajczyk

20 listopada o godz. 19:30 w ramach Festiwalu Eufonie zagra pianista, Piotr Sałajczyk, i Orkiestra Państwowej Filharmonii Transylwanii w Kluż-Napoka. Całością zadyryguje Gabriel Bebeşelea, a wykonają m.in. Koncert fortepianowy Es-dur op. 60 Władysława Żeleńskiego. Z tej okazji o nieco zapomnianej twórczości i postaci tego kompozytora, a także powodach, dla których sięgamy dziś po mniej znany repertuar, z solistą niedzielnego koncertu rozmawia Anna Markiewicz

Anna Markiewicz: Czy to Twój pierwszy występ na festiwalu Eufonie?

 

Piotr Sałajczyk: To absolutnie mój debiut. Cieszę się, że mogę tu wystąpić, szczególnie z tak dobrą orkiestrą i z programem, który wydaje mi się bardzo interesujący. Koncert fortepianowy Żeleńskiego wkomponowany między utwory Enescu i Weinberga na pewno zabrzmi ciekawie.

 

A miałeś już kontakt z tą orkiestrą, z tym dyrygentem?

 

To będzie nasze pierwsze spotkanie. Świetnie się składa, że mam możliwość zagrania tego koncertu również w miejscu, gdzie pracuje orkiestra na co dzień (Kluż-Napoce). Już jutro wylatuję do Rumunii na próby i gramy tam ten sam repertuar dwa dni przed występem na Eufoniach.

 

Znakomicie, że również tamtejsza publiczność pozna Żeleńskiego.

 

Ja również się z tego powodu cieszę, a także z tego, że dzięki podwójnemu wykonaniu możemy popracować nad nim dłużej. Mimo że nie brzmi jak trudny koncert, to niełatwo przedstawić go w oryginalny i wartościowy sposób.

 

Ja, słuchając nagrania, nie miałam takiego wrażenia – brzmi całkiem wirtuozowsko. Byłam też zaskoczona, jak przyjemnie się go słucha, mając porównanie choćby z Goplaną, która jest dość trudna w odbiorze.

 

To zupełnie inna muzyka. Sądzę, że Koncert fortepianowy to w ogóle jeden z najlepszych utworów Żeleńskiego. Tak się składa, że znam wszystkie jego utwory na fortepian solo, także te na cztery ręce, i przyznaję, że pośród wielu pięknych dzieł znajdują się też takie akademickie, może po prostu skrępowane jeszcze poprawnością warsztatu kompozytorskiego. Koncert jest śmielszy, ma ciekawą formę. Instrumentacja czasem wykracza poza standardowe schematy, miejscami jest sporo „bohaterskiej” perkusji, ale generalnie jest to taki typ koncertu symfonicznego, którego ze świecą szukać w literaturze przełomu XIX i XX wieku. Jest to jedno z jego późniejszych dzieł. A sam Żeleński żył bardzo długo, widział zmieniające się epoki (1837-1921, przyp. red).

 

Podobno masz plan, by nagrać wszystkie jego dzieła fortepianowe. Opowiedz o tym projekcie.

 

Nagrałem już utwory na cztery ręce i większość na fortepian solo. Można ich posłuchać, wchodząc na portal www.zelenski.info. Pomysłodawcy tej witryny mają za cel prezentację nagrań wszystkich utworów kompozytora.

Myślałam, że może jakaś wytwórnia płytowa zainteresowała się projektem. A kto dokładnie za niego odpowiada?

 

Robi to Krakowska Fundacja Sztuki i Agencja Artystyczna Kameny. Udaje im się z sukcesem pozyskiwać granty, działamy więc wspólnie, w projekty zaangażowanych jest wielu znakomitych artystów.

 

Dobrze, że ktoś ma misję uporządkowania całej spuścizny trochę niedocenianego twórcy.

 

Tak. Wiem, że podobną mają też właściciele Pałacu Żeleńskich w Grodkowicach, miejscu urodzenia kompozytora.

 

Nie miałeś problemu ze zdobyciem nut tych wszystkich utworów? Czy wszystkie wydało już PWM?

 

Część tych utworów zostało odkrytych już w trakcie trwania projektu nagraniowego. Dużą rolę w poszukiwaniach odgrywa dyrektor naukowy projektu, profesor Maciej Negrey z Krakowa. Jego szefem artystycznym jest zaś Sebastian Perłowski, krakowski dyrygent, aranżer i kompozytor.

 

A jak na siebie trafiliście? Uwielbiałeś Żeleńskiego i oni, wiedząc o tym, zaprosili Cię do projektu? Czy odwrotnie – to był ich pomysł, a Ty później odkryłeś te utwory dla siebie?

