Seksbomba od kuchni [„Bo we mnie jest seks” Katarzyny Klimkiewicz ]
Życiorysy Kaliny Jędrusik i Stanisława Dygata, choć fascynujące, od zawsze budziły sporo kontrowersji. Jednak magnetyzm tych postaci, fantazja, wolność i – oczywiście – talent pozostają niekwestionowane. A najnowszy film Katarzyny Klimkiewicz „Bo we mnie jest seks” doskonale to uchwycił.
Nagrodzona na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni Maria Dębska wciela się w postać Kaliny Jędrusik; jak opowiadali twórcy podczas spotkania po pokazie festiwalowym filmu na Camerimage, podobno przygotowania do planu zdjęciowego trwały dość długo i były niełatwe, zwłaszcza dla aktorki. Dębska musiała tyć pod okiem trenerki, aby we właściwych częściach ciała nabrać ponętnych kształtów Jędrusik, ponadto dzięki dokładnemu researchowi wśród dostępnych materiałów archiwalnych nabrała charakterystycznej, „Kalinowej” maniery mówienia i gestykulacji. I rzeczywiście jest we wszystkim, co robi, bardzo przekonująca. Momentami może wprawdzie razić fakt, że wydaje się dużo mniej „zużyta życiem” od Kaliny Jędrusik czy że ewidentnie markuje ustami śpiewanie piosenek puszczanych z playbacku, są to jednak szczegóły, jeśli wziąć pod uwagę efektowną audiowizualną oprawę całości. Fabuła została utrzymana w konwencji musicalu, scenografia, choć stylizowana na PRL, olśniewa kolorystyką, oddając klimat szalonych lat 60., zaś zdjęcia autorstwa Weroniki Bilskiej sprawiają, że opowiadana historia wciąga nas bez reszty, mimo że de facto jest trochę… o niczym.
Oto obserwujemy Kalinę Jędrusik u szczytu kariery, gdy wzdychają do niej niemal wszyscy Polacy, oraz moment, gdy odrzuca zaloty dyrektora TVP, niespełnionego aktora Molskiego, za co zostaje zwolniona (!). Reżyserka podkreślała w rozmowie po filmie, że zależało jej, aby pokazać, jak to naprawdę jest być seksbombą, polską Marilyn Monroe, z jakimi korzyściami i problemami się to wiąże. Bawimy się przy tym świetnie, z ciekawością obserwujemy ukazane na ekranie relacje ówczesnej śmietanki towarzyskiej spotykającej się w słynnym warszawskim klubie SPATiF (pojawia się m.in. bliski przyjaciel Dygata, literat i filmowiec Tadeusz Konwicki czy reżyser Kazimierz Kutz). A w tym wszystkim Kalinę – zaskakującą lekkością i odwagą życia, jednocześnie bardzo emocjonalną, seksowną i wulgarną, naczelną skandalistkę Polski ludowej, bezpardonową hedonistkę, mistrzynię riposty, która za wszelką cenę pragnie udowodnić, że kobieta ma nie tylko leżeć i pachnieć, lecz także epatować swoim pięknem i wdziękiem. Szczególnie gdy kocha scenę równie mocno jak Kalina i nie boi się, że mężczyźni ją podziwiają, a kobiety jej zazdroszczą. O nie, Kalina na każdym kroku chce rozświetlać komunistyczną szarzyznę i śmiało śpiewa:
„Lecz we mnie ten seks
Jak chwast ją zagłusza
Nikt nie wie, że jest
Pod seksem i dusza
Więc o takim wciąż marzę, co całość ogarnie
I duszy latarnie
Ze zmysłów wygarnie
Takiemu ja oddam wśród łez
I duszę, i seks!
I duszę, i seks!”