Anna Budzyńska: My gramy jazz sprzed 400 lat!

02.01.2025
Anna Budzyńska

O wykonywaniu dzieł dotychczas nieznanych, muzyce sprzed czterystu lat, debiutanckiej płycie Clori, 1622 i premierze najnowszych albumów, w tym Lucrezia, 1623 wydawnictwa DUX, a przede wszystkim o zarażaniu publiczności pasją do muzyki dawnej z Anną Budzyńską rozmawia Maria Kożewnikow.

 

Maria Kożewnikow: Jest pani śpiewaczką i prawniczką. Co było pierwsze – muzyka czy prawo?

 

Anna Budzyńska: Pochodzę z rodziny lekarzy, naukowców i prawników. Nie było w niej pomysłów na karierę artystyczną. Muzyka traktowana była u nas jako dodatek, a nie jako zawód. Jednak mnie od najmłodszych lat ciągnęło do muzyki. Pierwszą rzeczą, którą zrobiłam na studiach prawniczych, było zapisanie się do Chóru Uniwersyteckiego pod dyrekcją Jacka Sykulskiego. Przez pięć lat byłam jego solistką i wzięłam udział w ponad czterystu koncertach (a to statystyka godna wziętego profesjonalisty). Im bardziej tego smakowałam, tym bardziej czułam, że chciałabym śpiewać dosłownie cały czas! Wiedziałam, że chcąc być prawnikiem sądowym, musiałabym się odciąć w jakimś stopniu od mojej pasji i emocji. Zdecydowałam więc, że wolę siebie w wersji, w której mogę pielęgnować swoją empatię i wrażliwość i przez ich pryzmat patrzeć na świat i ludzi. Dlatego zdecydowałam się zdawać na Akademię Muzyczną w Poznaniu.

 

A w jaki sposób znalazła się pani w muzyce dawnej? Co było inspiracją do tak nietypowego wyboru? Chyba mogę stwierdzić, że w sercach większości śpiewaków brzmi romantyczna opera.

 

Było wiele ścieżek, które w sposób nieuświadomiony doprowadziły mnie tu, gdzie jestem teraz. Z muzyką dawną miałam styczność w chórze i zespołach solistów, wykonując repertuar renesansowy i wczesnobarokowy, jak na przykład utwory Mikołaja Zieleńskiego czy Claudio Monteverdiego. Już wtedy rozsmakowałam się w jej uroku. Od początku czułam, że mój głos pasuje do tego repertuaru i podświadomie wybierałam utwory z tych czasów. W trakcie studiów miałam ogromną przyjemność uczestniczyć w kursach Cecilii Bartoli, która jest znana z wykonań muzyki barokowej, dzięki czemu jeszcze bardziej zbliżyłam się do tego gatunku.

 

Był taki moment, który mi uświadomił, w którą stronę zmierzam – gdy po urodzeniu dziecka, wracając do śpiewania, zostałam zaproszona do wykonania Stabat Mater Giovanniego Battisty Pergolesiego. Kiedy wróciłam do domu z próby bardzo późno, po północy, poszłam ogarnąć kuchnię. Podszedł wtedy do mnie mąż i powiedział: „Ty już nie wrócisz do teatru”. Kiedy zapytałam (oburzona!) dlaczego, odrzekł: „Bo wracając z teatru, jesteś zestresowana, a teraz stoisz przy zlewie po kilku godzinach próby i… śpiewasz”. Miał rację. Zrozumiałam wtedy, że muszę walczyć nie o to, żeby „zrobić karierę”, ale o to, by śpiew wciąż sprawiał mi radość i był moją pasją.

 

I potem powstał zespół Ensemble del Passato?

 

Nie od razu. Były wcześniej różne inne pomysły, np. Ensemble Toccante, w którym jednak na dłuższą metę nie udało się zgrać wizji zespołu. A ja szukałam czegoś, co będzie alternatywą dla teatru. Ja w ogóle staram się dokonać niemożliwego, bo łączę karierę śpiewaczki z życiem rodzinnym (i wychowywaniem trójki dzieci). Szukałam więc sposobu, który pozwoliłby mi na jak największą elastyczność i dawał możliwość bycia w domu, a z drugiej strony pozwolił rozwinąć skrzydła jako artystce.

