Stefan Wesołowski: Krzyżowanie się kultur jest jak podpalenie alkoholu na patelni
Stefan Wesołowski − kompozytor, skrzypek i producent muzyczny na Międzynarodowym Festiwalu Muzyki Europy Środkowo-Wschodniej „Eufonie” wystąpi z najnowszą kompozycją – inspirowaną nigdy nieopublikowaną książką Brunona Schulza – „Mesjasz”. Koncert odbędzie się 25 listopada 2022 r. o godz. 22:00. Z kompozytorem o muzyczno-literackich powiązaniach, wielokulturowości oraz znaczeniu harmonii rozmawia Iwona Jędrzejewska.
Iwona Jędrzejewska: Zaginiona książka Brunona Schulza, drohobyckiego pisarza żydowskiego pochodzenia, autora „Sklepów cynamonowych” i „Sanatorium pod klepsydrą”, należy bez wątpienia do najbardziej pasjonujących zagadek polskiej literatury. Utwór, mający opowiadać o przybyciu do Drohobycza Mesjasza, miał rzekomo podczas II Wojny Światowej trafić do tajnych archiwów KGB, a powtarzające się wzmianki o pojawieniu się manuskryptu co jakiś czas elektryzowały miłośników pisarstwa twórcy „Traktatu o manekinach”. Skąd pomysł na oparcie swojej kompozycji na książce, której przez wiele lat bezskutecznie poszukiwał sam Jerzy Ficowski i co do której badacze literatury nadal nie są pewni, czy istniała naprawdę?
Stefan Wesołowski: Z całą pewnością istniała w głowie Schulza, skoro wielokrotnie o niej wspominał w swojej korespondencji i w rozmowach z przyjaciółmi; z całą pewnością też była to dla niego ogromnie ważna rzecz, być może najważniejsza – tak o tym mówił. To, czy był to niesfinalizowany projekt, który zatrzymał się w fazie szkiców i wyobrażeń, czy ukończone dzieło, jest w kontekście dzisiejszych rozmyślań nieistotne. Tak czy owak możemy jedynie dumać nad tym, co chciał Schulz opowiedzieć. Kim był dla niego Mesjasz? Jak ma się to do jego pochodzenia, jak ma się cała ta historia do kontekstu etnicznego, religijnego i wreszcie – historycznego? Moja kompozycja jest takim właśnie dumaniem. Nawet nie próbuję zgadywać, o czym chciał napisać czy napisał Schulz. Próbuję jedynie wskoczyć w tę przedziwną plątaninę różnych wątków, które składają się na tę tajemniczą, pasjonującą i też dość mroczną historię, i ubrać ją w dźwięki.
Bruno Schulz pochodził ze spolonizowanej, inteligenckiej rodziny. Pisał wyłącznie po polsku, ale w jego utworach widoczne są również nawiązania i motywy zaczerpnięte z tradycji żydowskiej. Czy skomponowany przez Pana „Mesjasz według Schulza” również nosi ślady przenikania się kultur, wątków i sposobów narracji?
Tradycja żydowska jest jednym z fundamentalnych elementów tej całej układanki, nie mógłbym go zignorować. Ale nie umiem powiedzieć, w jaki sposób odbije się to w brzmieniu i estetyce mojego utworu. Dla mnie „Mesjasz według Schulza” nie jest jakimś, nazwijmy to, etnograficznym czy filologicznym projektem. Nie jest tak, że teraz, kiedy będę chciał przemycić żydowski temat, to użyję skali frygijskiej dominantowej i zaraz zrobi się „żydowsko”. Wszystkie elementy, które tworzą świat Schulza i świat „Mesjasza”, zgromadziłem w jednej z przegródek w mózgu, gdzie od miesięcy żyły ze sobą i rozwijały się. To, co zostało utrwalone na partyturze, jest obrazem efektu tej koegzystencji w tym konkretnym miejscu.