 

Oni zadzwonili. Znali mnie już z projektu ze wszystkimi dziełami Zarębskiego. Właśnie odpoczywałem po tamtych nagraniach i dość długo zastanawiałem się nad kolejnym takim wyzwaniem. Z Sebastianem znamy się od czasu studiów, a ponieważ mieliśmy zacząć od koncertu, pomysł wydał mi się niezwykle atrakcyjny. Podjąłem się więc nagrań kompletu dzieł. Koncert nagraliśmy z Sebastianem Perłowskim i Sinfonią Varsovią. A potem przyszła kolej na utwory solowe.

 

A kameralne z fortepianem? Trio, kwartet? Będziesz nagrywał?

 

Jeśli chodzi o kameralistykę, to istnieją już znakomite nagrania innych muzyków. Wracając do kwestii materiałów nutowych – kilka opusów faktycznie opublikowało PWM. Ale większość to są wydania dziewiętnastowieczne. To sprawa, która wciąż domaga się konkretnych działań. Dla przykładu partytura koncertu fortepianowego jest pisana odręcznie, pełna błędów. Pierwsze dwa dni prób spędziliśmy, nanosząc poprawki.

 

Jak rozumiem, grałeś już koncert Żeleńskiego wielokrotnie. W Warszawie też?

 

Grałem sporo, w stolicy też, ale dawno, kilka lat temu. A także w Opolu, Lublinie, Rzeszowie, Krakowie i Lwowie. Słuchacze, którzy przychodzili po koncertach, zawsze podkreślali zaskoczenie, nie wiedzieli, że jest taki koncert w naszej polskiej literaturze fortepianowej. Jest on ciekawy pod względem budowy – bardzo rozbudowana kadencja solisty w pierwszej części poprzedza repryzę. Druga część to temat z wariacjami, w których przeplatają się wątki popisowe i liryczne, zróżnicowane harmonicznie. Trzecia część to z kolei parafraza krakowiaka, gdzie kompozytor śmiało korzysta z całego zasobu wirtuozowskich technik pianistycznych XIX wieku, pojawia się fugato, jak u Brahmsa.

 

A propos Brahmsa, gdzieś wyczytałam, że był to jeden z zarzutów, które rzekomo miały spowodować zanik zainteresowania twórczością Żeleńskiego – że został w starej epoce, zbyt mocno inspirował się niemieckimi romantykami. Zgodziłbyś się z tym?

 

Jeśli chodzi o warsztat kompozytorski to oczywiście Żeleński czerpie z tych wzorców, pozostaje też w stylistyce romantycznej. Jednak jego utwory mają wyraźny rys osobisty, sporo odniesień do motywów narodowych. Choć trzeba przyznać, że stosuje je z umiarem, świadomy niebezpieczeństw, jakie kryją się w nadużywaniu takich zabiegów. Z Brahmsem łączy go jeszcze to, że młody kompozytor zaczął od sonat, by w późniejszym okresie twórczości już po tę formę nie sięgać. Są one może najmniej wyraziste, widać, że to nauka rzemiosła i tam rzeczywiście słyszalne są niemieckie inspiracje, nie tylko Brahmsowskie. Co ciekawe, nie do końca jasne jest, jak u Żeleńskiego wyglądała nauka kompozycji, wiadomo, że jakiś czas studiował ją w Konserwatorium Paryskim. W Pradze z kolei studiował grę na organach i to słychać bardzo często w jego utworach – rozbudowana partia lewej ręki, nuty pedałowe, rozbudowane kontrapunkty. Obiektywnie można powiedzieć, że jak na to, co się w sztuce początku XX wieku wydarzyło, jego muzyka była już dość eklektyczna, ale w XIX wieku z pewnością była nowoczesna i oryginalna.

Żeleński cieszył się za życia dużym poważaniem, był cenionym pedagogiem, m.in. jego uczniem był doskonały kompozytor, Zygmunt Stojowski. Czy zapisał się jeszcze w inny sposób w historii polskiej muzyki?

 

Był organizatorem życia muzycznego, krążąc między Warszawą a Krakowem, inicjował wiele wydarzeń w obu miejscach, po Moniuszce objął klasę harmonii i kontrapunktu w Konserwatorium Warszawskim. Przede wszystkim powołał do życia Konserwatorium Towarzystwa Muzycznego w Krakowie, które przerodziło się w krakowską Akademię Muzyczną. Do końca życia pełnił funkcję rektora.

 

Powołał też do życia syna. Tego syna – Tadeusza Boya Żeleńskiego, postać nie byle jaką.

