Artystka podróżująca [Wystawa Tamary Łempickiej w Muzeum Narodowym w Lublinie]
Wystawa malarstwa Tamary Łempickiej (1898–1980) w Muzeum Narodowym w Lublinie, zatytułowana „Kobieta w podróży” (kurator główny – Łukasz Wiącek), to jedno z ważniejszych wydarzeń ostatniego roku na kulturalnej mapie Polski, wpisujące się w aktualne nastroje społeczne.
Rzetelnie przygotowana, obszerna i dobrze, adekwatnie do rangi przedsięwzięcia wypromowana. Przy tym przybliża nie tylko postać najwybitniejszej malarki XX w., lecz także okres, na który przypadły lata jej twórczości.
Łempicka to symbol kobiety wyzwolonej, ikona pewnej epoki. Przeszłość malarki pozostaje jednak owiana tajemnicą. Prawdopodobnie urodziła się w Warszawie, jej prawdziwe imię i nazwisko to Rozalia Gurwik-Górska, jej rodzina obracała się wśród zamożnych rodów carskiej Rosji. To babcia jako pierwsza uwrażliwiła Tamarę na sztukę artystów włoskich, do których artystka w późniejszych latach często nawiązywała. Lecz choć od młodzieńczych lat przejawiała talent plastyczny, to dopiero we Francji rozpoczęła swoją edukację w tym zakresie. Później lubiła sugerować, jakoby była samoukiem, ale przecież nauki u najlepszych w zasadzie odebrała (w Académie Ranson pod kierunkiem nabisty Maurice’a Denisa i kubisty André Lhote’a). W Paryżu lat 20. zwróciła powszechną uwagę unikatowym stylem artystycznym, a później przyszedł jeszcze czas na Stany Zjednoczone i jej ostatnie miejsce zamieszkania – Meksyk (prochy Łempickiej zgodnie z jej wolą rozsypano nad jednym z meksykańskich wulkanów).
Od 1923 r. wystawiała swoje prace w tak prestiżowych miejscach, jak paryski Salon Niezależnych czy Salon Jesienny. Dzieła Łempickiej były utrzymane w duchu art décoratifs, wpisywały się zatem w kontekst aktualnych trendów. Artystka powtarzała, że „nie ma cudów. Jest tylko to, co uczynisz”, była tytanem pracy, po ucieczce z ogarniętej rewolucją Rosji przyszło jej żyć na obczyźnie w biedzie. Malarstwo pomogło jej zatem utrzymać rodzinę i zawalczyć o utracony poziom życia, upragniony luksus i obiecujące znajomości. Stało się też sposobem na uzyskanie niezależności, odkąd pojawiły się problemy małżeńskie (mąż Tamary, Tadeusz, borykał się z traumą po okresie spędzonym w areszcie w Rosji). Sztuka pochłonęła Tamarę tak całkowicie, że ponoć zaczęła nawet zaniedbywać rodzinę. Niemniej przyszedł czas, gdy na obrazach Łempickiej, i to tych nagrodzonych, coraz częściej zaczęła się pojawiać córka Kizette – dzięki czemu dziś jest niemal równie tak sławna jak jej matka. („Kizette na balkonie” z 1927 r. to pierwsze nagrodzone płótno artystki, z kolei „Pierwsza komunia” z 1929 r. otrzymała podczas Powszechnej Wystawy Krajowej w Polsce brązowy medal). Swoją drogą, zdaje się, że dość często się zdarza, że wybitni artyści, w chwili gdy zakładają rodziny, najwięcej dają z siebie swoim bliskim, inspirując ich i uwieczniając na płótnach czy w partyturach… Tamara Łempicka akurat ponad wszystko kochała żyć i prowadziła nad wyraz bujne życie towarzyskie… Także to nocne. Dla wielu była obiektem pożądania, pokonywała wszelkie granice.
