Sztuka - niekończący się eksperyment
Wszyscy ci, którzy tworzą sztukę, muszą być eksperymentatorami. Nie da się inaczej. Od malowideł naskalnych po współczesne techniki cyfrowe artysta musi poszukiwać nowych rozwiązań nie tylko formalnych, lecz również materiałowych. Na czym jednak polega eksperyment artystyczny?
Czy eksperymentowanie w sztuce jest tym samym, co przeprowadzanie eksperymentów naukowych? Technika i technologia są bardzo istotnym elementem. Ujarzmienie ich można porównać do opanowania żywiołu, tak by w następstwie otrzymywać zamierzone efekty, a nie przypadkowe wydarzenia. Eksperymentatorów i poszukiwaczy nowych wyzwań jest wielu, zwłaszcza w naszym stuleciu, ale dopiero świadome działania mogą prowadzić do znaczących efektów.
Jak było
Nie mamy dokładnych danych o tym, kto wynalazł farby, kto papier, a kto wymyślił pędzel. Jedne eksperymenty trwały długo, inne przebiegały bardzo szybko. Pierwszymi farbami były znalezione w jaskiniach i na polach kolorowe glinki i kamienie. Analiza pigmentów umbry i ochry wykazała, że prehistoryczni artyści wykorzystywali tlenek żelaza i tlenek manganu. Próbowano malować roślinami, a potem tworzonymi z nich barwnikami. Powstałe z roślin pigmenty, czyli kolorowe proszki, mieszano z różnymi spoiwami, takimi jak woda, olej, żółtko jaj, kleje. Te eksperymenty były już blisko tego, co nazywamy farbami. A jak malowano? Głównie palcami, aż ktoś zauważył, że miękki mech również się do tego nadaje. Ktoś inny posłużył się pryskaniem rozpuszczoną glinką z wydrążonej kości. Jaskinie i powierzchnie skał były doskonałym podobraziem. W celu uzyskania kolorów stosowano także korę, jagody, a nawet owady. Suszone samice koszenili z Chile pozwalały otrzymać jaskrawą czerwień zwaną karminem. Papier nie był jeszcze potrzebny. Znacznie później, kiedy ludzie mieszkali już w domach, nie w jaskiniach, wraz z rozwojem cywilizacji w Chinach, Indiach, Egipcie i na Bliskim Wschodzie, pojawiły się nowe, żywe kolory: jaskrawe błękity, czerwienie, żółcie i zielenie tworzone z rozcieranych kamieni półszlachetnych, zwłaszcza lapis lazuli, cynobru i malachitu. Przed pierwszym wiekiem naszej ery dostępna stała się również biel. Starożytni Grecy wymyślili pędzel. Były to przywiązane do patyczka pióra lub włosie. A papier? Coraz trudniej było malować na skałach. W Chinach cesarski urzędnik T'saj Lu eksperymentował z włóknami roślin, by otrzymać coś, na czym można było malować i pisać. Wykorzystał włókna drzewa morwowego, miazgę bambusową, konopie, szmaty i stare sieci rybackie jako surowiec, który przez ubijanie połączył z dodatkiem wody w kamiennym moździerzu. Tak otrzymaną papkę, rozcieńczył a następnie czerpał sitem, prasował, suszył na słońcu i w końcu wygładzał kamieniem.
Dopiero w XV wieku została opracowana receptura na farby olejne. Papier niestety nie nadawał się do tłustych farb. Malowano więc nimi na pokrytych specjalnym gruntem deskach, podobnie jak wcześniej malowano temperą jajową, czyli mieszaniną pigmentu, żółtka, octu i wody. Niezależnie od receptury aż do XIX wieku wszystkie farby trzeba było samodzielnie mieszać w trakcie malowania. Dopiero w 1878 roku Amerykanie zaczęli produkować gotowe farby sprzedawane w szczelnych puszkach. Deski do malowania były ciężkie, niewygodnie, „paczyły się”. Renesansowi malarze wraz ze swymi uczniami-pomocnikami eksperymentowali, szukając najlepszego podłoża. I znaleźli! Naciągnięte na ramę płótno! To pozwoliło już malarzom baroku na tworzenie olbrzymich, wielometrowych obrazów. Późniejsze eksperymenty ze składnikami jasnych barw, a przede wszystkim bieli dały możliwość tworzenia dzieł delikatnych, pastelowych, jakby posypanych perłowym pudrem.
