Zatrzymaj się, popatrz, poczytaj, czyli o ilustracjach w książkach dla dzieci
Kiedy widzę tytuł „Slow down. Zwolnij. 50 opowieści o przyrodzie, która wnosi spokój do zabieganego świata”, to czuję, że to książka dla mnie. Na okładce wykluwają się z kokonów motyle, symbol transformacji. W rzeczywistości patrzę na książkę dla dzieci, która od małego uczy uważności, umiłowania rozwoju, ale i zwracania uwagi na właściwe tempa życia.
Wewnętrzny spokój nas uskrzydla, pomaga słuchać głosu intuicji i zachwycać się otaczającym nas światem. Pozwala również odkrywać swój potencjał, a do tego potrzeba przestrzeni i ciszy, w zgiełku co najwyżej można coś zagubić… Autorką przepięknych ilustracji we wspomnianej publikacji jest Freya Hartas, tekst napisała zaś Rachel Williams (tłum. Stanisław Kroszczyński). Książkę wydało w tym roku krakowskie wydawnictwo Znak. Jej cel edukacyjny wydaje się być bardzo istotny szczególnie teraz, gdy żyjemy coraz szybciej, trwa kryzys klimatyczny, a do tego zewsząd płyną stresujące informacje o pandemii, inflacji i przede wszystkim o wojnie za naszą wschodnią granicą. Oczywiście być może do dzieci szokujące newsy nie docierają wprost, lecz każde wrażliwe i mądre dziecko wyczuje napięcie u rodzica, nauczycieli, sąsiadów, a tego trudno uniknąć – jesteśmy tylko ludźmi i człowieczeństwa w każdym jego aspekcie uczymy kolejne pokolenia. Tymczasem „Slow down. Zwolnij. 50 opowieści o przyrodzie, która wnosi spokój do zabieganego świata” opowiada o cudach, jakie czyni natura każdego dnia i o każdej godzinie. O przemianach, które stanowią kwintesencję kręgu życia. I które można zauważyć jedynie wtedy, gdy się… zwolni właśnie. Czy to realna prośba w czasie, gdy rodzice pędzą z pracy do przedszkola czy szkoły (a niekiedy z pracy do pracy i dopiero dalej lub z pracy do przedszkola/szkoły i znów do pracy)? Cóż, próbować można, a nawet trzeba. Inaczej każde kolejne pokolenie będzie pędzić coraz szybciej! Już teraz mali internauci śmigają po Google’ach, najróżniejszych aplikacjach itd. Żyjemy w kulturze obrazkowej, nieustannie coś miga na ekranie telewizora, na ekranach w metrze lub tramwaju. Słowa się skraca, wiadomości wymienia na messengerze, zdzwaniamy się w pośpiechu, na przystankach autobusowych. Coraz rzadziej patrzymy sobie w oczy, a w okresie grypowym strach sobie podać rękę czy się przytulić. „Slow down…” zachęca do tego, aby nie zapomnieć, kim i po co tu jesteśmy. Wychowujmy dzieci tak, aby doceniały życie, które dostały. Aby kochały Matkę Ziemię. Ma w tym pomóc szereg rysunków i krótkie opisy im towarzyszące. Ale co ciekawe, przeglądając książkę, nie odnosi się wrażenia przestrzeni – wszystko jest napisane dość małą czcionką, najwyraźniej przewidzianą dla starszych dzieci. Nie jest to duża wada, może nawet jest w tym jakiś zamysł, niemniej jeśli „slow down”, to i wizualnie przydałoby się ciut więcej oddechu, bądźmy konsekwentni.
Weź oddech!