Rozumiejąc psychologię ciała
Czasy, w których rozpoczynała swoją karierę artystyczną Łempicka (notabene, poniekąd za poradą siostry, architektki Adrianny Górskiej, z którą była bardzo związana), to okres mieszających się wpływów awangardy początku XX w. oraz – jak możemy przeczytać podczas zwiedzania – „anarchizującej postawy Pabla Picassa, rosyjskich konstruktywistów, wreszcie technologicznych fascynacji włoskich futurystów”, a także twórczych eksperymentów, które po I wojnie światowej były już w zasadzie na porządku dziennym. To wszystko zaczęło jednak stopniowo ustępować pola głoszonej przez Jeana Cocteau idei „powrotu do porządku”. Jednocześnie „skubizowane, zgeometryzowane formy wyraźnie określiły twórczość artystów w latach 20. XX wieku, między innymi Alexandra Archipenki, Henryka Haydena, Jeana Lamberta-Ruckiego. Były chętnie podejmowane również przez Łempicką jako gest założycielski jej twórczości. Eksponując cielesność i sensualność, artystka posługiwała się uproszczeniem, deformacją, depersonalizacją. Poszukiwała własnego języka artystycznego w szerokim kontekście ówczesnych zjawisk artystycznych. (…) Jej program artystyczny wiązał się także z wnikliwym rozpoznaniem zmian obyczajowych zachodzących w liberalnych nurtach kultury masowej. W tym sensie kontynuowała dziedzictwo pierwszej awangardy” – czytamy. Tamara Łempicka w niekonwencjonalny sposób interpretowała klasyczne malarskie tematy, czego przykład może stanowić np. jej obraz olejny „Macierzyństwo” (ok. 1922 r.), w dość formistyczny sposób i zarazem w świeckiej konwencji nawiązujący do wątku „Madonny z Dzieciątkiem”. Podobnie w przypadku martwych natur malowanych z zacięciem iście fotograficznym. Z kolei ciało ludzkie ukazywała niezwykle ekspresyjnie, interesowała ją jego dynamika. O portretach jej autorstwa pisano, że „stanowią cudowną panoramę zmysłowości i psychologii ciała” (Enrico Prampolini). Nawet przedstawienia córki są niepozbawione erotyzmu. Już pomijając fakt, że na wielu portretach znajdziemy kochanki i kochanków malarki. Co ciekawe, za swoje wielkie malarskie osiągnięcie Łempicka uznawała przede wszystkim portret „Matki przełożonej” z 1935 r., na której twarzy „odbijało się cierpienie całego świata”, powstały po krótkim epizodzie artystki w zakonie niedaleko Parmy we Włoszech… Ponoć to właśnie chęć namalowania tego obrazu zawróciła Łempicką z zaskakującej w jej przypadku duchowej ścieżki i uchroniła przed artystycznym wypaleniem.
Czasy Łempickiej to zarazem „boom” na formy użytkowe tworzone przez artystów Bauhausu czy francuskiego pioniera minimalizmu Jeana-Michela Franka i projektantów – również pochodzącego z Francji modernistycznego architekta Roberta Mallet-Stevensa (zresztą jego projektu była i utrzymana w duchu nowoczesności pracownia Tamary Łempickiej, której zakątki możemy znaleźć m.in. na obrazie artystki „Pracownia”, powstałego ok. 1924 r., a która niegdyś została uwieczniona nawet w filmowej etiudzie „Un bel atelier moderne” z 1932 r.). To okres twórczości Xawerego Dunikowskiego, Janusza Marii Brzeskiego, Wacława Wąsowicza, Mojżesza Kislinga czy Jerzego Hulewicza, ale i Alicji Halickiej, Miki Mickun czy Teresy Roszkowskiej. I przede wszystkim rzeźbiarskiego duetu braci Martelów, których prace poglądowo również znalazły się na wystawie na zamku (a wśród nich m.in. mający w sobie magię Paryża tamtych lat „Akordeonista” z 1937 roku). Jean i Joël Martel pojawili się też na jednym ze szkiców Łempickiej, choć z dokładną historią tej pracy warto zapoznać się podczas oglądania zamkowej ekspozycji. Nadmienię tylko, że nie od razu było jasne, kto i kogo właściwie namalował na tym obrazie.