 

Warto pamiętać też o drugim, Stanisławie, który miał w Krakowie pracownię witraży, robił je m.in. wg. projektów Józefa Mehoffera. Trzeci był bankowcem. Ogólnie była to zasłużona dla kultury rodzina. Ale wiąże się z nią również tragiczna historia. Słynne zdanie z „Wesela” Wyspiańskiego: „Myśmy wszystko zapomnieli, mego dziadka piłą rżnęli” mógłby wypowiadać Boy-Żeleński. Dlatego że ojciec kompozytora, czyli dziadek Tadeusza, został w ten właśnie sposób zamordowany przez chłopów podczas tzw. rabacji (rzezi) galicyjskiej. Władysław jako mały chłopiec został sierotą i z majątku w Grodkowicach musiał przeprowadzić się z matką i rodzeństwem do Krakowa. Tym bardziej trzeba docenić dzieło, jakie pozostawił po sobie mimo takiego dramatu.

 

Zadbał też o wszechstronne wykształcenie dzieci w duchu „inteligenckiego salonu”.

 

Tadeusz wspominał, że brał jako dziecko zwyczajowe lekcje fortepianu. Ojciec miał niestety bardzo dobry słuch i kiedy tylko słyszał dochodzące z drugiego pokoju fałszywe dźwięki, biegł z interwencją. Był chyba porywczym człowiekiem. Organizując własne koncerty w Krakowie, na które zresztą niewiele osób przychodziło, akompaniował śpiewaczkom. Kiedy fałszowały, podobno strasznie się denerwował i zaczynał głośno walić w fortepian.

 

Może to wpłynęło na frekwencję.

 

Na pewno atmosfera w domu wpłynęła na młodego Boya, miał przeciwko czemu się buntować i drwił sobie później z tej mieszczańskiej atmosfery.

 

Wróćmy jeszcze do koncertu Żeleńskiego, który niebawem wykonasz. Pamiętam, jak rozmawialiśmy kilka lat temu o „Fantazji kujawskiej” Witolda Maliszewskiego i trudach jej przygotowania. Utkwiły mi w pamięci jakieś niewdzięczne oktawy. Jak pracuje Ci się nad koncertem?

 

Niedawno miałem propozycję, by przypomnieć sobie „Fantazję…” z jakiejś okazji – i jednak zrezygnowałem. Natomiast do Żeleńskiego zawsze wracam chętnie, jestem z nim zżyty. Podobnie jak z ideą ukazywania, odkrywania mało znanej muzyki polskiej. To zawsze okazja, by przybliżyć nie tylko samą muzykę, ale też kontekst kulturowy. Choćby takie wspomnienia o rodzinie Żeleńskich – to są ziarenka, które budują historię i kulturę naszego świata, często lokalnego, ale przecież nie mniej ważnego.

 

Czy nie boisz się tego, że przy okazji realizacji tak szeroko zakrojonych projektów jak nagranie wszystkich bez wyjątku dzieł fortepianowych danego kompozytora obnaża się jednak także słabsze ogniwa jego twórczości? Że, mając szczytny zamiar ocalenia jak największej części dorobku, trochę się też działa wbrew intencjom samego twórcy? Żeleński chciał niektóre utwory wymazać z pamięci, kolejnym dziełom nadawał ten sam numer opusowy… a tu nagle odkrycie, utwór zostaje nagrany z pełnym pietyzmem na równych prawach z lepszymi. Co o tym sądzisz?

 

Takie projekty, nagrania mają wartość encyklopedyczną. Są przeznaczone dla wnikliwych i naprawdę zainteresowanych tematem. Ważne, by mieli po co sięgnąć, starając się ułożyć kompletną mozaikę dokonań muzycznych jakiejś epoki. Natomiast nie dotyczy to realiów koncertowych. Ja osobiście wybrałem sobie dwa spośród solowych utworów Żeleńskiego oraz jego Koncert. Trafiły do mojego stałego repertuaru, grywam je, bo mi się podobają, są wartościowe, ciekawe.

Czasami, choć chyba największy boom na tego typu projekty już minął, można spotkać się z opinią, że za upowszechnianie mało znanej muzyki biorą się równie mało znani wykonawcy, by zabłysnąć. Łatwiej dostać grant na tego typu działania. Doceniona jest chyba sama chęć zmierzenia się z nie zawsze najwyższych lotów materią, którą trzeba najpierw odkurzyć, poprawić błędy, zaproponować swoją wizję, bo nie ma nagrania, do którego można się odnieść. Może to także walka o zaistnienie w tłumie, w nadmiarze podobnych do siebie interpretacji wciąż jednakowego repertuaru?

 

Na pewno takie działania mają miejsce. Faktycznie jest to konsekwencją modelu działania mecenatu państwa w dziedzinie sztuki. Ale myślę, że ten nacisk na muzykę polską jest celowy i słuszny. Dzięki niemu naprawdę można poznać ciekawe rzeczy i teraz jest na to dobry moment. Po wielu latach zaniedbań nareszcie są środki na odkrywanie muzyki, która zaginęła z powodu naszej trudnej historii w XIX i XX wieku. I skoro są osoby skłonne, by w tym procesie uczestniczyć – tym lepiej, trzeba to docenić. Jeśli są to dobre wykonania, przynosi to korzyści wszystkim. Uważam też, że dzięki temu nie zamykamy się w muzeum, w kręgu obiegowego repertuaru. Ciągłe obcowanie z tymi samymi dziełami niestety spłyca nasz kontakt ze sztuką, naszą wrażliwość na nią.