Wśród najnowszych pozycji literackich dla dzieci znajdziemy i książkę z ćwiczeniami oddechowymi – „Mój spokój” (Anne Crahay, tłum. Katarzyna Skalska, Wydawnictwo Zakamarki, Poznań 2021), która ukazała się w ramach serii (obok „Mojej złości”). Tego typu lektury udowadniają, jak wiele dzieci dotykają obecnie ADHD i różnego rodzaju nerwice, a także że istnieje realna potrzeba praktykowania wewnętrznego spokoju, a zwłaszcza rozumienia i (mądrego) wyrażania wszystkich doświadczanych przez nas emocji. To nie emocje są niewłaściwe, a jedynie ich tłumienie lub sposoby ich wyrażania. Znów powiedziałabym, że książka „Mój spokój” czy książka „Moja złość” są pożyteczne tak dla małych, jak i dużych (!) czytelników i to ich ogromne wartości – poza oczywistym faktem, że od najmłodszych lat zwracają uwagę na emocje, właściwie na całą „gospodarkę emocjonalną” i wszelkie procesy temu towarzyszące. To właśnie taka wiedza daleko więcej niż sucha znajomość faktów i pojęć pozwala wychować zdrowych, młodych ludzi, obywateli, członków społeczności, społeczeństwa, którzy w przyszłości być może sami zostaną rodzicami. Książki „Mój spokój” i „Moja złość” powstały we współpracy z Marie-Anne Saive, specjalistką kinezjologii edukacyjnej i metody Brain Gym. Warto zwrócić uwagę na rysunki, które pomagają wykonywać część praktyczną, a przy tym urozmaicają proponowane zadania. Oto bardzo użytkowa, lecz niemniej ważna rola ilustracji w książkach dla dzieci…
Dla wrażliwców
Nie będzie odkryciem, jeśli napiszę, że w książkach dla dzieci czasem znajdujemy nie zestaw ćwiczeń, a prawdy na pozór najprostsze, za to przekazane z pomysłem. „Mój wieloryb” (Benji Davies, Społeczny Instytut Wydawniczy ZNAK, Kraków 2021) to książka nagrodzona w 2014 roku prestiżową nagrodą Oscar’s First Book Prize – i słusznie, gdyż w subtelny sposób opowiada o tym, jak często zapracowany rodzic nie dostrzega samotności swojego dziecka, podczas gdy to bliskość i więzi rodzinne wydają się być podstawą zdrowego dojrzewania. Ponadto przepiękne ilustracje wykonane przez samego autora opowieści zachęcają najmłodszych do bliższego poznania mieszkańców mórz i oceanów, a dla opiekunów i pedagogów mogą stanowić zachętę do uzupełnienia lektury o słuchanie odgłosów waleni czy narysowanie, a nawet wycięcie z papieru bohatera książki – sympatycznego, małego wielorybka. Przykładem takiej książki o sprawach najważniejszych może być także „Pewnego dnia, niedźwiadku” (Stephanie Stansbie, tłum. Agnieszka Stefańczyk, ilustracje: Frances Ives, Wydawnictwo Wilga, Warszawa 2015), z przykuwającą uwagę okładką z dużym i małym niedźwiadkiem pod jesiennym drzewem na tle górskiego pasma, oraz „Czy mogę się przytulić?” (tłum. Zofia Raczek, wyd. Mamania, Warszawa 2019), stworzona przez Eoin McLaughlin i Polly Dunbar – książka dwustronna, co ma swoje uzasadnienie w jej treści. Skupmy się na drugiej z wymienionych. Oto opowieść o żółwiu i jeżu poszukujących czy to przyjaźni, czy to miłości. Sporo ich ze sobą łączy – jeden ma kolce, a drugi skorupę. Jednakże w życiu wciąż natrafiają na tych, którzy ich potrzeb nie rozumieją. Na domiar złego wszyscy gdzieś się spieszą, są zajęci sobą, jakby mniej wrażliwi i czuli niż nasi bohaterowie. A przecież ta dwójka najbardziej ze wszystkiego pragnie się do kogoś przytulić, tyle że nie ma do kogo! Długie oczekiwanie daje się odczuć poprzez sposób, w jaki została zilustrowana książka – ulegamy iluzji jakoby wędrówka tak żółwia, jak i jeża trwała niemiłosiernie długo, a to za sprawą światła pozostawionego pomiędzy kolejnymi akapitami. Wreszcie żółw i jeż spotykają się w połowie drogi, dokładnie w środku książki. Jestem już po trzydziestce, ale przyznam, że płakałam nad tą książką jak bóbr. Poleca się, aby uczuciowy czytelnik, czy to dorosły, czy niedorosły (a może zwłaszcza dorosły…), zaopatrzył się przed lekturą w paczkę chusteczek!
Z papieru na ekran
Książek, które intrygują nie tylko ilustracjami, ale i pomysłową formą wydania, jest coraz więcej. Jakiś czas temu istną furorę zrobił „Książę w cukierni” Marka Bieńczyka (wydawnictwo Format, Wrocław 2013) – książka, która po rozłożeniu może spokojnie zająć cały pokój! Delikatne, poetyckie rysunki, do tego mądra treść, nieco filozoficzna, właściwie bardziej dla rodziców i wychowawców, którzy od czasu do czasu lubią się zadumać. Bohaterowie opowieści, Książę i Kaktusica, prowadzą dysputę na temat szczęścia… Lektura okazała się na tyle inspirująca dla artystów sztuk wizualnych, że w 2020 roku powstała jej animowana adaptacja w reżyserii Katarzyny Agopsowicz, z głosami Ewy Kaim i Andrzeja Seweryna. Film miał swoją premierę na Krakowskim Festiwalu Filmowym, a artykuł na ten temat można znaleźć w jednym z archiwalnych numerów „Presto. Muzyka Film Sztuka”.
