Zgoda buduje, czyli jak przeżyłam „Ariadnę na Naxos” w Operze Krakowskiej

22.10.2025

Osiągnięcie zgody, a przynajmniej kompromisu między grupami ludzi o odmiennych poglądach nie jest łatwe. Ale możliwe – co udowadnia najnowsza produkcja Opery Krakowskiej „Ariadna na Naxos”.

I nie, nie będzie o protestach i pikietach. O tym przeczytacie na innych portalach.

 

A właściwie trochę o tym będzie, bo paradoksalnie o tym właśnie jest „Ariadna na Naxos”. Ale będzie też o sztuce, czyli o tym, co zeszło na dalszy plan, bo zostało przykryte sensacją. A nie powinno, bo to właśnie sztuka, jej tworzenie i przeżywanie ma być istotą każdej wizyty w operze.

 

„Ariadna na Naxos” nie jest dziełem łatwym, przez co dyrektorzy oper sięgają po nią dość rzadko. Na deskach Opery Krakowskiej pojawiła się 13 lat temu i wyreżyserował ją wtedy Włodzimierz Nurkowski – aktualnie przygotowujący premierę jednoaktowego dzieła „Amahl i nocni goście” Gian Carla Menottiego, które zobaczymy 29 listopada.

 

Operę Ryszarda Straussa wyreżyserował tym razem Ido Ricklin. Zgodnie z librettem już w prologu dochodzi do dość absurdalnej sytuacji. Bogaty właściciel rezydencji, w której odbywa się wydarzenie towarzyskie, podejmuje decyzję, aby dwa spektakle o całkowicie różnej tematyce i koncepcji artystycznej zostały zrealizowane w tym samym czasie, aby zdążyć przed fajerwerkami zaplanowanymi na wieczór.

 

Decyzja mecenasa budzi zrozumiały i zdecydowany protest wszystkich artystów, zarówno tych, którzy mieli wystąpić w poważnej operze o Ariadnie, jak i grupa komediantów. W szczególności załamany jest Kompozytor „Ariadny na Naxos”.

 

Co się jednak dzieje? Oto w toku burzliwej dyskusji między poszczególnymi uczestnikami wydarzenia dochodzi do kompromisu, a właściwie do wypracowania zupełnie nowej i spójnej koncepcji spektaklu. Rozmowy między postaciami – np. między Zerbinettą (liderka komediantów) a Kompozytorem (reprezentuje operę seria) pokazują, jak wiele jest podobieństw między nimi i że mimo pozornych i powierzchownych różnic w podejściu do sztuki, podobnie patrzą na świat, mają wiele różnorodnych doświadczeń życiowych, które pozwalają im się do siebie zbliżyć i stworzyć wspólnie zupełnie nową jakość dzieła realizowanego zgodnie z absurdalnym życzeniem mocodawcy.

Reżyser doskonale ten zamysł autora Hugona von Hofmannsthala pojął i harmonijnie połączył oba wątki – poważny i komediowy – pozwalając sobie na lekki retusz libretta (bez zmiany tekstu muzycznego, ani słownego), aby dodatkowo na koniec wzmocnić wymowę pojednania ponad podziałami. Niezwykle ważny, może trochę naiwny, ale chyba nam wszystkim potrzebny gest.

 

W koncepcję reżysera uwierzył scenograf Simon Lima Holdsworth, który wizualnie ziścił pomysł przenikania światów i ideę pojednania, czy wręcz połączenia ich w końcowej scenie. Świetnie w ten wizualny zamysł wpisał się kostiumograf Oren Dar. Powstał świat utkany ze snów, koszmarów, marzeń, wyobrażeń, surrealistyczny, lekko absurdalny, ale – co punktuję mocno na plus – nieprzesadzony. Reżyser, scenograf, kostiumograf, choreograf i wszyscy wykonawcy (nawet Szymon Komasa, znany z brawurowych interpretacji swoich ról operowych) potrafili zatrzymać się w odpowiednim momencie, aby nie przekroczyć granic dobrego smaku. Dzięki temu nie położyli na szali muzyki, która w tym spektaklu jest cały czas najważniejsza. A panuje nad nią Jose Maria Florencio, który zdecydowaną ręką prowadzi orkiestrę, nie za dużą, bo Strauss w partyturze postawił na jakość, nie ilość. Jednocześnie solistyczne traktowanie partii poszczególnych instrumentów sprawia, że brzmienie orkiestry jest bardzo bogate, a słucha się jej z prawdziwą przyjemnością.

 

Równie przyjemne jest słuchanie i oglądanie wykonawców na scenie. Niezrównana jest Natalia Rubiś, która dla roli Ariadny w Operze Krakowskiej zrezygnowała z innych propozycji. Ale w tym sezonie wyraźnie postawiła na Ryszarda Straussa, bo w planie ma jeszcze zaśpiewanie roli Salome. Nie ustępował jej Rafał Bartmiński, Bachus, o potężnym wolumenie głosu. Reżyser świetnie go rozruszał i nadał pewien rys komiczny – jakby wskazując kierunek: macie okazję trochę się pobawić rolami dzięki komediantom – zróbcie to! Monika Korybalska jako Kompozytor zapiera dech. A Katarzyna Drelich w roli Zerbinetty jest zadziorna, ekstrawagancka i jednocześnie empatyczna i czuła, zaś wokalnie serwuje nam cesarską ucztę dla ucha. Wspomniany już Szymon Komasa także zapewnia wspaniałe show, choć, jak już wspomniałam, nie kradnie go, jak to zwykł czynić w innych produkcjach. Soliści opery, w tym Sebastian Marszałowicz, Adam Sobierajski oraz tancerze dopełniają jakościowo całość widowiska, które pochłania widzów bez reszty.

 

I tego chciałoby się od opery dziś: tych emocji, przeżyć, przemyśleń, łez wzruszenia na koniec. Przed nami jeszcze trzy spektakle „Ariadny na Naxos” w Operze Krakowskiej, więc kto nie widział, ma jeszcze na to szansę. Bilety na sobotę i niedzielę są.

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Może Cię zainteresować...

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.