 

Ja powiem ostrzej – mnie zniechęca. Gdy widzę, że przyjeżdża słynny artysta i znów będzie grany koncert Dworzaka, to już na ten koncert nie pójdę.

 

To jest danie przeznaczone dla kogoś, kto od czasu do czasu chce po prostu pójść do filharmonii i posłuchać jakiejś muzyki, żeby się zrelaksować. Natomiast jeśli ktoś szuka głębszych przeżyć, także intelektualnych, musi szukać swojej drogi. Jak z malarstwem – jeśli zaczynamy wgłębiać się w nie bardziej, przestaje nam wystarczać oglądanie „Mony Lisy” i „Damy z łasiczką”, nabieramy chęci, by zostać własnym kuratorem sztuki. Ja przynajmniej staram się tak postępować i chyba łatwo ten przykład sposobu myślenia przełożyć na muzykę. Lubię mieć poczucie, że jestem kuratorem swojego repertuaru, że mam wpływ na to, co proponuję słuchaczom. Oczywiście, jak każdy z nas, często pracuję na zamówienie, ale staram się jak najczęściej obracać w kręgu twórczości, która jest mi bliska.

 

Swoją drogą, pandemia w pewien sposób pięknie wyrównała szanse wszystkim. Wykonawcy i kompozytorzy, znani i nieznani, wszyscy mieli do dyspozycji tę samą, ograniczoną uwagę słuchaczy przed ekranami. Nie musieli czekać latami na zaproszenie od dyrektora instytucji, negocjować programu – każdy mógł, oczywiście w rozsądnych granicach, zademonstrować to, na co miał ochotę.

 

Na to również popłynął szeroki strumień dotacji.

 

Nie aż tak szeroki, jakby mógł być. Kolega zaplanował cykl omówień utworów online na rok, dostał grant na 3 miesiące. Miał przerwać? Nie wiem, czy otrzymał jakieś inne finansowanie, czy już po prostu dalej robił projekt hobbystycznie, ale fanów nie zawiódł.

 

Cóż, popularyzacja muzyki to w dużej mierze działalność misyjna. I nie zawsze wiadomo, czy uda się skraść serca publiczności. W przypadku dzieła takiego jak koncert Żeleńskiego na pewno stuprocentowej pewności nie ma. Ale to piękny utwór, myślę, że się spodoba.

 

Mnie podoba się to, że festiwal Eufonie ma tak szeroką promocję medialną. Także w kwestiach typu ceny i dostępność biletów – dzięki temu jest szansa, że publiczność będą stanowić zwykli ludzie, zaciekawieni niekoniecznie tylko „znanym i lubianym” repertuarem.

 

Dobrze, że jest to nie tylko twórczość kompozytorów polskich, ale też z szerszego kręgu Europy Środkowo-Wschodniej. Dzięki temu zabrzmią utwory np. Enescu, Weinberga (jako uzupełnienie koncertu Żeleńskiego 20.11, przyp. red.) – to wspaniała muzyka.

Powiedz jeszcze na koniec naszej rozmowy – co dalej po festiwalowym koncercie? Co ciekawego masz w planach?

 

Tydzień później zapraszam na kontynuację mojej przygody z muzyką romantyczną do siedziby NOSPR: wykonam tam recital z muzyką fortepianową Żeleńskiego, Zarębskiego i Chopina. W grudniu nagrywam płytę z niewydanymi utworami Juliusza Zarębskiego. Będzie to piąta, ostatnia płyta dla wydawnictwa DUX, domykająca całość twórczości tego kompozytora. W grudniu, z okazji Święta Hanuki, wykonam z orkiestrą Filharmonii Narodowej i Maćkiem Tomasiewiczem świetne Concertino na fortepian i orkiestrę Władysława Szpilmana. W styczniu lecę do Kolumbii, gdzie będę występował z kwartetem Meccore. A pod koniec tego miesiąca zapraszam na przedstawienie baletowe w Operze Narodowej „Exodus/Bieguni-Harnasie. Gram tam II Koncert fortepianowy Kilara i IV Symfonię Szymanowskiego, a na scenie odbywa się spektakl w dwóch częściach, pierwsza w reżyserii Anny Hop oraz druga w reżyserii Izadory Weiss, dyryguje Marta Kluczyńska, bardzo polecam.

 

Dziękuję za rekomendację i naszą rozmowę. Do zobaczenia po koncercie!

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Może Cię zainteresować...

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.