Aczkolwiek niektóre książki, nawet jeśli zostają wydane w „klasycznej” formie, z założenia pobudzają u dzieci kreatywność – jak na przykład częściowo inspirowana mitologią nordycką „Biblioteka Astrid” (Martin Widmark, przekł. Dorota Skowrońska, wyd. Mamania, Warszawa 2022) z malowniczymi ilustracjami autorstwa Emilii Dziubak oddającymi główne przesłanie opowieści: książki zabierają nas w niewidzialne podróże po całym świecie, a niektóre wędrówki możemy wymyślać też sami, tworząc własne opowieści!
Pisząc, rysując z miłości
O tym, że ilustracje w książkach dla dzieci grają niebagatelną rolę, wiem z własnego doświadczenia – jako dziecko robiłam w pokoju dziecięcym całe scenografie z otworzonych na wybranych stronach książkach, najczęściej wybierając te z malunkami kolorowych kwiatów. Zaczytywałam się natomiast w „Braciach Lwie Serce” Astrid Lindgren zarówno z uwagi na jej szlachetną treść (przewidzianą dla dzieci w wieku 6–14 lat, ale w zasadzie uniwersalną) – opowieść o dwóch oddanych sobie braciach w magicznej krainie, Nangijali, będącej czymś w rodzaju „Nieba” – jak i ze względu na ilustracje w posiadanym wydaniu (tłum. Teresa Chłapowska, Nasza księgarnia, Warszawa 2019). Z fascynacją wpatrywałam się w rysunek smoka w fantastycznym świecie baśni i przygód, jakie tylko mogą się przydarzyć dwóm chłopcom obdarzonym bujną wyobraźnią. Po latach w pracy pedagogicznej zauważyłam silne reakcje na ilustracje także u dzieci z niepełnosprawnościami. Obrazki często wspierają naszą komunikację, szczególnie gdy u dzieci daje się zaobserwować objawy mutyzmu. Ilustracje odegrały także znaczącą rolę w historii mojej rodziny – pisząc pierwszą książkę dla dzieci, „Jezioro Sekretów i inne opowiadania” (wyd. Książki Malki, Warszawa 2022), której bohaterami uczyniłam moich ukochanych siostrzeńców, poprosiłam o jej zilustrowanie moją mamę, malarkę, multiartystkę, Bognę Lewtak-Baczyńską. W ten sposób książka stała się poniekąd dziełem rodzinnym, skarbczykiem pamięci bliskich o bliskich i dla bliskich – niczym we wcześniej wymienianej „Bibliotece Astrid”!
Co i dla kogo
Przy tworzeniu książki dla dzieci – albo przy jej wyborze – mimo wszystko warto zastanowić się, do jakich odbiorców albo do jakiej grupy wiekowej ją kierujemy i w jakim celu. Czy zależy nam na stworzeniu pięknie ilustrowanej i fascynującej formą książce artystycznej na wystawę w Paryżu? Czy na minimum treści, a maksimum obrazków, aby pobudzić plastyczną wyobraźnię dziecka, zwłaszcza jeśli poznaje świat jeszcze głównie wzrokowo? Czy może pragniemy znaleźć tzw. „złoty środek”, aby wspierać i zmysł wzroku, i wrażliwość literacko-plastyczną oraz proces nauki czytania? Czy może w ogóle istotne jest przede wszystkim czytanie i to, dla jakich czytelników piszemy – czy takich, którzy dopiero uczą się czytać i potrzebują dużych liter w książce, czy takich, którzy czytać już kochają i idzie im to jak z płatka…? Walory edukacyjne i artystyczne łączy przepięknie wydana książka „Bajki o zwierzętach” Ignacego Krasickiego (Pracownia Wydawnicza ElSet, Olsztyn 2021) z kultowymi już ilustracjami autorstwa Józefa Wilkonia. Na okładce tytuł został napisany złotą czcionką, w środku identyczny zabieg zastosowano wobec tytułów poszczególny bajek. Każdej bajce o zwierzęciu (czy zwierzętach, bo niekiedy jest mowa o kilku) towarzyszą przepiękne ilustracje, z reguły zajmujące całą sąsiednią stronę. Dzięki temu czujemy się, jakby książka była podzielona na „mikrorozdziały”, z których każdy jest poświęcony innemu bohaterowi ze świata przyrody, o którym możemy się czegoś więcej dowiedzieć również z obrazka. Przez pryzmat tekstów możemy natomiast przyjrzeć się ludzkim przywarom, bo przecież Krasicki napisał swoje bajki z myślą i o dorosłych czytelnikach, mogą być więc pouczające dla wszystkich!