 

W 2017 roku powstał zespół Ensemble del Passato. Jest to dla mnie w tej chwili najważniejszy punkt mojej kariery, dający perspektywę wybicia się na skalę europejską, jednocześnie pozwalający pracować sporo w domu. Wyjazd na kilka dni na koncert to nie to samo co czterotygodniowy kontrakt operowy… W zespole mogę spełniać się i intelektualnie, i artystycznie: odkrywamy zapomnianą muzykę, prowadzimy badania, nagrywamy, publikujemy, eksperymentujemy, koncertujemy i staramy się dotrzeć do publiczności nie tylko w Polsce. Za granicą muzyka dawna ma dłuższą tradycję i więcej słuchaczy. W Polsce muzyka dawna wciąż pozostaje niedoceniona, mimo licznych inicjatyw i festiwali. Staram się przybliżać słuchaczom ten repertuar, prowadząc festiwal Na gotyckim szlaku w Polsce Zachodniej. Koncerty w gotyckich kościołach potrafią wyjątkowo wpłynąć na wyobraźnię, co potwierdzają coraz liczniejsza publiczność oraz entuzjastyczne reakcje słuchaczy.

 

Tak, w Polsce muzyka dawna jest jeszcze dosyć niszowa…

 

I tak, i nie. W Polsce jest coraz więcej inicjatyw związanych z muzyką dawną. A w tej chwili jest tak ciekawa sytuacja, że np. muzycy z Włoch chętnie przyjeżdżają do Polski i są zadziwieni tym, jak intensywnie funkcjonuje nasz rynek. Jest to jednak rynek wyjątkowo hermetyczny, o którym mało kto wie. Muzyka klasyczna w ogóle funkcjonuje bardzo marginalnie na rynku czasu wolnego, na którym działamy, co samo w sobie jest ogromnym problemem. Słysząc hasło muzyka dawna, ludzie boją się, że jest jeszcze trudniejsza i mniej zrozumiała niż tzw. muzyka poważna (co za nieadekwatne słowo!). W rzeczywistości jest to muzyka dużo bardziej przystępna zwykłemu słuchaczowi, melodyjna, pełna tanecznych rytmów i bardziej organiczna w odbiorze. Moje doświadczenia koncertowe pokazują, że dużo łatwiej jest przemówić tym repertuarem do osób, które muzyki klasycznej nie słuchają, niż dziewiętnastowiecznymi pieśniami czy operą. Po jednym z koncertów usłyszałam od słuchaczki: „Przez całą godzinę, jak państwo graliście, wyobrażałam sobie rycerzy oraz królów i na chwilę przeniosłam się do tamtych czasów…”. Był to chyba jeden z najpiękniejszych komplementów.

 

Najważniejsze, aby znaleźć swoją publiczność. I chyba to się pani udaje – zarówno promować muzykę dawną, jak i znaleźć publiczność!

 

To nie jest tak, że ja znalazłam publiczność, ona cały czas jest i ma ogromną potrzebę kontaktu z pięknem. Po jednym z tegorocznych koncertów usłyszałam niezwykły komplement: „Nie wiedziałam, że lubię barok”. W tym zdaniu ukryty jest przepis na sukces! Błąd muzyków polega na tym, że uważamy nietypowy repertuar za coś trudnego, czego słuchać mogą tylko osoby wykształcone muzycznie. Sami stawiamy wokół siebie granice. Tymczasem ludzie kochają muzykę, wystarczy tylko zejść z piedestału i wyjść ze sztywnych ram, w których dzisiaj już niewiele osób chce tkwić. Na dodatek trzeba to zrobić z ogromnym SZACUNKIEM do każdego słuchacza. My, artyści, musimy zrozumieć i manifestować to, że w sztuce najważniejsze jest SPOTKANIE. Dlatego też wiem, że sztuczna inteligencja nas nigdy nie zastąpi, bo nie ma wrażliwości, empatii, bo nie wzruszy człowieka swoją delikatnością. To są rzeczy, które dzieją się poza słowami i poza materią – atmosfera koncertu, to, jak wyczuwam publiczność, i to, że wiem, jak ją poprowadzić przez przemyślaną narrację i dać jej niepowtarzalne PRZEŻYCIE. A słuchacze – szczególnie w małych ośrodkach, gdzie mają niewiele kontaktu z kulturą – są na to tak cudownie otwarci, tak się angażują, że często mam łzy w oczach, śpiewając, i mam ochotę dawać z siebie więcej i więcej. W tym roku graliśmy w Bezławkach – wsi, w której mieszka 136 osób. Na naszym koncercie było ponad 350 słuchaczy.

 

Chyba właśnie to można uznać za sukces, który daje spełnienie zawodowe!

 

Zdecydowanie! To największa radość i sens naszego działania!

