Tarabumba! Ale Cyrk [recenzja najnowszego spektaklu Teatru Groteska]
Teatr Lalki i Maski Groteska spektaklem Tarabumba! Ale Cyrk (premiera 20 września br.), wystawą masek (21–28 września) oraz publikacją książkową zainaugurował jubileusz 80-lecia działalności. Przedstawienie zrealizowane na podstawie scenariusza Marty Guśniowskiej przez Magdalenę Miklasz-Turna jest rodzajem hołdu złożonego twórcy teatru Władysławowi Jaremie.
Wchodzących do sali teatralnej wita skrzek różowej papugi. Groteskowej, teatralnej, oswojonej. Papuga – z wysokości balkonu – wykrzykuje pozornie luźne słowa: Jarema! Wystawa! Cyrk!… Wszystkie są informacją, reklamą, zapowiedzią. Wszystkie otwierają ogromne przestrzenie odniesień.
Założyciel Teatru Groteska – aktor i reżyser – Władysław Jarema bywał nierzadko witany cytatem z Sienkiewicza: „Jarema idzie”. Nieistotne, że nazwisko zajęło miejsce imienia. Ważny był posłuch, który Jaremowie budzili. Twórca Groteski zapoznał się z teatrem lalkowym w czasie II wojny w Grodnie, praktykując u rosyjskiego twórcy teatru lalkowego Sergieja Obrazcowa. Z ideą stworzenia teatru lalek nie tylko dla dzieci, ale i dla dorosłego widza, przyjechał do Krakowa po opuszczeniu obozu jenieckiego. Ideę szybko wcielił w życie i już 9 czerwca 1945 roku, w budynku pojezuickim, teatr zainaugurował swoją działalność. Jarema pracował z żoną, zgromadził zespół młodych aktorów i artystów (bo taki teatr także znał z praktyk u swojego brata Józefa, który przed wojną założył Teatr Cricot), wreszcie zespół techniczny. Dał lalkom, a potem maskom, autonomiczne – równe aktorom – życie. „Jarema idzie” to także tytuł pierwszej recenzji napisanej przez Stanisława W. Balickiego o pierwszej Groteskowej premierze. I nie był to okrzyk na wyrost wobec późniejszych dokonań Władysława Jaremy, ani jego żony Zofii, czy następnych dyrektorów. Nie tylko dlatego, że stworzyli pierwszy teatr lakowy w Polsce, ale także dlatego, że powstał teatr dla wszystkich, ambitny repertuarowo i artystycznie, szczególnie w czasach szarej komuny.

Wystawa masek, choć prezentowana była w Sali Kopułowej tylko przez tydzień, była wydarzeniem ważnym odnotowania. Kuratorce wystawy Katarzynie Winiarskiej-Ścisłowicz udało się zgromadzić kilkanaście obiektów ze znaczących repertuarowo przedstawień (jak „Męczeństwo Piotra Oheya”, „Ubu Króla”, „Człowieka w butelce”, „Janka Muzykanta”, „Miromagii” i nowszych realizacji), co nie było zadaniem łatwym. Lalki nie są gromadzone przez teatr, większość „wędrowała” po Polsce i nierzadko Europie, nie zawsze w komfortowych warunkach – wozy drabiniaste i transport rowerowy nie były rzadkością, wiele zostało sprzedanych w okresach, kiedy trzeba było łatać budżet teatralny, inne zamieszkały u swoich twórców… Lalki i maski wypełniły scenę i ściany sali. Można było między nimi przemieszczać się, przyglądać z bliska i ukosa, tak jak to miało miejsce w wielu dawnych realizacjach, gdy np.: widzowie siedzieli na poduszkach pośrodku sceny i wzrokiem wędrowali za akcją dziejącą się wokół nich; gdy zasiadali wokół stołu i przyglądali się kukiełkom animowanym spod blatu; kiedy przemierzali sale, hall i foyer wraz z aktorami do kolejnych miejsc gry. Tym razem ruch trzeba było wyreżyserować samemu, ale czasy zostały oglądającym narzucone.