Wspomniałam wcześniej o tym, że książki nie tylko czytamy, ale niekiedy i tworzymy. Wróćmy na moment do tego wątku. Wielokrotnie inspiracją dla autora są jego własne dzieci czy właśni uczniowie, rodzice, bliscy. Przepięknym tego przykładem może być „Wielka księga superskarbów. To, co naprawdę się liczy” Susanny Isern (tłum. Jowita Maksymowicz-Hamann, wyd. Mamania, Warszawa 2017) z ilustracjami Rocio Bonilli. Susanna zadedykowała tę książkę swojej rodzinie, uznając swoich bliskich za „najlepszy superskarb”, zaś Rocio napisała we wstępie: „Dla Sergia. Na cześć kreatywności. Na cześć życiowych niespodzianek”. „Wielka księga…” to książka bardzo ważna z wielu względów. Przede wszystkim uczy doceniania życia w różnych jego odsłonach. Superskarbem mogą być przyjaciele, podróże, miłość do bliskich lub przyrody i pomaganie potrzebującym, wspomnienia, wiedza i nasi pedagodzy, czas i spokój (jakże to dojrzałe i istotne ujęcie tematu!) oraz – rzecz jasna – książki, które pozwalają podróżować w wyobraźni nawet poza znaną nam mapę. Słowem i rysunkiem autorzy zachęcają najmłodszych do cieszenia się życiem, bo tylko człowiek wdzięczny za dar istnienia może być człowiekiem szczęśliwym i zdrowym. I dobrze tak być wychowywanym, bo to w dzieciństwie kształtują się nasze charaktery. Cieszyć się z drobnostek nauczy nas też „Książeczka pełna radości” Joanne Ruelos Diaz z rysunkami Annelies Draws (przekł. Adam Pluszka, Wydawnictwo Kropka 2022). Znajdziemy w niej 365 wskazówek na każdy dzień w roku, jak sprawić, aby było nam na świecie zwyczajnie miło.
Być razem
Przyznam, że niekiedy to książki właśnie inspirują mnie do działań muzycznych i na zajęciach muzykoterapeutycznych śpiewam czasami dzieciom wiersze Doroty Gellner do własnych melodii. Jedno z piękniejszych wydań kołysanek Gellner to imponująca, wydana przez Wydawnictwo Olesiejuk (Ożarów Mazowiecki) / Dressler Dublin w 2022 roku, „Śpij, maluszku” w grubej oprawie, z ilustracjami Sary Olszewskiej i uroczą mysią mamą usypiającą leżące w kołysce małe myszki na okładce. Podobnych inspiracji dostarczają mi zresztą i mniejsze książeczki z serii „Czytanki-wyciszanki”, jak np. „Śpij dobrze, pando!” czy „Śpij dobrze, pingwinku!” Amandy Wood z bardzo ciekawymi ilustracjami (autorzy: Bec Winnel, Vikki Chu), bo łączącymi fotografie z akwarelami. Takich książek aktywizujących dorosłych opiekunów znajdziemy oczywiście więcej. „Muzeum zachwytów. Malarski przewodnik po Łazienkach Królewskich” (wyd. Łazienki Królewskie, Warszawa 2020) z tekstem Anny Zadary i ilustracjami Agnieszki Palińskiej i Zofii Zaccarii to doskonały przykład lektury, która stanowi w zasadzie narzędzie edukacyjne. Starsze dzieci wprawdzie będą mieć niezłą radochę, odnajdując w książce setki szczegółów niedostrzegalnych na pierwszy rzut oka, ale rodzice, nauczyciele i przewodnicy dzięki „Muzeum zachwytów…” nauczą się ciekawie opowiadać podopiecznym o bardzo istotnym kulturalnie i historycznie miejscu w stolicy Polski. Podobnie jak w „Slow down. Zwolnij. 50 opowieści o przyrodzie…” czcionka jest tu dość mała jak dla dziecka, ale dzięki temu dorosły już musi znaleźć czas, aby spędzić kilka chwil razem i poczytać oraz objaśnić pociechom książkę!
Umiesz liczyć?