 

Wspomniała pani o Mikołaju Zieleńskim. Czy oprócz utworów tego kompozytora wykonuje pani również inne dzieła polskiego renesansu czy baroku?

 

Tak! Jednak problem jest taki, że w Polsce jest bardzo mało źródeł. Niestety w większości zostały spalone, zniszczone lub wywiezione w trakcie potopu szwedzkiego, ale także podczas wielu późniejszych wojen. Wykonujemy na koncertach kilka utworów staropolskich, takich jak Jeszcze słońce promieni swoich nie straciło czy O, przedziwna gładkości. Bardzo chcemy jednak ten repertuar poszerzać, dlatego prowadzimy aktualnie własne badania i rekonstruujemy – muzykologicznie i tekstowo, ze strzępków pozostałych zapisów – świeckie utwory z XVII wieku. Mamy nadzieję niebawem nagrać płytę z tym materiałem i stopniowo włączać go do programów koncertowych. To jest szalenie cenne dziedzictwo, którym powinniśmy się chwalić w całej Europie!

Równocześnie przed nami projekt z pieśniami Stanisława Moniuszki. Ta muzyka jest często wykonywana ciężko, operowo, z dużą dozą patetyzmu. Zapominamy, że to piosenki ze Śpiewników domowych (!), które miały służyć do amatorskiego wykonawstwa. Na początku XIX wieku fortepian (inny niż dziś) był bardzo drogim i rzadkim instrumentem, niedostępnym dla każdego. Za to chwilę wcześniej minął wiek XVIII, gdzie prawie w każdym dworku była gitara albo lutnia, po którą sięgano przy okazji spotkań towarzyskich i wspólnego śpiewania. W związku z tym wydaje nam się, że uprawnionym byłoby zastosowanie tych instrumentów w wykonaniu pieśni Moniuszki. I to właśnie zamierzamy zrobić! Nie chcę zdradzać za wiele, ale chyba wolno mi uchylić rąbka tajemnicy, że w tym projekcie uczestniczyć będzie także wspaniały, wybitny aktor – pan Krzysztof Gosztyła, którego głos zna każdy miłośnik teatru i… audiobooków!

 

Myślę, że świat polskiej muzyki z niecierpliwością czeka na takie odczytanie Moniuszki!

 

Nasz zespół również! Właśnie to mnie fascynuje, jeśli chodzi o karierę niezależną. W teatrach podlegamy wielu czynnikom, które ograniczają naszą własną kreatywność. Wystarczy inne tempo orkiestry, żeby już moja własna interpretacja napotkała jakieś ramy. Tymczasem tutaj wszystko przygotowujemy sami, projektujemy całość przeżycia dla słuchaczy, którą realizujemy w trójkę, wyczuwając się wzajemnie i modulując wykonanie w zależności od potrzeby chwili. Wszystko dzieje się tu i teraz, także improwizacje, które są głównym wyróżnikiem naszego zespołu. To jest wyjątkowo cudowny proces!

 

W takim razie sama nie mogę się doczekać nowych projektów! Przechodząc już do płyty Clori, 1622 – kompozytorzy, tacy jak Giovanni Stefani, Biagio Marini czy Carlo Milanuzzi. Gdzie i jak znaleźliście państwo tak nieznane, a jednak wyjątkowe dzieła?

 

Jest to wynik naszych realiów, w których obecnie funkcjonujemy. Kiedy wymyśliliśmy projekt, aby nagrywać muzykę sprzed czterystu lat, po prostu zaczęliśmy szukać w archiwach. Archiwa muzyczne to siłą rzeczy Włochy! Są tam dzieła dobrze zachowane, a do tego scyfryzowane, więc po prostu mogliśmy pozwolić sobie na to, żeby bez wyjazdu na bardzo kosztowne badania skorzystać z tego, co jest dostępne. Jednak sam proces okazał się bardzo wymagający – w starodrukach nie publikowano partytur, a jedynie melodię głosu z szyfrem alfabeto. Musieliśmy je odszyfrować, podpisać teksty, zdecydować o tempach, formach i dokomponować fragmenty instrumentalne. Żeby nagrać 12 utworów, zrekonstruowaliśmy i zagraliśmy w całości 120 utworów, które nasz muzykolog – Henryk Kasperczak – przepisał do współczesnej notacji.

 

No właśnie! W opisie płyty czytamy o szyfrze alfabeto. Czy mogłaby pani to nieco rozjaśnić?

