Romantyk z pasją odkrywcy [rozmowa z Andrzejem Boreyko]
O specyfice pracy z różnymi zespołami, odkrywaniu dzieł mniej znanych i o życiu na pograniczu kultur z dyrygentem i dyrektorem artystycznym Filharmonii Narodowej Andrzejem Boreyko rozmawia Joanna Illuque. Andrzej Boreyko poprowadzi orkiestrę NOSPR 24 listopada o 19:30 na Festiwalu Eufonie. Na fortepianie zagra Antonii Baryshevskyi
Joanna Illuque: 18 listopada w Warszawie rozpoczęła się IV edycja Festiwalu Eufonie. Jak to wydarzenie wpisuje się, jakie ma znaczenie w kontekście innych festiwali muzycznych w Polsce i szerzej, w Europie?
Andrzej Boreyko: W Polsce co roku odbywa się wiele bardzo różnych festiwali muzycznych. W 2018 roku do ich grona dołączyły Eufonie, festiwal, który dzięki swojej polityce programowej zajmuje bardzo szczególne miejsce na muzycznej mapie kraju. Muzyka Europy Środkowo-Wschodniej, od krajów bałtyckich na północy, po kraje bałkańskie na południu, w ostatnich latach przyciąga coraz więcej uwagi na całym świecie. Twórcy Eufonii, bardzo starannie układając program, dają słuchaczom unikatową wręcz możliwość zapoznania się zarówno z historią, jak i ze współczesnością muzyki klasycznej w tej części kontynentu. O ile się orientuję, to jedyny taki cykliczny festiwal w Europie.
Czy cykliczne wydarzenia muzyczne skupiają inną publiczność, przyciągają uwagę ludzi, którzy niekoniecznie są stałymi bywalcami filharmonii?
Owszem. Na przykład koncerty Warszawskiej Jesieni skupiają słuchaczy, których interesuje najnowsza, eksperymentalna muzyka. Międzynarodowy Konkurs im. Fryderyka Chopina przyciąga wielbicieli twórczości tego kompozytora, natomiast na Konkurs Wieniawskiego przychodzi publiczność, dla której skrzypce i wirtuozi tego instrumentu tworzą główny punkt zainteresowań. Program Festiwalu Eufonie na pewno przyciąga melomanów, którzy chcieliby rozszerzyć swój horyzont muzyczny poprzez zapoznanie się z utworami kompozytorów, których nazwiska są w Polsce o wiele mnie znane niż w ich rodzimych stronach.
W jaki sposób konstruuje Pan program prezentowany podczas Festiwalu, znając jego motyw przewodni?
Jako zaproszony dyrygent przede wszystkim zapoznaję się i zagłębiam w motyw przewodni danej edycji. W ramach tego konkretnego motywu próbuję zaproponować Radzie Programowej jakieś, z mojego punktu widzenia, interesujące utwory. Dalej zaczyna się nasza wspólna praca nad ostateczną wersją programu. W tym roku repertuar koncertu składa się wyłącznie z muzyki ukraińskiej. Łączy w sobie premierę Ósmej Symfonii Valentina Silvestrova – najbardziej znaczącego na całym świecie kompozytora ukraińskiego, Slavic Concerto na fortepian z orkiestrą Borysa Latoszyńskiego – nauczyciela Silvestrova, oraz Carpe Diem – Oleha Bezborodko – przedstawiciela młodszej generacji twórców.