Na wiek XVII przypada rozkwit optyki, fizyki, nauki o świetle. Zaczynają się również zaawansowane eksperymenty chemiczne. Natomiast w sztuce nie dba się już tak bardzo o kolor. Dominuje rysunek oraz, znana od dawna, ale bardzo rozwijająca się w tym czasie, akwarela. W technice tej w celu ulepszenia wykonano chyba najwięcej eksperymentów. Do pigmentu dodawano miodu, gumy arabskiej, gliceryny. Ważny był pędzel. Najlepsze do akwareli po dziś dzień są pędzle z sierści sobola, wiewiórki lub kucyka. Obrazy malowane tą techniką mają niezwykle delikatną, zwiewną kolorystykę, gdyż możliwe tutaj do uzyskania barwy to głównie barwy pastelowe. Nie ma bieli! Dla tej techniki konieczny był i jest gruby oraz wytrzymały papier. Najlepsze papiery do dzisiaj wytwarzane są na tradycyjnych maszynach cylindrycznych (na świecie jest ich tylko kilka sztuk!) ze 100% bawełnianego włókna. Aby zwiększyć ich trwałość i odporność na uszkodzenia mechaniczne, każdy arkusz konserwowany jest przy użyciu węglanu wapnia oraz naturalnej żelatyny.
Kolejne epoki, a zwłaszcza XIX-wieczny realizm głoszący pracę u podstaw, znowu przyciemnia i tonuje barwy. Króluje terpentyna, która poprzez swą niedoskonałość również przygasza kolory rozjaśnione później dzięki eksperymentom impresjonistów opartych na prawach i złudzeniach optycznych.
Jak jest
Rezygnacja z rozwiązań tradycyjnych, z przyzwyczajeń i uprzedzeń na rzecz eksperymentu opartego na wynalazkach chemików pojawia się w dorobku licznych malarzy. Od połowy XX w. eksperymentują w dziedzinie zastosowania żywic silikonowych i temper akrylowych.
Kolejne udane eksperymenty m.in. w dziedzinie łączenia sztucznych żywic z olejami skłoniły największych artystów do posługiwania się nimi. Syntetyczne żywice zostały obecnie powszechnie przyjęte w malarstwie i rzeźbie. Wszelkie pomysły technologiczne i nowe materiały podporządkowywane są realizacjom własnej wizji i pomysłu. Ważniejsze jest bowiem eksponowanie zjawisk widzialnych, a nie wiedzy o nich. Fascynacje kolejnymi motywami, nastrojem oraz sentymentami przenoszone bywają na kompozycje, a tworzywo pozostaje medium, które według założeń winno być materią z jej dominującymi cechami, takimi jak struktura, faktura, konsystencja. Specyficzne, odrębne wizje to wynik intelektualnej refleksji, głębokiej wiedzy i konkretnych zamierzeń artystycznych.
Jak eksperymentuję
Eksperyment artystyczny wiąże się ściśle z awangardowymi poszukiwaniami nowości i z próbą udzielenia odpowiedzi na pytanie o możliwości tkwiące w materii i w świecie. Według francuskiego filozofa Jeana-Françoisa Lyotarda „(…) eksperyment artystyczny zmierza do poszerzenia obszaru naszego odczuwania. Eksperymentować to odrzucać to, co znane w imię tego, co nieznane. Tylko, gdy ma się odwagę wystawić na takie niebezpieczeństwo, można stworzyć dzieło sztuki”.
Często zastanawiam się, dlaczego ciągle szukam nowych technik, uczę się malować farbami akrylowymi, temperą jajową, tuszem alkoholowym, olejami. Mieszam wszystko razem, dodaję tkaniny, nici, taśmy i sznurki. Szukam nowych tekstur, dosypując i dolewając do farb różnych, dziwnych rzeczy. Robię papier ze słomy moczonej w preparacie do udrażniania rur i gotowanej w płatkach mydlanych. Suszę gotowane pory, by z nich tworzyć kolażowe, półprzeźroczyste fragmenty moich prac. Mój autorski papier nie ma struktury papieru robionego przez Afrykańczyków z ekskrementów słonia, ale jest bardzo podobny. Powlekam go woskiem, maluję akwarelą, haftuję. W dodatku czasem „zatapiam” to wszystko w mieszance illustratora i photoshopa, generując digital printy.
Eksperymentuję również na innej płaszczyźnie. Lubię tematy zachowawcze, bezpieczne, które jednak nie są nudne i mogą ciekawie rozwijać się w malarstwie oraz sztuce włókna. Poszukuję duszy w ciele, światła w bursztynie, piękna w anatomii, koronek w przyrodzie. Podziwiam artystów, którzy potrafią łamać tabu, przerażać, gorszyć. Zostawiam im to pole do eksploracji. Wolę, jak mój Mistrz Leonardo da Vinci, traktować ciało ludzkie oraz przyrodę jako cud i za Schönbergiem twierdzę, że skoro tak wiele jest jeszcze muzyki do napisania w C-dur, to i wiele jest do namalowania w sposób tradycyjny. Nie muszę wieszać brudnych podpasek, zamykać szczura w szklanej rurce, by wypowiedzieć, co czuję.