 

Jest to sposób zapisu, w którym na pięciolinii mamy zapisaną melodię głosu (nie zawsze w kluczu wiolinowym, bo stosowano różne klucze, w zależności od wysokości głosu), czasami z podpisanym tekstem pierwszej zwrotki, a do tego alfabeto, czyli wskazówki harmoniczne, jakie zamieścił kompozytor. Czterysta lat temu każde środowisko miało pewien sposób komunikowania się za pomocą określonego zapisu. Aby to odszyfrować, musieliśmy najpierw sięgać do traktatów o wykonawstwie muzyki, nie tylko w konkretnym czasie, ale także w konkretnym miejscu, i do tabel, według których kompozytorzy stosowali oznaczenia alfabeto. To najważniejsze, żeby wiedzieć, jaka była ówczesna praktyka wykonawcza i co kompozytor chciał przekazać poprzez konkretny szyfr. Do tego dokładamy improwizacje, na których ówczesne wykonawstwo się opierało. Ożywiają one nasz wewnętrzny dialog i sprawiają, że każdy koncert jest niepowtarzalny. Dlatego lubię mówić, że nasza muzyka to taki JAZZ sprzed czterystu lat.

 

Zastanawiałam się, czy ci kompozytorzy są w ogóle znani i czy ich muzyka jest wykonywana?

 

Jeśli są znani, to raczej z innych dzieł. Wiem, że Biagio Marini napisał kilka utworów instrumentalnych, które czasami pojawiają się w wykonawstwie. O Giovannim Stefanim nie wiemy nawet, kiedy się urodził, nie mamy żadnych informacji na jego temat z wyjątkiem pozostawionych publikacji. Wybrane przez nas pieśni (z wyjątkiem dwóch, które czasami są wykonywane) zostały wydobyte spod czterystuletniego kurzu.

 

W takim razie już rozumiem, skąd tak wielkie, ogólnoeuropejskie zainteresowanie waszym projektem! A jakie ma pani plany na najbliższy czas? Czego możemy spodziewać się od Ensemble del Passato?

 

Przede wszystkim na początku grudnia ukazał się nasz kolejny album z serii Music from 400 years ago w wydawnictwie DUX – Lucrezia, 1623, do nagrania którego zaprosiliśmy Agnieszkę Budzińską-Bennett, która wspomogła mnie w duetach. Natomiast na wiosnę 2025 roku ukaże się Tirsis, 1624, który wzbogaciliśmy o muzykę hiszpańską i francuską. Oczywiście w międzyczasie planujemy trasę koncertową z tym właśnie repertuarem, w ramach której zagramy m.in. w Musikverein w Wiedniu.

 

Domyślam się w takim razie, że pani kariera naukowa – doktorat – również dotyczyła muzyki dawnej?

 

Pomysł doktoratu pojawił się, jeszcze zanim powstał zespół Ensemble del Passato, i dotyczy innej gałęzi, którą równolegle wykonuję – muzyki kameralnej, w tym także muzyki współczesnej. Pisałam o cyklach pieśni stworzonych do słów Rękopisu Królodworskiego na przestrzeni ostatnich 200 lat, w tym o praktycznie niewykonywanych pieśniach Antonina Dworzaka, Władysława Żeleńskiego, Vaclava Tomaka i Ewy Fabiańskiej-Jelińskiej. Chyba mam słabość do muzyki zapomnianej…

 

Niesamowite! Czyli opera, kameralistyka i muzyka dawna. To naprawdę wyjątkowo szeroka działalność wokalna. Na koniec chciałam poprosić o polecenie utworu, od którego powinniśmy zacząć, włączając płytę Clori, 1622.

 

Myślę, że poleciłabym dwa utwory. Jest to Filli vezzosa Giovanniego Stefaniego i Novello Cupido, którego autorem jest Biagio Marini. Ten drugi to utwór, który tylko szczątkowo przetrwał w wykonawstwie. Są to dzieła skrajnie różne – jedno bardzo żywiołowe i z dużą ilością improwizacji, pokazuje energię, którą potrafimy porwać słuchaczy. Drugie to idealne tło dla pożądanego teraz „chilloutu”. Oba dają możliwość przeniesienia się na chwilę w sferę wyobraźni. Wystarczy wziąć głęboki oddech, otworzyć się na muzykę, pozwolić się wciągnąć w rytm i dać się otulić delikatnym dźwiękiem lutni, by doznać naprawdę głębokiego relaksu i przyjemności, będącej remedium na nasze dzisiejsze zabieganie.

 

Bardzo dziękuję! W takim razie czekam na kolejne płyty i koncerty!

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Może Cię zainteresować...

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.