Artysta czy polityk?
Podobno artysta to stan ducha i umysłu. Nie tylko talent – umiejętność przeniesienia na płótno plam i kresek powstałych w wyobraźni, spisania rymów na papierze. I nie tylko dar zręcznych palców albo twarzy, co potrafi przybrać każdą minę. To zbiór cech charakteru, które z utalentowanego dziecka stworzą dorosłego artystę.
Dla wielu ta pełna wyrzeczeń droga zawodowa będzie jedyną w życiu. „Nie po to straciłem dzieciństwo w ćwiczeniówce, by zaprzepaścić kilkanaście lat edukacji” – myśli świeżo upieczony absolwent wyższej szkoły artystycznej, przekonując sam siebie, że warto być konsekwentnym (choć stan konta nasuwa pewne wątpliwości). „Nie umiem robić niczego innego” – powie drugi. Stąd być może biorą się plotki o artystycznej duszy i nieprzystosowaniu do normalnego życia. Jakoś trzeba usprawiedliwić opór przed zmianą.
A jak jest naprawdę?
Nie wiem, nie orientuję się, artystką przecież jestem… Do rzeczy. Uważam, że cechy, które dają ludziom szansę, by zaistnieć na estradzie, w księgarniach i galeriach sztuki, są zupełnie inne. To cierpliwość, wytrwałość, umiejętność stawiania sobie celów. A także zmysł współpracy, ale i potrzeba stawiania na swoim. Odporność na brak snu i umiejętność regeneracji w każdej wolnej chwili. Lawirowanie między sportową dyscypliną i higieną pracy a bankietem, na którym koniecznie trzeba być. Przydałaby się jeszcze dobra organizacja, świetna pamięć, a może i podstawowa wiedza z zakresu ekonomii, by nie dać się oszukiwać na umowach.
Czy ten zbiór cech nie jest znajomy także przedstawicielom innych profesji? Nie są pożądane w funkcji menedżera, dyrektora czy zawodzie nauczyciela? Skoro dziś mówi się o dominującej roli kompetencji miękkich, niezwiązanych ściśle z konkretną dziedziną wiedzy – może drzwi do kariery w zupełnie innym zawodzie stoją otworem także przed artystami? Oczywiście, tak właśnie jest. Odważni próbują swoich sił na różnych polach aktywności.
Ja chcę do partii
Na całym świecie można znaleźć przykłady polityków, którzy, nim oddali swój czas i serce staraniom o zdobycie choćby lokalnej władzy, byli artystami. Aktorami, piosenkarzami, pisarzami. Odnosili sukcesy, byli rozpoznawalni, a jednak coś ich skłoniło do poszerzenia swoich życiowych doświadczeń. Czy zapragnęli po prostu większej widowni? Niestety, trudno znaleźć rzetelne, stuprocentowo pewne odpowiedzi na to pytanie. Obojętnie, o czym mówili w wywiadach, co napisali w swoich biografach, o co posądzają ich badacze i kronikarze – przypuszczalnie nie dowiemy się, co stało u samych podstaw ich decyzji. Jaką mieli motywację, by podjąć to ryzyko – bo o tym, jak ryzykowna jest to droga, niektórzy mieli szansę się przekonać.
Mąż stanu, nie celebryta
W przynajmniej jednym przypadku nie musimy mieć wątpliwości. Ignacy Jan Paderewski po prostu był patriotą. Po ponad stu latach od jego starań o uznanie niepodległego państwa polskiego w ramach zapisów traktatu wersalskiego, nikt nie podejrzewa, że mogłoby kierować nim cokolwiek innego. Miał już sławę, pozycję, pieniądze. Nie miał tylko niepodległej ojczyzny i o nią postanowił walczyć na międzynarodowym forum, używając swoich rozległych znajomości, charyzmy i inteligencji. W swoich działaniach był skuteczny, a niewątpliwie pomogła mu w tym rozpoznawalność. Jako najlepszy „towar eksportowy” uznanie miał nie tylko za granicą, gdzie żył i koncertował, lecz także wśród Polaków, którzy entuzjastycznie reagowali na jego słowa. Niemcy nie ośmielili się czyhać na jego życie, gdy w grudniu 1918 r. przybył do Poznania. Starali się zapobiec manifestacjom, które przerodziły się w zwycięskie powstanie wielkopolskie, ale samego mistrza nie tknęli. W przypadku polskiego wybitnego pianisty sprawa pobudek jest jasna. Kiedy tylko nie był już potrzebny, po krótkim epizodzie w roli premiera niepodległej wreszcie Polski, wycofał się i poświęcił znów z całym oddaniem karierze artysty, ale też do końca życia angażował się w politykę i wspierał Polskę. Do dziś trudno znaleźć drugiego takiego człowieka.
