Christophe Rousset: Jeśli wierzy się w muzykę, zaczyna ona być ekscytująca
Z klawesynistą i dyrygentem Christophe'em Roussetem o historii i teraźniejszości zespołu Les Talens Lyriques rozmawia Jacek Kornak
Jacek Kornak: Obchodzimy właśnie 30. rocznicę powstania Twojej orkiestry Les Talens Lyriques. Zyskaliście światowe uznanie jako specjaliści od francuskiej muzyki dawnej. Dlaczego dla uczczenia tej rocznicy wykonujecie włoskie dzieło w La Scali?
Christophe Rousset: Już kilka lat temu umówiliśmy się na tę produkcję z Teatro alla Scala. Jest to projekt wyjątkowy, gdyż ta wspaniała włoska opera będzie po raz pierwszy wystawiona na deskach La Scali, ale też dlatego że jest to wybitne dzieło, które kocham. Dyrygowałem już muzyką Cavalliego kilkakrotnie, a „La Calisto” wystawiałem w przeszłości dwa razy. Włoska muzyka była zawsze bliska mojemu sercu. Będąc tutaj, czuję, że jest to mój drugi dom. Uwielbiam język włoski i jego naturalną muzykalność. Muzyka włoska towarzyszyła nam od samego początku. Na pierwszych koncertach Les Talens Lyriques wykonywaliśmy muzykę pochodzącą ze szkoły neapolitańskiej. W ciągu 30 lat działalności wielokrotnie wykonywaliśmy i nagrywaliśmy włoską muzykę. Myślę, że stała się ona częścią naszego muzycznego DNA. Cavalli w tym kontekście jest jak najbardziej naturalnym wyborem. „La Calisto” to opera, która nie jest muzealnym eksponatem. Ona nie traci na czasie. Cavalli to muzyczny gawędziarz. On opowiada historię w sposób fascynujący. Sama historia ma w sobie też coś ponadczasowego. Jest tutaj przemoc, seks, władza. To wszystko było aktualne w XVII w. i jest aktualne w XXI w. Jako klawesynista myślę, że to idealne dzieło dla mnie. Tutaj gram na klawesynie i dyryguję. Klawesyn nadaje rytm. Jest niejako bielą i czernią, natomiast orkiestra wnosi całą paletę barw. Przygotowując „La Calisto” dla La Scali, mam poczucie, że jest to wspaniałe zwieńczenie 30 lat pracy z Les Talens Lyriques.
Patrząc na minione trzydzieści lat Les Talens Lyriques, jakie wydarzenia uważasz za kluczowe w historii zespołu? Które koncerty lub nagrania najlepiej zapamiętałeś lub uważasz za najważniejsze?
Myślę, że nagranie muzyki do filmu „Farinelli” było bardzo ważne, gdyż dzięki niemu szersza publiczność miała okazję o nas usłyszeć. Kolejnym istotnym nagraniem było „Mitridate, re di Ponto” wydane przez wytwórnię Decca w 1999 r. Na nagraniu usłyszymy Giuseppe Sabbatiniego, Briana Asawę, Cecilię Bartoli, Natalie Dessay oraz Juana Diega Floreza. Bardzo ważnym przedstawieniem było „L'incoronazione di Poppea” Monteverdiego w Amsterdamie w reżyserii Pierre'a Audiego w 1993 r. Był to początek długiej i fascynującej współpracy z tym reżyserem. Najbardziej ekscytującym koncertem był zaś chyba „Faust” Gounoda w Paryżu. Może to być zaskoczeniem, gdyż na co dzień nie wykonujemy tego typu muzyki. Przyznam, że byliśmy zaskoczeni, jak bardzo cieszyliśmy się tą muzyką. Wspaniały był też odzew publiczności. Czasem warto zapuścić się na nieznane terytorium. Poza tym wciąż pracujemy nad dziełami Jeana-Baptiste'a Lully'ego. Myślę, że to taka nasza specjalność. Często wykonywaliśmy jego utwory i nagraliśmy już siedem jego oper, ale wciąż czekają kolejne. Myślę, że Lully był geniuszem i chciałbym to pokazać, zawsze gdy tylko mam ku temu okazję.
Co miało na Ciebie największy wpływ jako na artystę? Jakie są Twoje inspiracje muzyczne? Czy byli jacyś artyści, którzy byli dla Ciebie symbolicznymi przewodnikami po świecie muzyki?
