Wieczna wyobraźnia [koncert muzyki Kilara w TW-ON]
Wojciech Kilar (1932–2013) należy do grona wyróżniających się kompozytorów polskich. Jak wielu naszych wybitnych twórców i osobowości pochodził ze Lwowa i jest kolejnym dowodem na to, że dawne przedwojenne polskie Kresy dostarczały nam wyjątkowych artystów, wielu wybitnych postaci z różnych dziedzin sztuki i nie tylko. Powojenne losy Kilara rzuciły go na Śląsk.
Obracał się wówczas wśród słynnych polskich twórców, głównie muzyków, ale i aktorów. Na przykład bliskim kuzynem żony Wojciecha Kilara, Barbary ze znanej rodziny Pomianowskich, był tragicznie zmarły aktor Bogumił Kobiela. Dla Kilara oprócz ukochanego Lwowa i Śląska ogromnie ważne były także polskie Tatry, fascynował się on również muzyką tragicznie zmarłego 8 lutego 1909 r. pod lawiną koło Kościelca 33-letniego kompozytora Mieczysława Karłowicza. Kilar był człowiekiem niezwykle uzdolnionym, wrażliwym i twórczym, o czym możemy przeczytać w powstałej na ten temat literaturze, jak np. w bodaj pierwszej biografii kompozytora: „Kilar. Geniusz o dwóch twarzach” (2015) Marii Wilczek-Krupy.
Tymczasem 24 kwietnia w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w sali Stanisława Moniuszki mieliśmy wielką przyjemność wysłuchać niezwykle udanego koncertu w wykonaniu Orkiestry i Chóru Teatru Wielkiego pod batutą Patricka Fournilliera oraz pianisty Janusza Olejniczaka. Zaprezentowano utwory: „Kościelec 1909” z 1976 r., Koncert na fortepian i orkiestrę z 1997 r. oraz V Symfonię „Adwentową” na chór i orkiestrę z 2007 r. Aczkolwiek na koniec wydarzenia publiczność spotkała niespodzianka, gdyż charyzmatyczny dyrygent, którym jest wspomniany Patrick Fournillier, dyrektor muzyczny Teatru Wielkiego – Opery Narodowej, na bis poderwał orkiestrę do wykonania dwóch kompozycji muzyki filmowej Wojciecha Kilara – słynnego Poloneza z „Pana Tadeusza” (1999) oraz Walca z filmu „Trędowata” (1976). Widownia żegnała dyrygenta i orkiestrę na stojąco, z niegasnącym entuzjazmem. Taki dobór repertuaru na bis świadczy o tym, że Fournillier chce i potrafi podbić serca polskiej publiczności.
Wróćmy jednak do twórczości kompozytora. Co ciekawe, mimo że encyklopedyści uważają, że twórczość Wojciecha Kilara wykazuje wpływy Strawińskiego, Bartóka, Weberna i Bouleza, to wydaje się, że kompozytor miał również duszę romantyka oraz że był także pod wyraźnym wpływem Ravela, którego darzył uznaniem.
Prezentowane na koncercie utwory ukazują niezwykły „reżim twórczy” Kilara. Operując powtarzającymi się melodyjnymi motywami, kompozytor buduje dramaturgię przekazu muzycznego; kolejne grupy instrumentów obdarza szansą na interpretację powierzonego im wątku z precyzyjnie rozwijaną dynamiką, w specyficzny dla siebie sposób wykorzystując ich walory i charakter. Maluje on w ten sposób swoisty muzyczny pejzaż czy też może raczej muzyczne zdarzenie, np. opisuje dźwiękowo dramat, który się wydarzył na stokach Kościelca i imituje w nim odgłosy górskiej lawiny, lecz wciąż ilustruje ją tak, że nie jest to banalne czy stricte „ilustracyjne”, ale bardziej ekspresyjne, skojarzeniowe. We mnie budzi to odczucia metafizyczne. W przypadku „Kościelca 1909” widzimy oczyma wyobraźni poszarpany obraz gór ze spadającymi kamieniami i zanikającym pod nimi biciem serca Karłowicza – przejmująca wizja, zagrana przez muzyków w maksymalnym skupieniu, stosownie do powagi sytuacji. Kolejny utwór, Koncert na fortepian i orkiestrę dedykowany pianiście Peterowi Jablonskiemu, również nie zawiódł oczekiwań. Zarówno solista, jak i towarzyszący mu zespół precyzyjnie wykonali swoje partie, niedziwne więc, że później Janusz Olejniczak, notabene niedawny laureat Złotego Fryderyka, jeszcze kilkakrotnie był wzywany na scenę. Trzeba przyznać, że zmiany instrumentów, wejścia fortepianu i jego współgranie z orkiestrą są w tym dziele fascynujące. Na napisanie tego utworu Kilar zdecydował się po wielu latach, podobno obawiał się napisania koncertu na fortepian i wielu jego znajomych uważało, że może mu się to nie udać. A jednak finalnie odniósł sukces. Karkołomną, motoryczną Toccatę, stanowiącą (obok Preludium i Corale) część klasycznego w swej strukturze koncertu, po dziś dzień są w stanie wykonać tylko najwybitniejsi pianiści…
V Symfonia „Adwentowa” na chór i orkiestrę miała być zgodnie z planem ostatnim elementem prezentowanego tego wieczoru programu. Kompozycja była wykonana publicznie po raz pierwszy w 2007 r. podczas inauguracji VIII Międzynarodowego Konkursu im. Grzegorza Fitelberga w Katowicach, zawiera istotną rolę chóru powtarzającego wielokrotnie słowa z Apokalipsy św. Jana „Veni, Domine Jesu” („Przyjdź, Panie Jezu”). Wydaje się, że napisanie tej symfonii na jedenaście dni przed śmiercią ukochanej żony Kilara wiąże się z tragicznymi wydarzeniami w życiu kompozytora. Utwór ten również zrobił duże wrażenie na słuchaczach. Wielka w tym zasługa dyrygenta, wyróżniającego się wielkim wyczuciem formy i estetyki, egzekwującego czystość wykonania, konsekwentnie budującego dramaturgię dyrygowanych utworów. Patrick Fournillier nie po raz pierwszy zwraca moją uwagę. To właśnie dzięki takim dyrygentom nie tylko podziwiamy kompozytora za jego utwory, ale zaczynamy podziwiać orkiestrę. To się doprawdy nie aż tak często zdarza, aby wykonanie utworu przez orkiestrę było na tyle dopieszczone i prezentowane z takim polotem, że ów artyzm podnosi walory wykonywanego dzieła muzycznego. Ponadto gesty Patricka Fournilliera są niesłychanie plastyczne i sugestywne, o czym piszę z podziwem. Wykonane z charyzmą bisy przypomniały, że z filmowych utworów Kilara bije energia, radość życia, blask i romantyzm, a przede wszystkim wielka swoboda, która mnie, jako nie tylko wokalistce, lecz także malarce i doktorowi sztuki, kojarzy się z malowaniem szerokim pędzlem.
Na koniec warto podkreślić, że w drukowanym programie koncertu znalazł się interesujący wstęp autorstwa dyrektora Teatru Wielkiego Waldemara Dąbrowskiego i arcyciekawa wypowiedź wspominanej wcześniej biografki Wojciecha Kilara, dr Marii Wilczek-Krupy.
Jako ciekawostkę dodam jeszcze, że zainteresowanie tym koncertem było tak ogromne, że w jego dniu zostały zablokowane przed wejściem Teatru Wielkiego wszystkie pasy przejazdowe na parkingu, i to na około 40 minut (!). Cóż, warto było poczekać.