Jan Tomasz Adamus: W dłoni telefon komórkowy, w głowie średniowiecze
O tym, że nie wszystko musi stanąć na cokole, dlaczego stajemy się światem second-hand, i o tym jak sprawić by ludzie potknęli się o sztukę z Janem Tomaszem Adamusem, dyrygentem, organistą, klawesynistą, dyrektorem Capelli Cracoviensis rozmawia Joanna Iluuque. Jan Tomasz Adamus wystąpi wraz z Capellą Cracoviensis i fagocistą Javierem Zafrą 23 listopada o godz. 19:30 na Festiwalu Eufonie.
Joanna Illuque: „Zacznij od Bacha” – śpiewał kiedyś Wodecki. Miał rację?
Jan Tomasz Adamus: Dla mnie „zaczynanie od Bacha” oznacza budowanie na znaczących, klasycznych fundamentach, stawanie na ramionach sprawdzonych, ponadczasowych gigantów, czyli osiąganie perspektywy pozwalającej widzieć więcej i dalej. To dobra alternatywa dla szamotaniny bez celu. Jeśli postawimy na sztuczne autorytety, nie zajdziemy zbyt daleko.
Porozmawiajmy o festiwalach. Nie bez przyczyny ja też zaczynam od Bacha właśnie, a dokładniej – od znakomitego Festiwalu Bachowskiego w Świdnicy, o którym wiedzą melomani – pasjonaci, a nie szeroka publiczność… Dlaczego polskie miasta tak bardzo boją się potencjału, jaki niosą takie cykliczne wydarzenia. Np. Salzburg festiwalami stoi i nieźle z nich oraz legendy Mozarta żyje. Musimy być tacy skromni, dyskretni, zachowawczy w promocji naszych lokalnych pereł, które mogłyby być nadzwyczaj nośną wizytówką kraju?
To kwestia edukacji kulturalnej, kulturowej i tej, która dotyczy dyscypliny intelektualnej, czyli umiejętności uporządkowania ewentualnej wiedzy, by odróżniać zjawiska, rozumieć ich znaczenie. To kwestia świadomości, wyobrażenia o jakości, umiejętności dostrzegania potencjału miejsc, ludzi, zdarzeń. Rzeczy miękkie, czyli imponderabilia, są ważniejsze od twardych, czyli tak zwanych konkretów. Dobrze działają zjawiska organiczne, czyli będące jakąś formą kontynuacji. Powinny być też osadzone w społecznej rzeczywistości, ale nie po to, by ją konserwować, ale aby ją zmieniać w kierunku otwartości umysłów. W Polsce jest wiele miast o potencjale Salzburga, ale łatwiej jest wyświetlić w kinie spektakl z MET, niż spróbować zrobić coś samodzielnie. Efekt jest taki, że stajemy się światem second-hand. Robotniczym zapleczem i rynkiem zbytu, a kultura to seriale na vod. W takim świecie szczytem szczęścia jest skoszona trawa. Sztuka to międzynarodowy język emocji wzbogacony o genius loci. Musi być genius loci. Inaczej nie istniejemy.
Kraków stawia na różnorodność i ma szeroką ofertę muzyczną czy teatralną. Opera Rara jest już marką, wydarzeniem, na które się czeka. Mamy Muzykę w Starym Krakowie, Misteria Paschalia, Festiwal Muzyki Filmowej, liczne cykle koncertowe, wydarzenia związane z literaturą… Która z krakowskich propozycji jest Panu najbliższa, ale nie tylko z punktu widzenia organizatora i wykonawcy, ale widza/słuchacza, uczestnika tych wydarzeń?
Krakowskie wydarzenia kulturalne i artystyczne to jedynie szkice, wstępne eksperymenty, intensywna i bardzo rozdrobniona różnorodność przypadków, z których jeszcze nie wynika żadna wyrazista idea. Kraków jest już rozpoznawalny, więc stoi przed wielką szansą – może zaistnieć na międzynarodowej scenie kulturalnej i artystycznej, jeśli tylko zdoła postawić na wyrazistość, oryginalność, międzynarodowy dialog artystyczny i skupi się na tych dziedzinach sztuki, które się liczą, są komunikatywne, żywe, ekscytujące. Kraków musi być też na tyle silny, by umieć wygasić to, co już dawno umarło. Miasto jest jedną, wielką, wspaniałą, żywą scenografią. Teatr Słowackiego to potencjalnie jeden z najbardziej wyjątkowych teatrów operowych, jakie istnieją. Gdyby Barbakan stał w Salzburgu, stałby się oczywiście miejscem eleganckich koncertów open air – być może nawet z dyskretnym, sezonowym zadaszeniem. Filharmonia to jedna z najszlachetniejszych akustyk, ale plotkuje się jedynie o tramwaju, czyli problemie, który dawno można było rozwiązać, choćby przy pomocy zewnętrznej szklanej ściany – jak w Concertgebouw w Amsterdamie – izolującej budynek i pełniącej równocześnie funkcję foyer. Sukiennice to wyjątkowo elegancka scena kameralna. Niestety widzenie wszystkiego osobno prowadzi do stagnacji.
