Obrazy, wiersze i kontrabas [wystawa Marcina Telegi]
Wernisaż artysty malarza Marcina Telegi odbył się w dniu, który okazał się dramatyczny dla Ukrainy, dla nas i dla świata. W dodatku konsulat Rosji w Krakowie znajduje się tuż obok Domu Plastyka, w którym umieszczono obrazy Marcina, realizację projektu „Cytaty poezji polskiej we współczesnym malarstwie”.
Ludzie szli tłumnie w stronę konsulatu, lecz niewielka grupa się odłączyła się i wspięła na piętro krakowskiej siedziby Związku Plastyków. Co się stało, że nagle zniknęły światła policyjnych samochodów, przestaliśmy słyszeć ludzi za oknem? Weszliśmy w inny świat. Biel ascetycznej Galerii Pryzmat poprzecinały niezwykłe, dosyć duże obrazy w stonowanych, raczej ciemnych barwach. Stanęliśmy oko w oko z doskonałym malarstwem. Artysta zaniechał eksperymentów, nowych technik oraz wywlekania tematów tabu, które tworząc zamęt, przyciągają widzów.
Marcin Telega jest malarzem uczciwym, pracowitym, niezadowalającym się byle czym. Powoli, jak dawni mistrzowie, niezwykle rzetelnie maluje to, co dyktuje mu wyobraźnia. Artysta, bazując na swoim doświadczeniu, bogactwie przeżyć oraz wrażliwości, przetwarza wybrane wiersze poezji polskiej we własne, osobne wizje. Obrazy artysty nie są ilustracjami. To gra wyobraźni, nawet nie symboli, lecz światów pojawiających się w czasie czytania poezji. Wchodząc do galerii, na głównej ścianie widzimy doskonale namalowane dzieło. Jakiż to wiersz się unaocznił w tej malarskiej wizji? To „Deszcze” Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Jak to się dzieje, że słyszymy szum deszczu i skrzydeł kłębiącej się na obrazie chmury czarnych ptaków? Sprawia to uczciwość działania malarskiego. Wieloetapowe, żmudne poszukiwanie najpierw wiersza, potem jego fragmentu, który mógłby wywołać u widza konkretne skojarzenia – „I stojąc tak w szeleście szklanym, czuję jak ląd odpływa w poszum”. Kolejny etap to przejście od słowa do obrazu. Gdy artysta robi to świadomie i rzetelnie – widz jest w stanie odebrać przekaz. Narzucające się poprzez powtórzenia prostokąty niby-ram okiennych doskonale ilustrują przytoczony fragment wiersza. Widziane jakby poprzez zamglone szyby fale na wodzie opowiadają o innej chwili, gdy „Deszcz jest jak litość – wszystko zetrze”. Potwierdzeniem tej myśli są także ukryte w półmroku ni to czaszki, ni to twarze…
braz, przy którym przystanęłam na dłużej, to opowieść o „Łące”, trzeciej części niezwykłego poematu „bywalca zieleni”, czyli Bolesława Leśmiana. Nie ma łąki, nie ma zieleni… Jak to? To proste – Łąka-kobieta przychodzi do Poety nocą, „gdy mgły się postronią” i kiedy zieleń staje się granatowoczarna. Marcin to wie. Maluje swoją Łąkę jako idealną kobietę, otuloną galaktyczną szatą, której „…i Bogu jest słodki (jej) powiew…”. A czarne ptaki? To leśmianowskie nawiązanie do filozofii Bergsona i Nietschego. Artysta doskonale to odczytał i przekształcił metafizycznie.
Zachwycił mnie również niezwykły obraz „Monolog dla Kasandry” według wiersza Wisławy Szymborskiej. Na ogromnym, czarnozielonym tle jaśnieje maleńki, złocisty punkcik. Ta literacka perełka skrzy się porównaniami, scenami, anegdotą. Marcin odrzuca wszystko. Pozostawia tylko… „własną miłością sycący się płomyk”. Wspaniała, nieoczekiwana i mądra synteza.
Jak pięknie, realistycznie jest namalowany portret do wiersza Haliny Poświatowskiej „…w tym cieniu jest tyle słońca, że mogę całe oczy zanurzyć w złotym bogactwie…”. Wspaniale uchwycona delikatność kobiecych dłoni, sukienki w kwiatki, twarzy. Słowa wiersza mówią o miłości, więc i jego interpretacja tchnie ciepłem oraz spokojem. Jak mówił profesor Stanisław Rodziński, „prawdziwy obraz to taki, który jest piękny oglądany zarówno z daleka, jak i z bliska”. Tu mamy doskonale przekazaną tę ideę.
Na wystawie jest jeszcze kilka innych obrazów, będących opowieściami artysty o polskiej poezji. Jest tutaj także artystyczna wizja poezji Andrzeja Szmita – „Taki pejzaż”. Jest to wiersz, który pozostał w naszej pamięci jako genialna pieśń z muzyką Zygmunta Koniecznego, wykonywana przez Ewę Demarczyk. Wszystkie obrazy bardzo mocno działają na odbiorców. Sprawia to nie tylko niezwykła symbioza (poeta i malarz), lecz także doskonały warsztat, o którym dzisiaj często się zapomina. A obraz musi „dojrzewać” – schnąć, być przemalowywanym, wzbogaconym o laserunki. Taka jest właśnie twórczość Marcina Telegi. Z miłością, ale i z maleńkim pędzelkiem czy nawet lupą podchodzi do swoich ogromnych obrazów, pokornie realizując własne wizje polskich wierszy.
Wernisaż 24 lutego również był przygodą. Pani kurator Zyta Misztal-Blechinger wspólnie z wieloma instytucjami i przy ogromnym współudziale krakowskiego Związku Plastyków umożliwiła spotkanie z artystą i jego dziełem. Doskonale został przygotowany katalog, w którym każdej fotografii obrazu towarzyszy odpowiedni wiersz, co pozwoliło nam pozostać z wizjami Marcina na dłużej. Oprócz spotkania z artystą i jego kuratorką mogliśmy przy kieliszku wina, w otoczeniu obrazów wysłuchać wierszy recytowanych przez aktorkę Aleksandrę Maj. Kontrabasista Marcin Oleś, stosując alternatywne metody wydobywania dźwięku z instrumentu, swoimi improwizacjami wzbogacił wernisaż o doznania muzyczne. Wspaniały, niezapomniany wieczór.