Istnieją dwie postacie, które są dla mnie źródłem inspiracji. Są to Nikolaus Harnoncourt oraz John Eliot Gardiner. Nigdy nie miałem okazji z nimi pracować, ale uważam ich za gigantów w świecie wykonawstwa muzyki dawnej. Oni niejako otworzyli drzwi do nowego sposobu wykonywania, a nawet rozumienia muzyki. Od wielu dekad słuchałem i wciąż słucham ich nagrań. Moje interpretacje muzyki są odmienne od Harnoncourta i Gardinera, ale uważam ich za geniuszów. Muszę wspomnieć też o Williamie Christiem, jako że byłem jego asystentem i u jego boku uczyłem się fachu. Nie podzielam jego sposobu myślenia o muzyce, ale było to dla mnie ważne doświadczenie. Dodam jeszcze, że studiowałem w Holandii i holenderska szkoła muzyki dawnej miał na mnie duży wpływ.
Jak określiłbyś tożsamość Les Talens Lyriques? Co stanowi o jego wyjątkowości? Czym zespół ten wyróżnia się wśród wielu innych orkiestr wykonujących muzykę dawną? I czym wyróżnia się Twój styl dyrygowania?
Osobowość dyrygenta zawsze wyznacza tożsamość orkiestry. Szczególnie w przypadku wspólnej pracy przez dziesięciolecia. Zauważyłem, że gdy muzycy, z którymi pracuję, grają z innym dyrygentem, to mają oni odmienne brzmienie. Dla mnie jako dyrygenta wykonywanie muzyki to wybory oparte na krytycznej analizie partytur, ale też na osobistej intuicji. Gdy pracuję, mam często bardzo jasną ideę tego, czego oczekuję. Mam określone rozumienie rytmu, kolorystyki, frazowania. Jednak dla mnie w dyrygowaniu nie chodzi o władzę, ale o tworzenie czegoś razem. Każdy wykonawca wnosi tutaj coś od siebie, tak jak każdy instrument wnosi swoją barwę do orkiestry. Na końcu najważniejsze jest to, aby mieć całą paletę emocji, ekspresji. Myślę, że w dziedzinie sztuki zawsze musimy dokonywać wyborów interpretacyjnych. To one nas wyróżniają. Nasz sposób rozumienia muzyki jest charakterystyczny. Bardzo ważne dla nas jest to, aby być wiernym partyturze. Zaczynam interpretację muzyki od refleksji nad tym, co partytura może zaoferować. Próbujemy otworzyć interpretację, nie narzucać jednej możliwości odczytania dzieła. Staramy się dać publiczności przestrzeń do zrozumienia i przeżycia dzieła. Jak interpretatorzy muzyki dokonujemy wyborów, które wydają się rozsądne, ale też komfortowe dla nas, a zarazem chcemy, aby odbiorca czuł się komfortowo, słuchając naszych wykonań.
Czy po 30 latach pracy z Les Talens Lyriques jesteś artystą, który ma określony styl, podchodzi pewnie do dzieł i nadaje im własne brzmienie? Czy jesteś dyrygentem, który nieustannie poszukuje i odkrywa na nowo możliwości interpretacyjne?
Czuję, że jestem artystą dojrzałym, który podchodzi w określony sposób do muzyki, ale wciąż szukam i się rozwijam. Najważniejsze jest to, aby wykonawca nie przesłaniał sobą dzieła. Zawsze staram się być wierny muzyce, którą wykonuję i wierzyć w nią. Moje myślenie o muzyce nie zmieniło się diametralnie. Po 30 latach być może łatwiej mi wcielić w życie określone idee, ale zawsze na pierwszym miejscu dla mnie jest wierność dziełu. To trochę jak Spinoza szlifujący swoje soczewki. Zawsze można sprawić, by były one jeszcze doskonalsze, nie poprzez zmianę metody czy jakiś rewolucyjny pomysł, ale poprzez cierpliwość i oddanie. Przyznam, że wciąż zdarza mi się być zaskoczonym przez partyturę, ale odmienna, ciekawa partytura nie zmieni znacząco mojego myślenia o muzyce. Dojrzałość w muzyce nie polega na zamknięciu się w określonym schemacie interpretacyjnym. Za każdym razem podchodzę do dzieł, które wykonuję, na świeżo. W momencie gdy gram np. „La Calisto”, wierzę, że jest to najwybitniejsza opera, która istnieje. Mój pierwszy nauczyciel muzyki powiedział kiedyś, że nie ma złej muzyki, są tylko słabe wykonania. Wykonując muzykę, trzeba ją kochać i być do niej przekonanym. Na przykład łatwo jest sprawić, żeby Salieri brzmiał w sposób głupawy, ale jeśli się wierzy w tę muzykę, to zaczyna ona być ekscytująca, brzmieć w sposób dramatyczny, być ekspresyjna. Sposób wykonania musi być taki, aby ukazać wielkość muzyki, którą się wykonuje.