Osobiście nie bardzo mam, dokąd w Krakowie pójść. Muzea są czynne, gdy ludzie pracują, wydarzeń kulturalnych o charakterze eventów stanowczo unikam. Spotkania literackie, podczas których prowadzący pyta autora, co ten miał na myśli, to jednak lekka przesada. Z festiwali typu „spotkania z ciekawymi ludźmi, ksiądz Boniecki, Robert Makłowicz, koncert typu kraina łagodności, leżaki i seans filmowy” wyrosłem zanim się pojawiły. O muzykę filmową, mam nadzieję, nikt mnie nie podejrzewa – i słusznie. Właściwie zaglądam tylko do teatrów i do księgarni Lokator na Mostowej. Poza tym raczej pracuję, co oczywiście oznacza też przyglądanie się światu za pośrednictwem internetu.
Realizuje Pan z Capellą Cracoviensis cykl scenicznych projektów specjalnych. Były madrygały Monteverdiego w barze mlecznym, pieśni chóralne Mendelssohna w lesie, Mozart Requiem karaoke w reż. Cezarego Tomaszewskiego, teraz Bach Goes Opera – dwie świeckie kantaty wystawione w konwencji operowej w reż. Pawła Świątka. Czy miejsce muzycznego spotkania z publicznością ma znaczenie? Równie dobrze występuje się, ale też odbiera dzieło, w salach zamku królewskiego, muzeum, teatrze tak pięknym jak Teatr im. Słowackiego, filharmonii czy w barze, lesie, parku, hali poprzemysłowej? A może to rodzaj prowokacji?
Typowe formy prezentacji sztuki przypominają wystawianie relikwii w mauzoleum. Oczywiście niektóre zjawiska artystyczne wymagają właśnie takiej konwencji, ale generalnie dobrze jest sprawiać, by ludzie potknęli się o sztukę. Sztuka musi znaleźć ludzi tam, gdzie są – w parku, w barze, na ulicy. Sztuka jest ważna, ponieważ bardzo zmienia człowieka – cywilizuje, edukuje emocjonalnie, uwrażliwia, jednak nikt sam z siebie nie będzie walczył o coś, czego nie zna. Dobrze jest dać sztuce szansę.
Dochodzimy do tego, co nieuniknione, rozmawiając o sprawach krakowskich… chodzi o bolączki lokalowe wielu instytucji muzycznych w mieście dumnie i nieco pompatycznie zwanym kulturalną stolicy Polski. Czy to jakieś fatum? Wkrótce może się okazać, że występy w parku, lesie czy ogrodzie staną się koniecznością, a nie artystycznym wyborem… Miało być ogromne, prestiżowe centrum muzyczne na Grzegórzkach – nie będzie. Projekt centrum muzycznego w Cichym Kąciku (siedziby CC, Sinfonietty Cracovii i Cracovia Danza) ma problemy z finansowaniem (w sierpniu unieważniono przetarg na wykonawcę z powodu zbyt wysokich kosztów, których miasto podobno nie jest w stanie udźwignąć), budynek Opery Krakowskiej to porażka architektoniczna i zaprzepaszczona szansa na gmach z prawdziwego zdarzenia – atrakcyjny wizualnie i spełniający oczekiwania artystów oraz publiczności, muzyczny z założenia teatr Variete nie posiada orkiestronu, Filharmonia Krakowska funkcjonuje w przedwojennym kinie, na dodatek w budynku dzierżawionym od Kurii… Dlaczego?
Budowa Centrum Muzyki w Cichym Kąciku ruszy jeszcze w tym roku, ale nie zmienia to faktu, że rzeczywiście kultura to lustro – nieświadomy, niekontrolowany, niezafałszowany autoportret, czyli jest dokładnie tak, jak widać. Ze względu na popularność określonych wartości i specyficznych autorytetów Kraków jest rodzajem średniowiecznej enklawy, w której sztuka nie jest najwyższą formą duchowego przeżycia. Sztuka jest traktowana jako chwilowa maskarada. Kraków wiecznie czeka na kogoś, kto przyjedzie z daleka. Na przyjazd Franza Josepha, na przyjazd takiego czy innego papieża. Natomiast na co dzień wystarczy jakiś jubileusz, pogrzeb i zakupy na Kleparzu. Absolutnie wszyscy się z tego śmieją, ale równocześnie absolutnie wszyscy w to brną – unikają życia, oddechu, tworzenia, ryzyka, emocji.
