Wskrzeszając wojenne dramaty [„Irena” w Teatrze Muzycznym w Poznaniu]

14.09.2022
„Irena” w  Teatrze Muzycznym w Poznaniu

Od dnia premiery (27 sierpnia) w Teatrze Muzycznym w Poznaniu ogromną popularnością cieszy się dramat muzyczny „Irena”. Wybrałam się na spektakl z lekkim niepokojem, zdając sobie sprawę, jak trudny temat twórcy wzięli na warsztat. Towarzyszyła mi też ekscytacja, w końcu historia Ireny Sendlerowej jest wyjątkowo inspirująca! Już po kilku minutach na widowni wiedziałam, że się nie zawiodę.

Choć scenografia wydaje się nader oszczędna, to jednocześnie trudno odmówić jej pomysłowości. Klimat i specyficzną kolorystykę zawdzięczamy animacjom (projekcje – Eliasz Styrna) celowo wzorowanym na dziecinnych rysunkach; jest to zarazem sprytny pomysł na nienachalne przemycenie informacji, które uzupełniają akcję o kontekst i dodatkowe szczegóły historyczne. I mimo że nie od razu ta konwencja wizualna mnie przekonała, to ostatecznie zaakceptowałam ją i uznałam za adekwatną. Oprócz scenografii, autorstwa Damiana Styrny, warto wspomnieć o choreografii doświadczonej w produkcjach broadwayowskich Dany Solimando (układ ruchowy z krzesłami oddający mozół pracy w getcie – świetny!) oraz o kostiumach zaprojektowanych przez Annę Chadaj (notabene efekt wspólnej pracy Styrny i Chadaj można podziwiać także w innym spektaklu Teatru Muzycznego w Poznaniu – „Kombinacie” z piosenkami Grzegorza Ciechowskiego). Są one nowoczesne, ładnie wkomponowują się w wizualną całość, nawiązując kolorami i aplikacjami do animacji. Aczkolwiek niektórym widzom mogą się wydać zbyt współczesne i abstrakcyjnego jak na czas akcji…

 

Muzyka Włodka Pawlika i teksty piosenek Marka Campbella (nomen omen to tandem laureatów Grammy!) są natomiast bezdyskusyjnie bardzo dobre, szczególnie poruszające wydają się wszystkie fragmenty symbolicznie oparte na melodyce żydowskiej. Melodie na długo zostają w pamięci, pomimo że dla niedoświadczonego słuchacza wcale nie byłyby łatwe do powtórzenia (!). Lecz trudno wyobrazić sobie, aby po spektaklu o tragedii, jaką była II wojna światowa i Holocaust, ktokolwiek chciał nucić spektaklowe piosenki pod prysznicem… może za wyjątkiem tej, która pojawiła się już podczas konferencji prasowej – o nadziei.

„Irena” w  Teatrze Muzycznym w Poznaniu

Jeśli chodzi o to, co bodaj obok muzyki najważniejsze, czyli libretto, zostało ono oparte na filmie dokumentalnym „W imię ich matek – Historia Ireny Sendlerowej” (2010) wyreżyserowanym i wyprodukowanym przez tych samych twórców – Piotra Piwowarczyka i Mary Skinner (film wydany na DVD można zakupić w teatrze). Trzeba przyznać, że dialogi nie są najmocniejszą stroną opowiadanej historii. Niemniej autorom udało się w tekście zawrzeć to, co najważniejsze – wartości reprezentowane przez Radę Pomocy Żydom „Żegota”, w której działała Sendlerowa (była kierowniczką referatu dziecięcego) i jej pomocnicy, oraz smaczki historyczne takie jak epizod związany z sierocińcem Janusza Korczaka, z którym Irena Sendlerowa miała styczność na początkowym etapie swojej działalności. Pomimo to sporo tutaj skrótów, właściwie to krótka lekcja historii w pigułce referowana w trybie przyspieszonym. Wszystko jest jednak sprawnie opowiedziane, należy pochwalić nie tylko wspomniany już wcześniej ruch sceniczny, ale i reżyserię Briana Kite'a, dziekana Wydziału Teatru, Filmu i Telewizji UCLA. To, co niewątpliwie udało się twórcom osiągnąć, to emocjonalny wymiar opowieści, nic nie jest tu anachroniczne, przesłanie miłości i społeczne ideały pozostają uniwersalne, co zostaje dodatkowo wzmocnione przez zaangażowanie do spektaklu dzieci.