Edukacyjne aspekty książek na pierwszy rzut oka wydają się oczywiste. Jednak pomysłowość i kreatywność w sposobie prezentowania konkretnej wiedzy czy ćwiczenia umiejętności u małego czytelnika pozostają kluczowe. Pamiętam, że jako dziecko wprost nie znosiłam matematyki. I, prawdę mówiąc, nie zmieniło się to aż do matury, wyłączając jeden szczęśliwy rok, gdy natrafiłam na bardzo przekonującą nauczycielkę. Nie pomogły nawet korepetycje u przystojnego studenta. Zawsze miałam dwóje z matmy i piątki i szóstki z innych przedmiotów (na szczęście przy liczeniu budżetów projektów artystycznych okazało się, że w matematyce „użytkowej” jestem już naprawdę niezła!). Ale gdy trzymam w rękach książkę „Tabliczka mnożenia w wierszykach” Tomasza Elbanowskiego (Wydawnictwo Tabula Rasa, Warszawa 2022), jestem zaszokowana. A więc nauka matematyki (a przy okazji i ortografii, a nawet poezji!) może być dla najmłodszych tak przyjemna? Do tego ilustracje Małgorzaty Flis umieszczone w książce naprawdę przyciągają uwagę czytelnika.
Czterem córkom w wianek
dziewięć kwiatków wpleść.
Cztery raz dziewięć
to trzydzieści sześć.
Czyż to nie śliczne?
I całość wydana w twardej oprawie. Pewnie po to, aby często ją ze sobą nosić i nie zniszczyć. Szczęśliwie nie jest zbyt ciężka, do tornistra się śmiało zmieści!
Czarodziejskie księgi i inne
Jak się okazuje, książki dla dzieci mogą być nie tylko źródłem wiedzy powszechnej, ale i tej zupełnie niestandardowej, a ilustracje w jej przekazywaniu bardzo pomagają. „Szafan ma niszma? Szafan, co słychać? Przygody izraelskiego chłopca i jego przyjaciela szafanka” (Alicja Małkowska, Michał Targosz, wydawnictwo Książki Malki, Warszawa 2019) to gruba księga, która w przystępnej formie przybliża najmłodszym tradycje żydowskie. Jest tu i opowieść o chłopcu i jego pupilu, i słowniczek, i „miniencyklopedia”, i rysunki działające na wyobraźnię.
Wiedza, którą możemy wynieść z książek z ilustracjami dla dzieci, może jednak wykroczyć poza nasze standardowe wyobrażenia o niej. Niektóre ilustrowane opowieści niosą ze sobą głęboką mądrość życiową, a wydawnictwa konsekwentnie podążają jej tropem, wierząc, że to właśnie takich lektur potrzebują dziś zarówno młodsi, jak i starsi, młodzi ze starą duszą i młodzi duchem starzy czytelnicy, bo jak łatwo zauważyć – na takie książki pragnę zwrócić w niniejszym artykule szczególną uwagę. „Wielka Panda i Mały Smok” (James Norbury, tłum. Aldona Sieradzka-Krupa, Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2021) podbiła serca miłośników książek z ilustracjami, doczekaliśmy się nawet niedawno kontynuacji zatytułowanej „Podróż” (James Norbury, tłum. Aldona Sieradzka-Krupa, Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2022). Rozmowy sympatycznej pandy i smoka są bogato okraszone działającymi na wyobraźnię obrazkami, które przynoszą ukojenie i przywołują na twarz uśmiech. Podobny efekt osiąga poprzednia pozycja tego wydawnictwa – „Chłopiec, kret, lis i koń” (Charlie Mackesy, tłum. Magdalena Słysz, Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2019), choć ona jest już raczej książką stricte artystyczną, bardziej do podziwiania niż do czytania z uwagi na użytą w niej piękną, fantazyjną, lecz jednak dla niektórych wymagającą czcionkę. Natomiast bardzo ciekawie wypada i jej kontynuacja – wydana książka „Chłopiec, kret, lis i koń. Historia animowana” (Charlie Mackesy, tłum. i wyd. Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2022), w której autor przeżywa powstanie filmu na podstawie pierwowzoru, co więcej, dedykuje opowieść nam, czytelnikom, dodając: „Mam nadzieję, że (ta książka) doda wam odwagi i po jej przeczytaniu poczujecie się kochani”.