Pana początki w Capelli Cracoviensis były burzliwe. Niektórym trudno przyszło zaakceptowanie zmian, które Pan proponował. Ataki stały się agresywne i bezpardonowe. Miał Pan wrażenie biegu z przeszkodami, szedł Pan jak „kondukt w deszczu pod wiatr”, by zacytować Starszych Panów? Mimo to realizował Pan swój plan – stanowczo i konsekwentnie dążył do celu. Jak Pan sobie radził z niechęcią nie tylko muzyków we własnym zespole, ale też sporej części środowiska krakowskiego, prasy? To wyjątkowo niekomfortowa sytuacja do działania. Pan doskonale sobie poradził i dziś sytuacja wygląda zdecydowanie inaczej. Miał Pan jakieś odskocznie? Skąd Pan czerpał siły do tej walki?
Od czasu studiów regularnie praktykuję Senekę, Marka Aureliusza, Epikteta, Humboldta, Kanta, Schopenhauera. Ale to bez znaczenia. Kluczowa kwestia jest taka, że instytucje kultury, zespoły, obiekty kulturalne muszą mieć jakąś tożsamość artystyczną, twarz, osobowość, charakter, wyrazisty kontur. Wielką bolączką świata kultury jest zjawisko „wszystko i nic”. Śmietnik, odpadki, fragmenty – nigdy całość.
Godzi się Pan na kompromisy? Mówi się, że sztuka ich nie lubi.
Sztuka nie toleruje kompromisów, ale żeby robić sztukę, nie można ani wszystkiego zniszczyć, ani dać się zabić.
Co jest sednem, istotą dobrej, wartościowej sztuki. Sztuka to?
Zmysłowość – niedosłowność – wieloznaczność – ruch – emocja – ryzyko – ponadczasowość – uniwersalizm – nieprzewidywalność jako system.
Fundamentalny jest także aspekt społeczny: dostępność, symbioza z edukacją i radością życia. Sztuka popełnia samobójstwo, jeśli wyklucza poprzez absurdalnie drogie bilety, brak windy, dobrze zorganizowanej kawiarni i czystych toalet.
Osobiście unikam kontekstualizmu, czyli dzieł, które praktycznie nie istnieją bez sprytnego tytułu lub wymyślnej ideologii, a także coraz bardziej popularnej w świecie sztuki publicystyki politycznej. Sztuka oczywiście nie powinna milczeć w sprawach ważnych, ale artysta i aktywista to nie to samo.
Muzyka klasyczna postrzegana jest powszechnie bardzo stereotypowo – jako nudna, elitarna (w zabarwieniu pejoratywnym)… a jej odbiorca to dziwak, snob, człowiek sztywny i pełen konwenansów. Nawet w reklamach pojawiają się wątki udręczonych koncertem ludzi wychodzących z Teatru Wielkiego, z ulgą udających się do fastfoodu, by wreszcie odetchnąć w bardziej swojskich klimatach disco polo, „bo to takie fajne, luzackie”. Utwory Mozarta czy Wagnera wykorzystywane są jako podkłady muzyczne, idiotycznie i bez podstawowej wiedzy, o czym traktują. Gdzie się podziała/zgubiła edukacja muzyczna, elementarna wrażliwość?
Ubolewam, że tak wielu publicystów i dziennikarzy uparło się na określenie „muzyka poważna”. Brzmi to źle. Tak samo źle, jak przemycanie klasyki pod metką „muzyka filmowa”. Muzyka klasyczna, czyli muzyka klasycznie napisana, czyli muzyka od renesansu do początku XX wieku, to wielkie bogactwo repertuaru pisanego do teatru, do kościoła, do pałacu, do publicznej Sali koncertowej, do wykonywania na ulicy, do użytku prywatnego, do celów edukacyjnych. Nie wszystko jest poważne, nie wszystko jest poruszające,. Ale rzeczywiście stereotypy są silne. Przygotowując nasze koncerty w budynku Filharmonii Krakowskiej, musimy bronić naszą publiczność przed tamtejszą obsługą, która strofuje słuchaczy, gdy ci okrzykami nagradzają wykonawców za spektakularne wykonania. Dziwny jest ten strach przed emocją, radością życia, odwagą istnienia. Może to jakaś schizofrenia – w dłoni telefon komórkowy, w głowie średniowiecze. W tych dniach wprowadzamy procedurę „relaxed performance”, czyli koncerty, podczas których można rozpakować kanapkę, pozwolić dziecku baraszkować po scenie, przyjść z psem. Sztuka to życie – jego część. Stanowczo też odrzucam konkursy muzyczne. Oczywiście konkursy mają pewien walor popularyzatorski, ale czynią więcej złego – zamykają umysły. Wskazując zwycięzcę, uderzają w fundamenty sztuki, której istotą jest istnienie wielu różnych, równie dobrych dróg.