„Irena” w  Teatrze Muzycznym w Poznaniu

Oczywiście nie brak tu też „ukłonów” w stronę różnych grup społecznych, twórcy niemal ostentacyjnie silą się na obiektywizm, właściwie jednoznaczna pozostaje jedynie ocena bestialstw dokonanych przez okupanta – i słusznie. Całość jest jednakże ciekawym głosem w dyskusji na temat przypominania działań Polaków na rzecz ratowania Żydów w czasie II wojny światowej; byli wśród nas Sprawiedliwi wśród Narodów Świata, była ich większość, usiłowaliśmy walczyć ze szmalcownictwem (o którym w spektaklu też jest zresztą mowa). W każdych czasach znajdą się ludzie niemoralni czy po prostu ludzie, którzy ulegają najróżniejszym słabościom. I w każdych czasach może się znaleźć społecznik, który zaryzykuje życie swoje i swojej rodziny dla ratowania bliźnich. Irena Sendlerowa zdawała się być całkowicie pochłonięta ideałami, które wpoił jej w dzieciństwie ojciec – przed wojną bezpłatnie leczył ubogich żydowskich pacjentów, zaraził się od nich tyfusem i zmarł. Sendlerowa wprawdzie dożyła 98 roku życia (a to przecież nawet dłużej niż niedawno zmarła, długowieczna królowa Elżbieta II!), lecz w opinii bliskich była tak oddana działalności społecznej, że zaniedbywała własną rodzinę. Cóż, jest to zjawisko dość częste, czytamy o nim w biografii i innego społecznika, Marka Kotańskiego. Aczkolwiek weryfikacja i ocena tego zjawiska raczej nie należą do tych, którzy sami nie obcowali z ludzkim nieszczęściem na tak dużą skalę. Gdy na co dzień obserwuje się cierpiących, trudno stać bezczynnie.

„Irena” w  Teatrze Muzycznym w Poznaniu

Wszystkie te dylematy cudownie wyśpiewują odtwórcy głównych ról. „Irena” ma bardzo dobrą, podwójną obsadę. Urzekła mnie 9 września Oksana Hamerska jako Irena Sendlerowa (nie tylko piękny głos – zwłaszcza w przejmującej piosence o Warszawie – ale i doskonałe aktorstwo w scenach ukazujących bohaterkę już jako staruszkę) oraz Anna Lasota w roli Pani Grinberg, matki Icka oddanego Sendlerowej pod opiekę (nieprawdopodobna barwa głosu i interpretacja, piosenka czy właściwie pieśń o ratowaniu jedynego syna dosłownie „wbija w fotel”). Bardzo emocjonalnie wypadł również Radosław Elis w roli ukochanego Ireny, ocalałego z getta Adama. Jestem pełna podziwu dla aktorów, którzy potrafili tak autentycznie oddać charaktery granych przez siebie postaci, mimo że rekonstruowali zdarzenia sprzed wielu dekad. Wyraźnie postawa Ireny Sendlerowej i jej współpracowników jest im bliska, szczególnie w kontekście trwającej w Europie nowej wojny, a z takimi rzecznikami wspomnienie o bohaterskiej Polce ma szansę trafić do wielu serc, wielu widzów i nie tylko w Polsce.

 

Podsumowując, „Irena” to przedsięwzięcie udane, przypominające, ile warte jest ludzkie życie. A chociaż obsługa widowni jest wyraźnie tak przejęta swoją rolą, iż wręcz pospieszna i nerwowa, to uśmiech wywołuje następujące po spektaklu rozluźnienie, gdy to aktorzy biją brawo dla pojawiających się na scenie muzyków pod wodzą Łukasza Pawlika – miły gest i niestety wcale w Polsce nie tak powszechny.

 

Twórcy o spektaklu „Irena”:

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl

Może Cię zainteresować...

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.