Porozmawiajmy o konkursach muzycznych, by przykładowo wymienić Konkurs Chopinowski, niedawny Wieniawskiego, Moniuszkowski, Operalia… Czy sądzi Pan, że udział w takiej muzycznej olimpiadzie to najlepszy, najskuteczniejszy start dla młodych solistów? Odniosłam wrażenie, że miał Pan znakomity kontakt z młodymi pianistami podczas ostatniego etapu Konkursu Chopinowskiego. Emanował Pan ciepłem, serdecznością, życzliwością, był Pan wielkim wsparciem dla zestresowanych pianistów…
Dobrze wiem, czym jest stres konkursowy, więc starałem się ze swojej strony stworzyć dla młodych muzyków najlepsze warunki dla wykazania się, pokazania 100% możliwości. Czasem zwykły uśmiech, jakiś gest sympatii może pomóc rozładować napięcie. Kiedyś rzeczywiście tak było, że laury w prestiżowym konkursie szeroko otwierały drzwi do najlepszych sal koncertowych, ale w ostatnich trzydziestu latach na świecie pojawiła się ogromna liczba tego typu wydarzeń i nawet wygranie pierwszej nagrody już nie gwarantuje młodemu muzykowi skutecznego startu. Pozostała dosłownie garstka konkursów, których zwycięstwo może bardzo pomóc, ułatwić wejście na w pełni profesjonalną ścieżkę kariery. Wśród nich jest na pewno Konkurs Chopinowski, Van Cliburn International Piano Competition w Stanach Zjednoczonych i Konkurs Królowej Elżbiety w Brukseli.
Czy podobnie jak w konkursie podchodzi Pan do pracy w codziennych próbach z orkiestrą i solistami? Czy jednak pojawia się inny rodzaj emocji, inna dyscyplina?
Nie, z orkiestrą jest inaczej. I z każdą z osobna też jest inaczej. I w każdym kraju jest inaczej. O specyfice takiej pracy można napisać książkę. Może kiedyś nawet o tym pomyślę…? Z kolei z solistami – zdecydowanie tak, szczególnie jeśli solista gra jakiś koncert po raz pierwszy w życiu albo w ogóle ma bardzo małe doświadczenie wspólnego muzykowania z orkiestrą. Ale są i tacy soliści (nie będę wymieniać nazwisk, bo znajdują się wśród nich także bardzo znani wykonawcy), którzy zachowują się tak, jakby wcale nie byli zainteresowani współpracą. Robią swoje, czasem zamykając oczy i nie patrząc na rękę dyrygenta, bo to właśnie on w ich mniemaniu powinien się podporządkować i dostosować. Staram się nie spotykać na scenie z tego typu artystami. Jeśli nie ma kontaktu, to nie ma wspólnej radości tworzenia muzyki. To po co?
Do jakiego stopnia wymaga Pan podporządkowania się własnej wizji poprowadzenia utworu, a na ile jest Pan gotowy do artystycznego kompromisu? Dyrygent jest trochę solistą, ale co, jeśli solista-pianista albo solista-skrzypek ma odmienną koncepcję wykonawczą? Jak to pogodzić i znaleźć rozwiązanie?
Nie jestem gotowy do kompromisu, dyrygując utworem symfonicznym. Przygotowuję go przez wiele tygodni, czasem miesięcy i, wychodząc na próbę, dobrze wiem, czego chcę. Staram się maksymalnie zbliżyć realne brzmienie orkiestry z tym, co słyszę w swojej głowie. Wtedy jestem trochę na pozycji solisty, który dyryguje utworem na orkiestrę. Z kolei podczas dyrygowania utworem na instrument solowy z orkiestrą staram się zrozumieć intencje solisty i nawet jeśli nie zawsze zgadzam się z nim w 100%, co dotyczy na przykład temp – zawsze podejmuję próby znalezienia wspólnego języka. W końcu jest to utwór dla solisty z towarzyszeniem orkiestry, a nie dla orkiestry z towarzyszeniem solisty. Lubię współpracować z takimi artystami, których koncepcja wykonawcza jest na tyle przekonująca, że może zmienić moje własne rozumienie tego lub innego utworu. Oczywiście mogę coś zaproponować, podsunąć, ale nigdy nie będę nikogo „łamał przez kolano” tylko dlatego, że ja to inaczej słyszę.
Czy ma Pan uniwersalny klucz, który otwiera drzwi do efektywnej pracy z orkiestrą, której Pan wcześniej nie znał?
Jedynym takim kluczem jest idealne przygotowanie własne. Muzycy każdej orkiestry natychmiast instynktownie czują, jeśli człowiek, który stoi przed nimi, nie zna wystarczająco utworu albo zna go bardzo powierzchownie.