Zdarza się, że wiedza przekazywana w książkach może być całkiem nieoczywista, czasem jest to znajomość tradycji wybranego regionu jak w książce „Karpaccy muzykanci” (Joanna Sarnecka, ilustracje: Gabriela Gorączko, Wydawnictwo Libra PL, Rzeszów 2022). Albo znajomość ważnych historycznie postaci jak w przypadku książki „Listy w butelce. Opowieść o Irenie Sendlerowej” (Anna Czerwińska-Rydel, ilustracje: Maciej Szymanowicz, Wydawnictwo Literatura, Łódź 2018) z serii „Wojny dorosłych – historie dzieci”. Innym razem jest to wiedza wręcz magiczna… takim czarodziejskim „żartem” literackim są „Skrzaty” (Wil Huygen, przekł. Barbara Durbajło, ilustracje: Rien Poortvliet, wydawnictwo Bona, Kraków 2011), wielka i przepięknie ilustrowana księga, ukłon w stronę folkloru i kultury ludowej, z której dowiecie się na przykład, czym różni się skrzat leśny od wydmowego, a wydmowy od wiejskiego, domowego, syberyjskiego… i ogrodowego. Czyli dowiecie się absolutnie wszystkiego, co tylko byście chcieli wiedzieć o tych bajkowych stworzeniach!
W globalnej wiosce lub na ciężkie czasy
Muszę też przyznać, że bardzo cenię książki dwujęzyczne i niekoniecznie chodzi wyłącznie o te z językiem angielskim, chociaż bez wątpienia są one najbardziej uniwersalne i komunikatywne. W obliczu konfliktu zbrojnego w Ukrainie szczególną wartość zyskują opowieści, które można opowiedzieć w Polsce dzieciom zarówno po polsku, jak i po ukraińsku – bo przecież gościmy u siebie wielu małych uchodźców. Tradycyjne „Bajki ukraińskie” (przekł. Aneta Kamola, Premium Wydawnictwo, Warszawa 2014) – z jedną bajką autorstwa Mychajła Kociubynskiego – z ilustracjami Anny Heleny Anuszewskiej i Oksany Bagriy w tym czasie okazują się poszukiwane, przybliżają nie tylko ukraiński folklor, ale przede wszystkim pozwalają prowadzić zajęcia w polsko-ukraińskiej grupie dzieci czy po prostu poznawać nawzajem swoje kultury i języki w rodzinie mieszanej. I trzeba przyznać, że zawarte w tej książeczce opowiastki są nader zmyślne – jak ta „O dwóch koziołkach”, do której szczególny sentyment mogą poczuć Poznaniacy. A jeśli chcecie się dowiedzieć, dlaczego zające są szare, to jest to pozycja absolutnie obowiązkowa.
Kochając klasykę
Oczywiście są tacy, których wszystkie te cudownie wydane, opowiedziane i zilustrowane książki nijak nie urzekną, a przynajmniej nie tak, jak na przykład „Konik Garbusek” Piotra Jerszowa z ilustracjami legendarnego już Jana Marcina Szancera (przekł. Henryk Gościański, Oficyna Wydawnicza G&P, Poznań 2010). O miłości do „starej”, polskiej ilustracji niech świadczy zorganizowana jakiś czas temu w warszawskim SCEK-u, w Galerii Brzozowej przy Starym Mieście, wystawa reprodukcji prac przedwcześnie zmarłego Janusza Grabiańskiego (1929–1976) – artysty grafika, ilustratora książek i serii wydawniczych oraz projektanta plakatów, kart i znaczków pocztowych. Grabiański ilustrował książki, takie jak np.: „Rudzia”, „Rogaś z Dolny Roztoki”, „Chory kotek”, „Idzie niebo ciemną nocą”, „Franek” czy „O krasnoludkach i o sierotce Marysi” (Nasza Księgarnia) i „Słomkowy kapelusz” (Czytelnik). Co ciekawe, choć literatura dla dzieci i młodzieży stanowiła główny nurt jego twórczości, to niejednokrotnie zdarzało mu się ilustrować książki i dla starszych czytelników. I, rzecz jasna, dla tych starszych właśnie była zorganizowana wspomniana wystawa. Podobnie jak aktualnie można obejrzeć w dwóch miastach Polski, w Warszawie i we Wrocławiu, ekspozycję poświęconą wymienianemu już wcześniej Józefowi Wilkoniowi. Kto pamięta jego instalację „Brama Teatru Narodowego” czy „Arkę” z radziejowickiego parku, ten bezwzględnie musi zobaczyć i wystawę.
Dla nas Szancer, Grabiański czy inni twórcy rodzimi, dla innych Beatrix Potter i jej „Króliczek Piotruś” czy E. H. Shepard i jego ilustracje do „Kubusia Puchatka” A. A. Milnego oraz laureat dziecięcej Nagrody Nobla (im. Hansa Christiana Andersena), Tomi Ungerer, którego w Polsce z sukcesem wydaje wrocławskie Wydawnictwo Format („Księżycolud” ze słynnym wizerunkiem księżycowego człowieczka czy „Trzej zbójcy”, „Otto. Autobiografia pluszowego misia”, „Przygody rodziny Mellopsów”).