Czy to wymóg czasu, czy tylko ucieczka od rzetelnego warsztatu artysty? Myślę, że jedno i drugie. Nie istnieje już zawód artysty-malarza, nie są najlepszymi ci, którzy opanowali perfekcyjnie techniki malarskie. Jednak ciągle eksperymentujemy, by jak najciekawiej opowiedzieć o tym, co nas zachwyca, przeraża, ciekawi.
Mój osobisty eksperyment techniczny to również poszukiwanie trzeciego wymiaru w dwóch. Zaczęło się od haftu. Technika ta dała mi możliwość lekkiego zaburzenia płaszczyzny obrazu. To jeszcze nie rzeźba, nawet nie płaskorzeźba, ale już nie obraz. Już delikatnie kiełkuje trzeci wymiar. Najpierw nieśmiało, na kilka milimetrów. Potem zaczynam tkać. Drę na pasy stare swetry, plastikowe osłonki na kable owijam tkaniną i nićmi, dodaję haft wełną, sznurkiem, koralikami. Jest! Jest trzeci wymiar! No to robi się nudno… Zaczynam więc szukać mgły, próbuję wyhaftować sfumato na tkaninowych portretach techniką, która jest przeciwnością zamglenia. Rozszczepiam jedwabne nici na tak cieniutkie, że widzę je tylko przez lupę. Źle, nie osiągam miękkości haftowanych cieni. Zastanawiam się nad kolejnym eksperymentem. Znajduję obcięty warkoczyk mojej pasierbicy – pamiątkę z dzieciństwa. „Wypożyczam” kilka włosów, potem jeszcze trochę. Drą się, ale jest maleńki sukces. Wtedy zaczyna mnie fascynować przezroczystość. Oglądam w muzeum stare preparaty mikroskopowe i już wiem – chcę tkać tkanki! Ale jak tkać przeźroczystym?
Jako osnowę biorę najcieńszą żyłkę do wędki na ryby. Woreczki foliowe nie sprawdzają się jako wątek, tiul i organza już są lepsze. No i celofan! Gdy koleżanka przynosi mi stare, przeźroczyste firanki – już wiem! Nie będę tkać tkanek, będę je haftowała. No i powstają „poszukiwania duszy” – widziane pod mikroskopem, półprzeźroczyste serce, hipokamp, szyszynka, oko…
Powoli powracam do malarstwa. Łączę je z materią, tworząc cykle malowano-haftowane. Dobrze się w tym czuję. Jednak zaczynam odczuwać brak zwykłego „rzygania farbą”. Znowu eksperymentuję. Tym razem szukam przestrzeni w malarstwie olejnym. Haft z olejem niezbyt się zgadzają, ale z temperą jajową – i owszem. Pod temperę trzeba nałożyć minimum dwanaście warstw gruntu.
Poległam, gdyż najpierw wykonałam haft, a potem na tym samym fragmencie tkaniny namalowałam temperą. Wszystko popękało i brzydko odstaje od deski. Tworząc „księżniczki” na wystawę „Kings and Queens” wiedziałam już, że najpierw muszę je namalować, a potem dodać haft. Marzy mi się powrót do sztuki włókna. Chciałabym zrobić zapis flory różnych kontynentów, krajów, regionów i zakątków. Dla potomności. Taką XXI-wieczną opowieść haftem na wzór kosmologii Ptolemeusza. Przygotowuję sobie tkaniny – jedwabne, bawełniane, syntetyczne. Barwię je kwiatami, jagodami, warzywami, liśćmi. Jeżdżąc po świecie, gromadzę jedwabne nici. Od pana, który kiedyś opiekował się starymi maszynami dziewiarskimi w Muzeum Włókiennictwa w Łodzi, dostałam mnóstwo cieniutkich nici stylonowych. Nie mogę się doczekać nowych eksperymentów. Póki co muszę przygotować dużą wystawę dużych obrazów, które są wyzwaniem do innych eksperymentów. Nie tylko z farbami i tkaniną, lecz przede wszystkim to zmaganie się z wielkim formatem, werniksami, rozcieńczalnikami, teksturami oraz szpachlami. Już mam gęsią skórkę i czekam na wolną chwilę, by kontynuować niekończący się eksperyment.