Czy zauważa Pan odmienny styl pracy poszczególnych zespołów? Inaczej pracuje się z orkiestrą-gwiazdą, by wymienić filharmoników berlińskich lub nowojorskich, a inaczej z orkiestrą mniej renomowaną, choć także bardzo profesjonalną?
Oczywiście! Każda orkiestra jest inna i ma swój charakterystyczny rytm pracy. Rzecz w tym, że te lepsze zespoły mają na próbach mniej problemów technicznych, a jeśli już takowe się pojawią, zostają szybko i sprawnie rozwiązane. Te orkiestry chcą więcej grać, od dyrygenta oczekując koncepcji artystycznej. Nie spotkałem chyba zespołu, który naprawdę lubi próbować, ale nawet te najlepsze orkiestry wiedzą, że ta, czasem mozolna, praca jest niezbędna i konieczna. Potrzebna. Bardzo dużo zależy też od repertuaru. Jeśli dyrygent podchodzi do orkiestry z nowym, nieznanym utworem, to próby wyglądają inaczej niż podczas przygotowania jakiejś symfonii, którą muzycy grają prawie z pamięci. Jest jeszcze jedna ważna kwestia – z własną orkiestrą próbuje się inaczej niż z orkiestrą, do której jesteś zaproszony na tydzień. Nie ukrywam, że wolę pracować z własną; mam wtedy większe szanse, by przy równej liczbie prób osiągnąć wynik, który może mnie zadowolić.
Brał Pan udział w projektach związanych z prowadzeniem orkiestr młodzieżowych składających się z nastoletnich muzyków. Czy takie doświadczenia są dla Pana jedynie próbą nauczenia tych młodych artystów pracy zespołowej, pokazania, na czym polega wspólne muzykowanie, czy „wyciąga” Pan także coś dla siebie, co potem przekłada się na inne spojrzenie, inne prowadzenie doświadczonego zespołu filharmoników? Może są inne aspekty pracy z młodzieżą?
Uwielbiam współpracować z orkiestrami młodzieżowymi, ale nie ukrywam – przede wszystkim z tymi, które składają się z wybranych i dobranych muzyków, tych najlepszych w kraju. Jest zasada, o której powinien pamiętać każdy nauczyciel: ucząc innych – uczymy się sami. Nie jestem wyjątkiem; zawsze się uczę. Jeśli przestanę, nie będę się rozwijać. Inny aspekt? Muzycy orkiestr młodzieżowych znacznie rzadziej patrzą na zegarki lub w swój smartfon.
Jest Pan znany z zamiłowania do prezentowania szerszej publiczności nieco mniej znanych kompozytorów i ich dzieł. Czy to Pana zawodowa misja?
Tak.
Pasja odkrywcy?
Zdecydowanie!
Przygoda? Nutka hazardu, bo nie wiadomo, czy publiczność kupi Pańską propozycję? Nie obawia się Pan krytyki? Niektórych nie do końca zachwycił utwór Jana A.P. Kaczmarka na jubileusz Filharmonii Narodowej…
Przygoda? Nie. Przede wszystkim każdy utwór muzyczny, niezależnie – rockowy, barokowy, klasyczny czy folklorystyczny, ma w sobie to, że nie musi podobać się wszystkim… Trzymam się zasady, by wpisywać do programów swoich przyszłych koncertów tylko te utwory, które znam, partyturę których najpierw mogę przejrzeć, przeanalizować, ocenić. Ale każda zasada ma swoje wyjątki: zamawiając utwór u żyjącego kompozytora, nigdy nie wiesz dokładnie, co dostaniesz do ręki… Dlatego istnieje ryzyko.
Patrząc na Pana aktywność, wnioskuję, że lubi Pan wyzwania zawodowe, ale czy też te prywatne? Na ile muzyk, dyrygent powinien ujawniać kulisy własnego życia, a na ile wypowiadać się poprzez muzykę? Żyjemy w świecie mediów społecznościowych, tzw. prasy kolorowej. Na własne życzenie odkrywamy się przed światem, w którym popularność należy do celebrytów, a nie mistrzów, autorytetów. Jak w tym wszystkim ma się zachować artysta-człowiek?
