Amerykański pragmatyzm na trąbkę i puzon we wrocławskim NFM
Narodowe Forum Muzyki we Wrocławiu zaprosiło tej jesieni i u progu zimy na koncert zatytułowany „Amerykańskie Fandango”. Muzycy związani z NFM, czyli Aleksander Kobus (trąbka), Eloy Panizo Padrón (puzon) oraz Monika Hanus-Kobus (fortepian), odbyli ze słuchaczami muzyczną podróż do Stanów Zjednoczonych. Jaka nauka płynie z tej „eskapady”? Przede wszystkim potwierdziło się, że współcześni amerykańscy kompozytorzy to twórcy głównie pragmatyczni.
W zasadzie to ostatnie słowo powinno znaleźć się w cudzysłowie. Tak też zostało zapisane w pierwszej wersji powyższego akapitu, ale po głębszym zastanowieniu ten cudzysłów do niczego się nie przyda, bo to, co usłyszeliśmy w Sali Kameralnej, to był pokaz czystego muzycznego pragmatyzmu. Ta muzyka bywa bardzo wymagająca od wykonawców, nieoczywista, zaskakująca, a zarazem melodyjna, znakomicie oddająca nastroje, na których prezentacji zależało twórcom. Jej słuchanie to przyjemność obcowania z melodyjnymi utworami, które zarazem są nowoczesne, napisane tak, by można się było w nich zatracić, ale też pozwalające wykonawcom na wykazanie się swoim kunsztem. Erica Ewazena czy Kevina McKee sporo dzieli w myśleniu o muzyce, ale łączy właśnie amerykański pragmatyzm kompozytorski, który niejako zmusza do poszukiwań, ale w taki sposób, by słuchacz nie poczuł dyskomfortu obcowania z czymś dla niego niezrozumiałym. To jednocześnie zaleta, ale też trochę wada, bo dla melomanów poszukujących „mocnych” wrażeń, zaskoczeń i muzycznych rewolucji te propozycje mogą się wydać miałkie. Tylko na pierwszy „rzut ucha”, bo jest to muzyka, którą odkrywać można i trzeba po wielokroć – i okaże się wówczas, że za każdym razem znajdzie się w niej coś nowego. Za każdym razem ona jakoś zaskoczy, ale też zawsze inaczej.
„Sonata na trąbkę i fortepian” autorstwa Erica Ewazena, która otworzyła koncert, jest niemal idealnym przykładem takiego właśnie komponowania, a może szerzej – myślenia o muzyce. Z jednej bowiem strony utwór ten wydaje się pewną oczywistością. Jak to zazwyczaj bywa z sonatami, dzieło Ewazena składa się z trzech części: dynamicznego, ale też majestatycznego Lento-Allegro Molto, nieco bardziej lirycznego Allegretto, a powraca do dynamiczniejszej formuły w Allegro con Fuoco. „Nic nowego pod słońcem”, rzec można za Koheletem, ale to jednak nie jest „marność nad marnościami”, bo wystarczy się wsłuchać w partię fortepianu, by zrozumieć maestrię tego utworu. To niezwykle wymagające wykonawczo dzieło, zwłaszcza od pianisty, zaskakuje swą harmonią, melodyjnością, zapożyczeniami, które wymagają sporej uwagi, bo niekiedy pojawiają się na mgnienie oka, i muzycznymi cytatami. Do tego Aleksander Kobus świetnie wyczuwający zamiar kompozytora, by trąbka w tym utworze brzmiała bardzo precyzyjnie. Musi tak być, mając na uwadze stopień trudności wykonawczej dla fortepianu. Zarazem być tak musi, bo muzyczny pragmatyzm kompozytora sprawia, że słuchacz dostaje utwór brzmiący swojsko, w ten sposób zachęcający do tego, by się weń zagłębić.
Kolejnym utworem była „Sonata na puzon i fortepian” ukazująca pierwszego puzonistę Orkiestry NFM, którym jest Eloy Panizo Padrón, w pełnej krasie. Jego gra była zarówno subtelna, jak i pełna energii, doskonale oddająca emocje zawarte w partyturze. Kontrast między Adagio a Allegro Giocoso został ukazany w sposób niezwykle sugestywny, co sprawiło, że słuchacze mogli poczuć głębię wyrazu tej kompozycji. Znowu wydawało się, że to „fajny utwór”, ale to tylko pierwsze wrażenie. Obie wspomniane kompozycje nie znalazły się na płycie „American Music for Trumpet and Piano” i to też jest zaskakujące, zważywszy na to, że Ewazen to amerykański „król” sonat na instrumenty dęte blaszane. Dlaczego więc zostały zaprezentowane podczas koncertu? Zbliżające się Święta Bożego Narodzenia i chęć obdarowywania prezentami to raczej mało prawdopodobny powód, ale pobrzmiewające w obu sonatach swojskie dźwięki już tak. Kompozytor ma bowiem ukraińskie i polskie korzenie i jeśli słuchaczom wydawało się, że „gdzieś to już słyszeli”, to nie było to złudzenie, bo amerykański muzyk, który najciekawsze utwory skomponował w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, chętnie korzysta z kultury swych przodków.
Następnie usłyszeliśmy „Centennial Horizon” autorstwa Kevina McKee. Utwór ten, z jego malowniczymi pejzażami dźwiękowymi, przeniósł nas w góry, nad rzeki i do lasów stanu Kolorado. Interludium „Aspen Grove” zaskoczyło delikatnością, a „Roaring Gunnison” tętniło życiem, co w pełni oddawało ducha natury. W tej kompozycji współpraca pomiędzy trąbką a fortepianem ponownie była wyjątkowa. Małżeństwo państwa Kobusów interpretuje tę muzykę niemal idealnie, znakomicie wyczuwając nawzajem swą obecność i muzyczne potrzeby, grają ją prawie „w ciemno” i trudno o większy stopień wykonawczego zaufania.
Kulminacyjnym momentem koncertu miało być „Fandango” Josepha Turrina, które w pełni zrealizowało tytułową obietnicę radości i tanecznego zapału. Połączenie trąbki, puzonu i fortepianu stworzyło niezwykle barwną, etniczną mozaikę dźwiękową, w której artyści wykazali się nie tylko umiejętnościami technicznymi, ale i wirtuozerią. Radosny rytm i złożone harmonie, żywiołowość i współbrzmienia zwłaszcza obu instrumentów dętych, ich dialog, który uruchamiał wyobraźnię, i – ponownie – to coś, co nazywam muzycznym pragmatyzmem, przystępność tej muzyki, a zarazem jej nowoczesność – wszystko to sprawiło, że właściwie można by koncert zakończyć i uznać go za udane wydarzenie. Było jednak jeszcze coś na deser.