Festiwal „Eufonie”, którego czwarta edycja rozpocznie się już 18 listopada, stawia sobie za cel „upowszechnianie dziedzictwa kulturowego większości krajów określanych dzisiaj jako Europa Środkowo-Wschodnia: od Bałkanów, poprzez Rumunię i Austrię, kraje Grupy Wyszehradzkiej, Ukrainę i Białoruś, po kraje bałtyckie”. Czym jest dla Pana wielokulturowość w muzyce?
Z całą pewnością bogactwem, a w każdym razie jedną z wersji bogactwa. Muzyka, i kultura w ogóle, może rozwijać się dzięki różnym bodźcom. Jednym z bodźców jest pewna stałość, continuum. Stały rozwój oparty na jednej tradycji pozwala doprowadzać sztukę do doskonałości. Najlepszym tego przykładem jest spuścizna Bacha czy Mozarta – poziom osiągniętej tam perfekcji w ramach rzemiosła kompozytorskiego, poziom rozwinięcia struktur i form, a jednocześnie lekkość i swoboda w posługiwaniu się nimi i nasycanie ich najgłębszą wrażliwością i muzykalnością są nieosiągalne bez stuleci, które na nie pracowały. Ale z kolei mieszanie, krzyżowanie się kultur jest jak podpalenie alkoholu na patelni – jest wybuchowe, nieprzewidywalne, wprowadza niepokój i ferment do zastanego porządku. To zawsze gwałtownie rozwija kulturę. Dobrze, jeśli kultura ma szansę rozwijać się w taki dwutorowy sposób.
Czy sądzi Pan, że muzyka może nas uczyć tolerancji dla odmiennych postaw i wartości?
Och, to chyba retoryczne pytanie. Oczywiście, że może, tak jak wiele innych rzeczy może. Ale brutalna prawda jest też taka, że nie musi. I nie będzie, jeśli trafi na wystarczająco zatwardziałe serce. Myślę, że zatwardziałych serc jest niestety bardzo dużo, i nie łudzę się nadzieją, że rozmiękczą je utwory muzyczne czy książki. Nie chodzi nawet o to, że ludzie są źli. Ale ludzie oduczyli się korzystać ze swojej własnej wrażliwości, ze swojej własnej wyobraźni. Są tolerancyjni, bo powiedziano im, że należy być tolerancyjnymi, a nie dlatego, że taka jest potrzeba ich serca. Zresztą żyjemy w świecie, w którym pojęcia tolerancji, miłosierdzia, troski są stosowane wybiórczo i niekonsekwentnie. Ale nie tracę nadziei, mam nadzieję, że wyobraźnia i realna empatia staną się znowu modne.
W swoich kompozycjach nie stroni Pan od klasycznych nawiązań, podejmując swoisty, muzyczny dialog z kompozytorami tej miary, co Wagner czy Strawiński. Czy sądzi Pan, że w życiu współczesnego, zabieganego człowieka, żyjącego w czasach „fast food”, „fast fashion” i „fast music”, nadal jest miejsce na muzykę ambitną, która nie lubi pośpiechu i jest czymś więcej niż tylko dźwiękowym „zapychaczem” tła?
Jest to tak postawione pytanie, że aż się prosi, żeby je sparafrazować i zapytać, czy na świecie jest jeszcze miejsce na czyste powietrze, skoro w atmosferze jest tak dużo ołowiu i dwutlenku węgla? No więc odpowiadam – czyste powietrze i jakościowa muzyka są potrzebne bardziej niż kiedykolwiek wcześniej! Inna sprawa jest taka, że akurat w kwestii dzisiejszej muzyki nie jestem aż takim czarnowidzem. Powstaje bardzo dużo świetnej muzyki, także w przestrzeni popularnej. W sumie może nawet przede wszystkim tam.
Wiele mówi się w mediach o tym, iż młodzi, przeciążeni nauką lub startujący w „wyścigu szczurów” ludzie nie mają obecnie czasu na zajmowanie się sztuką lub kulturą. Czy na swoich koncertach widuje Pan przedstawicieli młodszego pokolenia?
Tak, mimo wszystko to właśnie oni stanowią większość odbiorców mojej muzyki.