Kobieta w sukience
Na fotografiach Tamary Łempickiej patrzy na nas kobieta o zjawiskowej urodzie, przypominająca gwiazdę filmową. Jednym z najsłynniejszych jej malarskich wizerunków jest autoportret z 1929 r., wykonany na zamówienie i opublikowany na okładce „Die Dame”, na którym widzimy kobietę-maszynę, Tamarę w automobilu – symbol szalonych lat 20. Niemniej intrygujący jest, znany także z plakatów wystawy, obraz „Młoda dziewczyna w zielonej sukience” (1927–1930), na którym charakterystyczna i dla poprzedniego przedstawienia zieleń służy tym razem podkreśleniu swoistej topografii sukni tytułowej dziewczyny, przypominającej tu drażniąco idealny manekin. Oto „odzwierciedlenie postulatu Ferdynanda Légera dotyczącego możliwości połączenia ideału klasycznego z mechanicznym”, zadziwiające. Jednak moją uwagę przykuł inny obraz Łempickiej – portret jej męża Tadeusza, tym bardziej przejmujący, że stanowiący zapis ich rozstania. Oraz cytat artystki znajdujący się pod jeszcze innym z portretów, ukazujący żebraka z mandoliną: „Chciałam namalować starego mężczyznę. To było bardzo silne pragnienie. Przychodził do mojej pracowni… A jednego dnia wyjął z kieszeni pożókły wycinek gazety, który był składany i rozkładany ze sto razy. Podał mi go, mówiąc: »Nie zawsze byłem taki, jak widzi mnie pani dzisiaj«. Wycinek dotyczył »Kochanków Rodina«, podano nazwiska modeli. »Jestem tym mężczyzną« – powiedział”. Motyw mandoliny pojawia się na jeszcze jednym obrazie Łempickiej, zatytułowanym „Kobieta w niebieskiej sukience” (ok. 1933 r.), z równie piękną grą światła i cienia na namalowanej – tym razem na niebieskiej tkaninie – jak we wcześniejszej, wspominanej już „Młodej dziewczynie w zielonej sukience”. To właśnie na tym dziele Łempicka zdecydowała się po raz pierwszy uchwycić w tle drapacze chmur, co skądinąd było wtedy wcale popularnym motywem (w 1927 r. pomysł ten wykorzystano na okładce prestiżowego magazynu „Vogue”).
Trzeba przyznać, że Łempicka w bardzo intrygujący sposób łączyła fascynację malarstwem renesansowym i XX-wieczne konwencje awangardowe. Na jej płótnach odnajdziemy echa odbytych podróży, m.in. do Afryki czy na Bliski Wschód. Dopiero lata 70. przyniosły kryzys; nie zawsze była rozumiana tak, jak chciała, tymczasem przyzwyczaiła się, że kontroluje i kreuje swój artystyczny wizerunek, mało tego, nie tylko tworzy własny, unikatowy styl, lecz także kreuje i odpowiada na aktualne, dominujące trendy w modzie. „Życie jest jak podróż. Spakuj tylko to, co najbardziej potrzebne, bo musisz zostawić miejsce na to, co zbierzesz po drodze” – mawiała. Być może w ten sposób młodzieńcza ucieczka z ogarniętej rewolucją Rosji, w której zamordowano całą carską rodzinę Romanowów, stała się dla Tamary Łempickiej sposobem na życie, wyrażenie siebie i znajdywanie inspiracji twórczych. Wśród jej prac znalazł się nawet znamienny i dziś obraz z 1931 r., zatytułowany „Uchodźcy”. Najwyraźniej musiało upłynąć blisko 30 lat, aby artystka podczas pobytu w Nowym Jorku namalowała po prostu „Kompozycję abstrakcyjną w oranżu”. Lecz to nie ona przyniosła jej sławę.