Pan jest zaprzeczeniem powszechnej (z gruntu błędnej) wizji artysty ze świata muzyki klasycznej. Jest Pan bardzo dynamiczny, odważny, nowatorski, kreatywny. Żadnej sztampy czy monotonii. Przeciwnie – łamie Pan konwencje, choć wcale nie wbrew tradycji.
Są rzeczy, które należy robić, również wtedy, gdy wszyscy są przeciw. Jeśli ktoś chce, by wszyscy go lubili, żeby wszystkim podobało się to, co robi, wtedy staje się wydmuszką bez właściwości, pisanką wielkanocną – kolorową i pustą. Dziecinadą jest nowy zwyczaj badania upodobań publiczności. To nawet w markecie nie jest dobry pomysł, bo przecież pojawiają się nowe produkty, których klienci jeszcze nie znają. Sztuka to szukanie nowych dróg, innowacja, szansa, którą daje pęknięcie, szczelina, wyrwa. Ale sztuka to także kształtowanie gustu.
Wróćmy do festiwali; za moment zaczyna się warszawski Festiwal Eufonie. To jego czwarta edycja, której motywem przewodnim są Austro-Węgry. Bardzo szeroki temat. Jak układał Pan repertuar występu, by osiągnąć wywodzącą się z definicji nazwy eufonię, harmonię, współbrzmienie? Pana program to logiczna konstrukcja spięta klamrą dwóch symfonii Haydna.
Harmonijna jest ciągłość określonej kultury, określonego ducha. Uwielbiam Josepha Rotha i Heurigery pod Wiedniem, uwielbiam świadomość, że kiedyś Kraków, Lwów, Innsbruck i Triest to był jeden kraj. Uwsteczniająca jest jednostronna ocena okresu zaborów. Było, jak było, ale przecież ludzie normalnie żyli, a w Krakowie istnieją środowiska określające siebie za pomocą XIX-wiecznego zwrotu „ludzie z towarzystwa”, którzy do dziś jeżdżą do Wiednia po biżuterię ślubną. A więc Haydn to mój kompozytor. Poczucie narodowe uważam za usposobienie prostackie i sprzeczne z naturalnymi emocjami ludzkimi. Wbrew pozorom i stereotypom wbijanym nam do głowy w szkołach kocham przecież nie swój kraj, ale swoje miasto, swoje rodzinne strony, ich atmosferę, smak, zapach, emocje, wspomnienia. Haydn to ziom, z którego promienieje humanizm, radość życia, dyskretne poczucie humoru, aromat wina, łagodny klimat okolic Jeziora Nezyderskiego.
Niedawno odebrał Pan w Berlinie jedną z najważniejszych nagród w świecie muzyki klasycznej – Opus Klassik 2022 za nagranie Stabat Mater Vivaldiego. Konsekwencja w działaniu, pomysł na Capellę Cracoviensis, nowoczesność w zarządzaniu, znakomity poziom wykonawczy doprowadziły do spektakularnych osiągnięć i sukcesów Pana i całego zespołu. Co Pan czuł, stąpając po czerwonym dywanie podczas wielkiej gali rozdania nagród, jednocześnie pamiętając ten wyboisty maraton sprzed lat dziś zwieńczony wspaniałymi laurami? Dokąd Pan teraz biegnie, jakie ścieżki zaproponuje Pan muzykom i publiczności?
Nie patrzę wstecz. Ewentualne nagrody czasami się zdarzają, czasami nie. Istotny jest ruch. Publiczne instytucje kultury mają wielki potencjał, którego nie może zabić stagnacja, brak pasji, cyniczne wygodnictwo, lekceważenie imponderabiliów, strach przed zmianą. Dobrze jest wzbić się na taki pułap. Bo w sztuce istotne są kwestie artystyczne, nie metki.