Na tropie nieznanego
Ale prócz nazwisk tych najbardziej znanych warto poznać i takie, o których dziś już często zapominamy. Nie każdy wie o pięknie wydanej książce „Hachiko. Pies, który czekał” (Lluís Prats, tłum. Agnieszka Pohl, wyd. Zaklęty Papier, Świdnica 2019) z ilustracjami Zuzanny Celej, a przecież wydają się one wprost idealne dla fanów wszystkich wcześniej wymienionych rysowników starszej daty. Co więcej, książka jest nagradzana (w 2014 roku otrzymała nagrodę Premio Josep M. Folch i Torres w kategorii książek dla dzieci oraz została wpisana na listę The White Ravens 2016), jest oparta faktach (prawdziwy Hachiko zgasł 8 marca 1935 roku na stacji Shibuya, osiemdziesiąt lat przed wydaniem powieści), a historia wiernego pieska zainspirowała w 2009 roku i twórców filmowych („Mój przyjaciel Hachiko” z Richardem Gere’em w jednej z głównych ról). Akwarelowe ilustracje Celej oddają klimat Japonii i pozwalają zbliżyć się do jej mieszkańców.
W historii polskiej ilustracji „tajemniczych” dla osób postronnych nazwisk znajdziemy więcej. Warto w tym celu zapoznać się z imponującą, anglojęzyczną antologią „Admirałowie wyobraźni. 100 lat polskiej ilustracji w książkach dla dzieci” (Instytut Adama Mickiewicza, Warszawa 2019), to pozycja obowiązkowa dla kolekcjonerów. 100 haseł, 230 artystów, 900 ilustracji, a wszystko w ramach Programu Niepodległa, jako owoc współpracy Wydawnictwa Dwie Siostry z Instytutem Adama Mickiewicza. Znajdziemy tu ilustracje i wzmianki o wielu artystach, w tym takich jak: Bohdan Butenko, Adam Kilian, Zbigniew Rychlicki, Janusz Stanny, Franciszka Themerson, Edgar Bąk, Jan Bajtlik, Monika Hanulak, Marta Ignerska, Grażka Lange, Aleksandra i Daniel Mizielińscy, Marianna Oklejak, Paweł Pawlak czy przywoływana już przeze mnie Emilia Dziubak… kompendium wiedzy i przy okazji morze inspiracji.
Dla najmłodszych
Morzem inspiracji okazuje się jednak niekiedy jedna jedyna książeczka. „Antonina balerina” (Magdalena Burek, wyd. WFW, Warszawa 2022) to zbiór opowieści o pewnej małej dziewczynce, której pasją jest balet i która dorasta w kochającej, wielopokoleniowej rodzinie. Dzięki jej przygodom możemy się wiele dowiedzieć o świecie i nauczyć szeregu już niemal zapomnianych umiejętności, jak np. szydełkowanie czy krochmalenie (a przynajmniej przypomnieć sobie o ich istnieniu!). Książka ta przywraca pamięć o świecie, który powoli przemija, ustępując miejsca komputerom, jest ważna.
Ale nie zapominajmy, że są książki, w których ilustracja dominuje, a nie wyłącznie uzupełnia tekst. To te, które są przeznaczone dla najmłodszych, z nimi maluchy poznają świat, uczą się nazw i umiejscowienia części ciała, odgłosów zwierząt, wymawiania samogłosek itd. Niewielka książeczka „Cześć i czołem” (wyd. Mamania, Warszawa 2021) Agnieszki Elbanowskiej z rysunkami Agaty Dudek jest właśnie dla naj-najów, dzięki niej z pewnością pokochają świat.