Wolę zostawić swoje życie prywatne na terenie, do którego dostęp ma wyłącznie moja najbliższa rodzina i wąskie grono najlepszych przyjaciół. Staram się też wypowiadać poprzez muzykę i właśnie dlatego trochę unikam wywiadów… Każdy artysta zachowuje się według własnego uznania. Nie ma przecież ogólnych albo osobnych rekomendacji bądź przepisów dla muzyków, w tym dla tych najsłynniejszych. Kogoś bardzo przyciąga i wciąga vanity fair, ktoś inny żyje i tworzy, starając się pozostać w cieniu. Znam przykłady z obydwu tych stron.
Muzyka lubi formalny porządek, ale w interpretacji czasem konieczna jest szczypta szaleństwa. Woli Pan bezpieczną stabilizację i porządek czy sporą domieszkę czegoś nieznanego, nieprzewidywalnego? Improwizuje Pan czasem?
Tak, uwielbiam trochę improwizować. Nigdy nie dyryguję tym samym utworem identycznie jak za poprzednim razem. Zależy mi przy tym, by nie zniekształcać tego, co zostało stworzone przez kompozytora. To znaczy, że jeśli w partyturze jest napisane Allegro, to mogę sobie pozwolić zadyrygować Allegro moderato albo Allegro molto, albo Allegro con brio, albo Allegro non troppo. Ale nie będzie to ani Presto, ani Andante. To samo dotyczy artykulacji i dynamiki. Staram się szanować wolę kompozytorów, bo jednak to oni stworzyli utwór. Moim zadaniem jest jego przedstawienie w najlepszym świetle, ale z pewnością nie wolno mi go przerobić według własnego uznania.
Powiedział Pan w jednym z wywiadów: „Jako pół Rosjanin pół Polak siedzę między dwoma krzesłami. Dwa języki, dwie historie. Niewygodnie”. Jak w takim razie odnajduje Pan harmonię, spokój konieczne do funkcjonowania? Co jest Pana odskocznią?
Książki, muzyka jazzowa, stare kino oraz możliwość bycia samemu, najlepiej na łonie dzikiej natury. Uwielbiam obserwować wodę oraz niebo.
W czwartym dniu wojny w Ukrainie wydał Pan jednoznaczne i bardzo pięknie sformułowane oświadczenie pokazujące Pana stanowisko wobec tragedii, która rozgrywa się u naszego wschodniego sąsiada. Co w takiej sytuacji słychać w duszy dyrygenta, muzyka, artysty, człowieka wrażliwego, który doskonale zna zarówno Rosję, Ukrainę, Polskę, jak i świat Zachodu?
Od 24.02.2022 roku w mojej duszy nie ma spokoju, pokoju, równowagi. Boli mnie. Nie bardzo widzę rozwiązanie. Chcę przyszłości dla swojej córki, dla jej przyszłych dzieci, dla całej naszej pięknej planety. Sztuka i muzyka nie uratują świata od Apokalipsy, ale póki żyję, będę dzielił się z ludźmi tym, co umiem najlepiej.
Zakończmy nasze spotkanie optymistycznie – spojrzeniem w Pana plany artystyczne na najbliższy sezon. Szykuje Pan jakąś niespodziankę? Może odkrył Pan kolejnego, ciekawego i jeszcze nierozpoznanego kompozytora?
Lubię niespodzianki, ale one są tylko wtedy niespodziankami, dopóki nikt do ostatniej chwili nie wie, co na niego czeka. Więc proszę o cierpliwość. Jedyne, co mogę zdradzić, to to, że w Filharmonii Narodowej nie zabraknie ani ulubionych standardów muzyki klasycznej i romantycznej, ani dzieł Baroku, ani nowych nazwisk, ani dobrze znanych i oczekiwanych w Warszawie solistów. Wybór będzie szeroki. To mogę zagwarantować.