Inaugurujący działalność Groteski Cyrk Tarabumba był jeszcze kilkakrotnie powtarzany (stał się także inspiracją dla przedstawień innych teatrów). Pierwsza i druga realizacja (1945 i 1949) wprowadziły na scenę postaci, które zadomowiły się na lata w wyobraźni widzów. Szczególnie Roman Polański jako drugi Gagatek był długo wspominany. Wprowadziły humor, satyrę, ruch, piosenki, obraz i – jak już zaznaczyłam – lalki będące partnerami dla aktorów. W latach 1953 i 1957 teatr powrócił do swojego sztandarowego przedstawienia. W 1975 roku powrót okazał się niemożliwy – jak wspomina ówczesna dyrektorka Groteski i reżyserka przedstawienia – teksty już nie brzmiały, dlatego Freda Leniewicz zamówiła nowe u nieznanej jeszcze wtedy Doroty Terakowskiej. A spektakl, który powstał, zatytułowany został Cyrk Bumstarara. Jeszcze cyrk, ale już z innymi ważnymi postaciami. Reżyserka M. Miklasz-Turna pierwotnie wprowadziła do scenariusza cytaty z pierwszego Cyrku, stały się one – jak mówiła na konferencji prasowej – zarzewiem do rozwoju akcji, choć nie sprawdziły się jako stałe elementy przedstawienia. To chyba miał na myśli Henryk Jurkowski w recenzji Teatr Zofii Jaremowej zamieszczonej na łamach „Teatru” (1975/17), pisząc: „Odnawiać nie znaczy powtarzać, lecz wyzwalać siły twórcze na nowo”. Powstała nowa sztuka z odwróconymi proporcjami i akcentami – cyrk zajął drugie miejsce. Tak jak i w rzeczywistości pozateatralnej.

Powróćmy do sali widowiskowej. Papuga skrzeczy, a publiczność zajmuje miejsca. Spektakl familijny tego dnia co ja oglądała głównie dorosła publiczność. Od pierwszej sceny zaintrygowana i rozbawiona. Tekst Guśniowskiej można bowiem odbierać na wielu poziomach. Dla jednych będą to refleksje o tym, co w życiu ważne (nietypowość, unikanie nudy, choć nie za wszelką cenę, przyjaźń, miłość, pasja, odwaga…). Podane w formie anegdoty historie różnych miłości: do myszy, tancerki i Violi – czynią z widza współuczestnika. Gdy obcujemy z upostaciowaną cechą (Nuda, Trema, Krakowskie Malkontentki), nabieramy do nich dystansu. Większą zagadkę stanowi Książka Skarg i Zażaleń oraz Krytyk. Krytyk jest na pozór realny, ma swój fotel recenzenta, pracę (pisze nie tylko o cyrku), a jednak… Już samym zjawieniem się sieje postrach u dyrektora i zwierząt – artystów cyrkowych. Trema zjada ich na oczach widzów. A przecież są przygotowani i wyciszeni, jak nigdy dotąd. Być może podpowiedzi należy szukać w zwierzeniu Osiłka, który stwierdził, że musi trenować, bo gdyby został tylko poetą, nie udźwignąłby krytyki. Mimo treningu – nie udźwignął jej i tak. Może zatem Krytyk jest sumą krytyk? Sumą negatywnych ocen, z którymi nieustająco się mierzymy? Książka Skarg i Zażaleń występuje jako aktorka i jako marionetka. Ma niewiele wspólnego z pożółkłym zeszytem wiszącym na ścianie w niejednym PRL-owskim sklepie czy instytucji. Tutaj członkowie cyrku zapełniają systematycznie jej strony. Jest rodzajem pamiętnika, któremu powierza się swoje tęsknoty, ale i opisuje niedogodności. Stanowi wyjściowy materiał do procesu psychoterapeutycznego przeprowadzanego przez Bambina.
Bambino. Paweł Kuźma. Pracownik śmieciowy cyrku. Pracownik od zaprowadzania porządku po spanikowanym Słoniu szybko awansuje do osoby niezastąpionej. Jest wszędzie. Ma pomysł na każdy problem. Ostatni – spektakularny, bowiem ratujący cyrk przed kompletną klapą – rozwiązuje na poły profesjonalnie, na poły nieuczciwie, tak nie na serio, tak z przymrużeniem oka. To dzięki niemu znika Krytyk wraz z towarzysząca mu Nudą. Odchodzą do opery, a w cyrku zapanowuje radość i miłość.
Bambino łączy wszystko i wszystkich. (Czy taki był pierwotny Gagatek?) Tańczy, śpiewa, żongluje i zna się na psychologii miłości. Jest niezastąpiony, dlatego dyrektor wybacza mu potknięcia. Ale robi jeszcze coś ważniejszego – odsłania ludzką stronę zwierząt. Nie jest cytatem z przeszłości, lecz wysłannikiem przyszłości.
Tarabumba! Ale Cyrk to dwie godziny pięknej zabawy w towarzystwie lalek i aktorów, którzy zaskakują nieprzerwanie.