Aksamitny wojownik
Václav Havel to przykład zupełnie inny. Jako młody człowiek był świadkiem Praskiej Wiosny w 1968 r. Dla niego, początkującego pisarza i dramaturga, oznaczało to wolność słowa, zniesienie cenzury. Nagły wjazd radzieckich czołgów w sierpniu tego samego roku zakończył krótki romans Czechosłowacji z demokracją, powróciły prześladowania, zwolnienia z pracy. Havel rozpoczął pracę jako robotnik w browarze i włączył się w działalność przeciwko reżimowi komunistycznemu, za co kilkakrotnie przebywał w więzieniu. Nie zniechęciło go to do ciągłej walki o prawa człowieka, do poruszania w swojej twórczości tematyki władzy i moralności. W czasie tzw. aksamitnej rewolucji stanął na czele opozycji, co ostatecznie doprowadziło go na fotel prezydenta pod koniec 1989 r. Jego styl sprawowania władzy był wyjątkowy. Otaczał się chętnie innymi artystami zamiast doświadczonymi politykami, sam wciąż pisał, a mottem jego prezydentury było hasło: prawda i miłość muszą zwyciężyć nad kłamstwem i nienawiścią. Przyznajmy, nijak ma się to do typowego języka władzy, skupionego na budowaniu pozycji siły, respektu, umacnianiu pozycji gospodarczej. A jednak nie pogrążył Czechosłowacji w chaosie ani biedzie, przeciwnie, w ciągu roku przekształcił kraj w republikę demokratyczną i do dziś wspominany jest przez rodaków z sympatią. Jeśli coś mu się nie udało, to zapobiec rozpadowi Czechosłowacji, któremu sprzeciwiała się większość mieszkańców kraju. Ale i tak przez kolejne 10 lat pozostał prezydentem, choć już tylko Czech.
Hollywood to za mało
Co kierowało amerykańskim aktorem Ronaldem Reaganem, gdy zdecydował się ostatecznie porzucić karierę medialną? Już od lat 30. sympatyzował z Partią Demokratów, później publicznie popierał kandydatury związanych z nią kolejnych polityków startujących do walki o prezydencki fotel – Trumana, Eisenhowera, Nixona. Cały czas pozostawał rozpoznawalnym artystą, choć grał głównie drugoplanowe role. W 1960 roku nastąpił zwrot – porzucił Demokratów na rzecz Republikanów, co przyniosło mu szybko efekty w postaci objęcia urzędu gubernatora Kalifornii. Co stało za nagłym transferem na stronę odwiecznych przeciwników? Czy wyłącznie kwestie poglądowe, ideowe? A może inne? Sięgając po przykłady z polskiej historii najnowszej, nietrudno zacząć się zastanawiać. Niejeden kandydat na posła lub senatora, próbując zapewnić sobie na kolejną kadencję miejsce w parlamencie, przeszedł na stronę opozycji. Nawet kosztem utraty dotychczasowych wyborców. Reagan pozostał już do końca życia wierny Republikanom, dzięki czemu ostatecznie, w wieku 70 lat, objął najwyższy urząd w państwie. Sprawując go przez dwie kadencje, nie był już artystą, młodzi ludzie nie pamiętali jego ról w filmach, choć przecież poświęcono mu jedną z gwiazd w hollywoodzkiej Alei Sław. Czy cokolwiek pozostało z artystycznej charyzmy, co pomogło mu w sprawowaniu władzy? Być może. Gdy w 1987 r. pod Bramą Branderburską w Berlinie zwracał się do radzieckiego przywódcy słowami: „Zburz pan ten mur, panie Gorbaczow!” – może przez chwilę czuł się jak aktor w, nareszcie pierwszoplanowej, roli. Podczas kuluarowych rozmów przeciwnie, potrafił zachować powściągliwość i nie ujawniać emocji, choć dla większości oczywista była np. wzajemna sympatia między nim a brytyjską premier Margaret Thatcher.