Czy woli Pan pracę w studio, czy też kontakt z publicznością podczas koncertu?
Bardzo trudne pytanie. W dominującej części jestem introwertykiem, zamknięcie w samotnej pracy jest dla mnie naturalnym środowiskiem. Ale na drugim biegunie zawsze wzrasta we mnie potrzeba silnego odreagowania tej samotności i tego intensywnego przebywania we własnej głowie. Koncerty są dla mnie takim wybuchem ekspresji i emocji, nawet jeśli są ciche i skupione, że traktuję je dość terapeutycznie. Lubię, jeśli między tymi dwoma rodzajami pracy jest właściwy balans.
Jest Pan autorem ścieżek dźwiękowych do filmów takich jak „Wolf” czy „Listen to me Marlon”. Czym praca nad muzyką do produkcji filmowej różni się od tworzenia kompozycji, które wejdą w skład albumu muzycznego?
Praca nad filmem jest bardzo ekscytująca i bywa też bardzo trudna, ale jednak jest realizacją jakiegoś zadania, służy większemu projektowi, jakim jest cały film. To powoduje, że skupiam moją wyobraźnię na tym jednym zadaniu, szukam rozwiązań dla konkretnych scen czy założeń. Natomiast muzyka autorska nie ma żadnych ograniczeń, co czyni ją wolną i głębszą, ale też jest znacznie bardziej obciążana udręką.
Czy ma Pan swoich ulubionych twórców muzycznych, do których stale powraca?
Oczywiście! Najczęściej słucham muzyki poważnej i to ona jest dla mnie największą inspiracją i oparciem. Ogromnie bliski jest mi Bach, Mozart, Chopin, Schumann, Prokofiew, Strawiński, Wagner… Długo jeszcze można by wymieniać. Bardzo bliskie są mi też niektóre przejawy muzyki popularnej. Ostatnio dużo słuchałem wspaniałego albumu Run The Jewels ”2”. Absolutnie fenomenalna rzecz.
W 1913 roku włoski kompozytor i przedstawiciel futuryzmu, Luigi Russolo, opublikował swój słynny traktat „Muzyka hałasu”. Czy sądzi Pan, że polska publiczność muzyczna jest otwarta na nowatorskie, kontrowersyjne rozwiązania, czy też woli trzymać się tego, co sprawdzone i bezpieczne?
Nie wiem, naprawdę nie wiem. Ale popularność takich festiwali jak Unsound czy spora liczba zespołów zajmujących się muzyką najnowszą wskazują, że chyba z tą otwartością na nowe rzeczy jest całkiem nieźle.
Co powiedziałby Pan utalentowanemu osiemnastolatkowi, który bardzo chce tworzyć własną muzykę, ale nie zna realiów polskiego rynku muzycznego i nie jest pewny, czy sobie poradzi?
Powiedziałbym mu, że to nie znajomość polskiego rynku muzycznego mu pomoże – pomoże mu raczej pracowitość, ciekawość, pasja i cierpliwość. Radziłbym mu dużo słuchać, dużo czytać, dużo oglądać i dużo próbować. I nie ulegać zewnętrznym presjom i pokusie konformizmu.
Eufonia, nazwa festiwalu muzycznego, na którym zaprezentuje pan „Mesjasza według Schulza” pochodzi z języka greckiego i, stanowiąc przeciwieństwo kakofonii, oznacza harmonijny dobór dźwięków powstały w wyniku współbrzmienia różnych instrumentów muzycznych. Czy uważa Pan, że zachowanie harmonii, również tej życiowej, jest ważne?
Harmonia dziś nie jest tym samym, czym była kiedyś, ale myśląc o niej jako o jakimś zbiorze przemyślanych proporcji, świadomości formy i potrzebie balansu – tak, jak najbardziej, jest to ważne. Jest to chyba najbardziej kluczowe.
Dziękuję za rozmowę.
Dowiedz się więcej! Posłuchaj wywiadu ze Stefanem Wesołowskim w ramach Podcastu Festiwalowego!