Święta, święta…
Jako że mamy okres świąteczny, nie mogło w moim subiektywnym zestawieniu zabraknąć książek nawiązujących do świąt Bożego Narodzenia. I wcale nie mam na myśli wyłącznie kultowego, choć napisanego już blisko 200 lat temu i wydanego w 1816 roku w Berlinie, „Dziadka do orzechów” E.T.A. Hoffmanna. Oczywiście, jest to opowieść ponadczasowa, której lektura potrafi cudownie uzupełnić słuchanie baletu Piotra Czajkowskiego. Wydawnictwa prześcigają się w coraz piękniejszych jej wydaniach, zdecydowanie zwraca tu uwagę propozycja Wydawnictwa Olesiejuk z uroczymi, choć nieco naiwnymi (na szczęście!) ilustracjami Agnieszki Jatkowskiej; książka „Dziadek do orzechów” (E.T. A. Hoffmann, tłum. Józef Kramsztyk, Wydawnictwo Olesiejuk / imprint Dressler Dublin 2022, seria „Ilustrowana Klasyka”) jest przyjemna w dotyku dzięki miękkiej oprawie z chropawymi, brokatowymi aplikacjami, a po otwarciu zapiera dech już samą wewnętrzną okładką z wymalowanymi łakociami (dekorowane pierniczki, laski cukrowe, cukierki itp.), bombkami, dzwonkami i ozdobami choinkowymi, natomiast dalej jest tylko lepiej! Jatkowskiej udało się wskrzesić baśniowy klimat królestwa lalek, to ilustratorka, która nawiązuje do starej, polskiej szkoły ilustracji, doskonale rozumie zarówno potrzeby dzieci, jak i nostalgię dorosłych, ich tęsknotę za dzieciństwem.
Tymczasem moim faworytem na te święta są… „Czerwone Saneczki” (Erin Guendelsberger, przekł. Barbara Górecka, ilustracje: Elizaveta Tretyakova, wydawnictwo Świetlik, Białystok 2022), „książka dla wszystkich dzieci, nawet tych, które musiały już dorosnąć”. Uwagę zwraca już sama okładka – z pięknie wytłoczonymi czerwonymi sankami i błyszczącym tytułem (rzecz jasna, również czerwonym), ale bynajmniej nie oceniam tej książki po okładce. Zachwycają całostronicowe rysunki oddające bajkowy nastrój Bożego Narodzenia (przynajmniej w wyobraźni małych i „dużych” dzieci) i oryginalne ujęcie tematu – osobiście nie znałam wcześniej książki, której bohaterem byłyby saneczki, którym nadano cechy ludzkie. Przypomina mi to trochę animację z mojego dzieciństwa „Dzielny mały toster” (1987), tu jednak wszystko, jak wspomniałam, zostaje osadzone w kontekście świątecznym, co czyni tę książkę prawdziwie wyjątkową – Czerwone Saneczki wyprawiają się na Północ, aby odszukać Świętego Mikołaja, gdyż mimo swych niepozornych rozmiarów marzą, żeby zostać profesjonalnymi saniami ciągniętymi przez renifery i rozwożącymi prezenty (czyż to nie kapitalny koncept?!). Po drodze jednak napotykają na szereg przeszkód, jak również zawiązują nowe znajomości – z czarnym pociągiem czy z żółtą ciężarówką z choinkami. Pociąg przekazuje sankom uniwersalną mądrość: „życie buduje się powoli, po jednym wagonie naraz”, podobny przekaz ma zresztą dla sanek i ciężarówka: „życie buduje się powoli, po jednym drzewku naraz”. Trzeba przyznać, że niebanalne to przesłanie, a bardzo ważne w czasach, gdy do wszystkiego nam się spieszy, niecierpliwe są już nie tylko dzieci czekające na prezenty w wigilię. Co więcej, tytułowe saneczki przekonają się w końcu, że marzenia się spełniają, o ile jesteśmy wytrwali i konsekwentni, ale i otwarci na to, że mogą się ziścić w całkiem nieoczekiwany sposób, grunt to zrozumieć, do czego jesteśmy w życiu „powołani”. Lecz na oryginalność „Czerwonych Saneczek” wpływają nie tylko niecodzienni bohaterowie, zawarta w książce filozofia życiowa czy cudne ilustracje – ich siłą jest przede wszystkim opowieść. Podczas czytania naprawdę jesteśmy ciekawi, co się jeszcze przydarzy Czerwonym Saneczkom, a po lekturze mamy ochotę zaśpiewać zimową piosenkę i pozjeżdżać z górki!
Epilog
Jeśli jednak z jakiegoś powodu nadchodzące święta są dla nas też czasem tęsknoty za kimś bliskim, smutnej refleksji, to ów smutek w naszych pociechach pomoże oswoić „Śnieżna siostra” Mai Lunde (przekł. Milena Skoczko, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2019) w interesującej oprawie i z emocjonującymi ilustracjami Lisy Aisato, z 24 rozdziałami (po jednym na każdy dzień adwentu). Nie jest to być może lektura dla wszystkich, nie od razu, ale z pewnością potrzebna w domowej bibliotece na trudny czas, abyśmy wraz z dziećmi uczyli się transformować ból i pozostawać wdzięcznym za piękno, które zawsze i bez względu na wszystko pozostaje dla nas dostępne, szczególnie w święta. A ilustrowane książki dla dzieci pozwalają nam o tym pamiętać przez całe życie.