Ryzykanci znad Wisły
Nie mamy ostatnio wśród premierów i prezydentów żadnych artystów. Wprawdzie już 10 lat temu przepowiadałam koleżance altowiolistce posadę premiera lub przynajmniej ministra kultury, jednak chyba lepiej, że nie musi się denerwować na wiecach i debatach ani brudzić dłoni fałszywymi uściskami. Choć niewątpliwie nasz artystyczny świat odetchnąłby z ulgą, mając opiekunkę od lat zaangażowaną w rozmaite kwestie związane z finansowaniem kultury i poprawą bytu twórców. Jednak nie brakuje w polskiej polityce znanych nazwisk – aktorów, reżyserów, piosenkarzy. Położyli na szali swój artystyczny wizerunek, w większości budząc raczej niesmak wśród fanów. Co nimi kierowało? Cóż, niezmiennie jesteśmy najgorzej zarabiającą w kraju grupą zawodową. Choć topowi twórcy nie powinni narzekać na zarobki tak jak muzyk w filharmonii na prowincji, wiadomo, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Czy jest to głównym motywem kandydowania w wyborach zbłąkanych owieczek polskiego show-biznesu? Jednym udało się sięgnąć po wymarzony mandat posła lub senatora, inni zadowolili się karierą radnego, pozostali tylko udzielili poparcia, licząc na późniejsze profity. Kukiz, Cugowski, Liroy, Stalińska, Pietrzak, Ross, Łapicki, Rewiński, Holoubek, Wajda, Kutz i wielu innych… Trzeba by spytać każdego z osobna, dlaczego scena lub krzesełko reżysera okazały się zbyt ciasne. Po co im to było i czy na pewno nie żałowali?
Już nie wieje wiosna ze wschodu
W ostatnich tygodniach jedną z najbardziej wybijających się postaci światowej sceny politycznej jest ten, który stał się inspiracją dla tego tekstu. Wołodymyr Zełenski, prezydent Ukrainy. Do niedawna, pełniąc władzę, działał raczej powoli, nie podejmując radykalnych kroków w celu zniszczenia w kraju korupcji i postawienia gospodarki na nogi. Los postawił przed nim wyzwanie, z jakim nie chciałby mierzyć się żaden przywódca. Wojnę. Obronę kraju przed napaścią wroga z sąsiedniego kraju. Czy fakt, że ma za sobą lata kariery jako satyryk, aktor, scenarzysta, prezenter, producent filmowy, w jakikolwiek sposób pomaga mu dziś w trudnej sytuacji? I tak, i nie. Z pewnością nie ma problemów z publicznymi wystąpieniami, w chwilach słabości może zamaskować zwątpienie aktorską grą. Podkreśla dramaturgię swoich wystąpień online wojskowym strojem, zarostem – widać, że operuje tymi elementami świadomie. Ale też, przyznajmy, bez szczerego hartu ducha i wrodzonego przywiązania do ojczyzny nie umiałby zagrać prawdziwego patrioty. To zbyt trudna rola. To codzienne ryzykowanie życia, nie film, nikt nie zawoła „kamera stop!”. A w czym jest mu trudniej? Niełatwo być obiektem drwin ze strony nieprzyjaciół, pogardliwa etykietka „komika” nie przysparza mu respektu. Nie wszyscy chcą pamiętać, że ukraiński prezydent ma przede wszystkim wykształcenie prawnicze. Co prawda partię „Sługa Narodu” założył dwa lata po tym, jak zaczął grać prezydenta w satyrycznym serialu o identycznie brzmiącym tytule i niewątpliwie rola ta była zachętą, by pomyśleć o czynnym udziale w polityce, jednak najwyższego urzędu w państwie nie da się zdobyć samą popularnością. Co będzie dalej? Dziś nie czas na ocenianie ani jego osiągnięć, ani przeszłości. Nie ma też sensu zastanawiać się nad przyszłością. Zbyt wiele jest niewiadomych.
Artysta apolityczny
Czy to możliwe? Pewnie tak. Ci, którzy mogą utrzymywać się z własnej twórczości bez obaw o utratę dotacji za niewłaściwe poglądy, są uprzywilejowani. Opowiedzenie się za władzą lub przeciw niej zawsze niesie ze sobą określone konsekwencje. Historia polskiej sztuki pełna jest odniesień do kwestii politycznych, narodowych. Malarstwo Matejki, Sienkiewiczowska trylogia pisana „ku pokrzepieniu serc”, plakaty wybitnych grafików dokumentujące dożynki i zjazdy PZPR czy wreszcie słynne „Dziady” Mickiewicza, których wystawienie często odczytywane jest jako prowokacja. Mogę się mylić, ale sądzę, że to najlepsza droga wykorzystania potencjału artysty, jeśli koniecznie czuje on potrzebę zabrania głosu w kwestiach społecznych, politycznych, narodowościowych. Wprawdzie obcowanie z materią artystyczną wymaga nieco inteligencji od widza lub słuchacza, ale… czyż nie o to chodzi? Oczywiście, każdy może po prostu oglądać serwisy informacyjne w telewizji, ja jednak z sentymentem wspominam twórczość Pietrzaka i Rosiewicza w czasach komuny czy „Polskie zoo”. Puszczanie oka do publiczności i humor zawsze podnosiły na duchu naród, nawet w czasach, gdy działo się ewidentnie źle. I może niech tak zostanie.